Sejm RP ogłosił w styczniu bieżący rok 2000 Rokiem Reymontowskim
w związku z 75-leciem śmierci pisarza, która nastąpiła 5 grudnia
1925 r., a poprzedziły ją miesiące ciężkiej choroby.
W listopadzie 1924 r. Akademia w Sztokholmie przyznała
Wł. Reymontowi literacką nagrodę Nobla. Na 10 grudnia zaplanowano
uroczyste jej wręczenie. Niestety, stan zdrowia pisarza wykluczał
wyjazd nie tylko na te uroczystość, ale wstrzymywał zaplanowaną podróż
na południe Francji w celu leczenia. 14 listopada Reymont napisał
do posła Alfreda Wysockiego: "Drogi Panie, piszę w dwadzieścia cztery
godziny po otrzymaniu wiadomości o Noblu. Nie mogłem wcześniej, brakowało
sił, roztrząsłem się do dna. Na dobitkę od tygodnia czułem się gorzej,
zupełnie nie wychodziłem. I przyznaję się przed Wami, że ta nagroda
uderzyła we mnie istotnym, wstrząsającym piorunem. (...) Ani na chwilę
nie miałem przekonania o dostaniu tej nagrody. Więc kiedy to się
stało, poczułem się wprost zdruzgotany wrażeniem, co w moim stanie
serca zaprowadziło mnie znowu do łóżka i mój wyjazd na Południe odkłada
się (...) Bardzo mnie to (zaproszenie do Sztokholmu - przyp. C. J.-M.)
wzrusza, ale jeszcze więcej boli, że wykonać tego nie mogę. Chory
jestem, często nie mam sił na przejście pokoju, więc ani wolno marzyć
o jazdach poza morze, przyjęciach, uroczystościach i tylu mocnych
wrażeniach, (...) Okropne! Nagroda Nobla, pieniądze, sława wszechświatowa
i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie potrafi się rozebrać.
To istna ironia życia, urągliwa i prawdziwie szatańska. A może i
co innego. Nie wiem, czy wiecie, ale ja jestem głęboko wierzący,
więc przyjmuję, co na mnie spada, jak dopust Boży. (...) Juści chciałbym
jeszcze pożyć, bo chciałbym jeszcze coś zrobić. (...) To nie ja,
to Polska świeci tyumf. Nie ja, lecz polska ziemia i jej lud".
Do warszawskiego mieszkania państwa Reymontów napływało
codziennie wiele listów i depesz gratulacyjnych od działaczy, stronnictw
politycznych i instytucji kulturalno-oświatowych, od redakcji dzienników
i czasopism. Na polecenie pisarza do specjalnej teczki odkładano
listy z Kobieli Wielkich, Wolbórki, Lipiec, Tuszyna, Kołaczkowa i
innych miejscowości, z którymi było związane przed wszystkim jego
dzieciństwo i młodość. "Telefony, depesze i wizyty literalnie mnie
dobijają. Kładę się do łóżka, uciekam tam przed ludźmi" - pisał w
liście do Morawskiego. Wreszcie zaniechano nawet odczytywania depesz
i listów, choć laureat - mimo wyczerpania - interesował się reakcją
społeczeństwa na nagrodę.
W maju 1925 r. Wł. Reymont został członkiem Polskiego
Stronnictwa Ludowego "Piast", którego zarząd postanowił godnie uczcić
wielkiego pisarza. Zaproponowano w tym celu zorganizowanie ogólnopolskich
dożynek w Wierzchosławicach, wybierając termin szczególny - uroczystość
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Mimo kłopotów ze zdrowiem,
pisarz pragnął wziąć udział w zaplanowanych dożynkach i dlatego -
jak podaje Stanisław Dzendzel - prosił listownie lekarza: "termin
15 sierpnia, raczej 11, zbliża się nieubłaganie i pragnąłbym na ten
czas czuć się jako tako. Musi mnie szanowny Pan wyreperować znowu
trochę".
W tym samym i do tego samego lekarza żona Aurelia pisała
następująco: "W ogóle stan jego mnie niepokoi. Toteż bardzo byłabym
wdzięczna Panu Doktorowi, gdyby mu bezwzględnie zabronił do Krakowa
jechać...".
Mimo sprzeciwów żony, ale jednak z przyzwoleniem lekarzy,
Reymont wziął udział w dożynkach na swoją cześć. Z ogromnym wzruszeniem
słuchał licznych przemówień i przyjmował dary, ale zmęczony emocjami
zrezygnował z wygłoszenia przygotowanego przemówienia, ograniczając
się do kilku serdecznych zdań.
Wyjazd do Wierzchosławic źle wpłynął na zdrowie pisarza.
We wrześniu nastąpiło tak wielkie pogorszenie stanu zdrowia, że trzeba
było skorzystać z leczenia w poznańskim szpitalu (z Kołaczkowa było
najbliżej). Pod koniec października Reymontowie przyjechali do Warszawy,
by tam spędzić zimę. Pisarz czuł się źle i - jak napisał H. Dzendzel
- "o śmierci mówił często. Nie uważał zejścia z tego świata za dopust
Boży, ale jako konieczność, jako coś najbardziej naturalnego. Chciał
umrzeć w Warszawie. Tu spocząć wiecznie na Cmentarzu Powązkowskim.
Miejsce sam sobie wybrał".
Na dwa tygodnie przed śmiercią Reymont napisał: "Śmierć
nie jest straszna, straszne jest tylko życie i cierpienie". Był już
tak słaby, że zaledwie podtrzymywany mógł przejść parę kroków przez
pokój, nawet pisanie przychodziło mu z trudem. A tak bardzo chciał
dokończyć powieść z życia Polonii amerykańskiej (Z obcej ziemi) i
jeszcze napisać książkę o bracie Albercie Chmielowskim, którego znał
osobiście.
2 grudnia odwiedził Reymonta ks. prof. Władysław Szczepański.
Wtedy pisarz skorzystał z możliwości spowiedzi, a następnego dnia
z rąk ks. Szczepańskiego przyjął Komunię św. W nocy z 4 na 5 grudnia
rozpoczęła się agonia. Przy chorym czuwała żona, a także jego siostrzeniec
Jan Załęski i krewny - kapitan Munkiewicz. Pisarz umarł w spokoju,
przytomnie, z godnością...
Serce pisarza wmurowano w filar kościoła pw. Świętego
Krzyża w Warszawie, a zabalsamowane ciało pochowano na Cmentarzu
Powązkowskim, w Alei Zasłużonych. Aleja ta (podaję za S. Talikowskim)
powstała w związku ze śmiercią Noblisty, za zgodą kard. Aleksandra
Kakowskiego i w porozumieniu ze Związkiem Literatów.
Przez cztery dni poprzedzające pogrzeb trumna z ciałem
pisarza była wystawiona w warszawskiej katedrze św. Jana, dokąd ciągnęły
tłumy, oddać ostatni hołd zmarłemu. Najwyżsi dostojnicy państwowi
i przedstawiciele placówek dyplomatycznych składali wieńce. Przybyły
liczne delegacje chłopskie: z Kobieli Wielkich, Lipiec, Charłupi
Wielkiej i Kołaczkowa. W barwnych strojach ludowych wystąpiła delegacja
z województwa krakowskiego i niemal wszystkich regionów Polski. Olbrzymie
wieńce złożyły delegacje z Łodzi, Skierniewic, Radomska i Wrześni.
W galowych mundurach przyjechali górnicy z Wieliczki i Bochni, a
w siermięgach - delegacja wierzchosławicka; nie zabrakło także kolejarzy.
Za karawanem z trumną szli członkowie rodziny i jechały trzy wozy
z wieńcami, w tym jeden - duży, chłopski, drabiniasty.
Nad grobem biskup podlaski Henryk Przeździecki odprawił
egzekwie, a potem nastąpiły liczne przemówienia. W imieniu literatów
pożegnali pisarza Adam Grzymała-Siedlecki, Leopold Staff i Jarosław
Iwaszkiewicz.
Z relacji z pogrzebu Henryk Dzendzel napisał: "Głucho
uderzały grudki ziemi z Kobieli Wielkich o wieko trumny. Podał je
Witosowi stojący obok wójt gminy, Piotr Skorupa. Wkrótce u grobu
została niewielka grupka. Wdowa z najbliższą rodziną, Tosia (służąca),
sąsiedzi z Kołaczkowa, znajomi z Kobieli i Lipiec. Tych nie można
było oderwać od grobu. Płakali, modlili się wzruszeni, że do końca
Był im wierny i kazał się pochować po chłopsku, a nie w murowanym
grobie".
Pomóż w rozwoju naszego portalu