Reklama

Wiara żywa

Egzamin dojrzałości

Niedziela płocka 21/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Majowy wiatr ciepłymi podmuchami zrywał schnące już kwiaty kasztanowców i niósł je w nieznane. Parkowa alejka była nimi usłana tak, że spacerującym młodym ludziom zdawało się, że kroczą po dywanie. Niewielu jednak zwracało na to uwagę, gdyż większość zajęta była zupełnie czymś innym. Dla nich najważniejszym tematem od wielu już dni były matury, które przyszło im zdawać właśnie w tym roku. I choć zdającym wydawało się, że najcięższa do przeżycia będzie część pisemna, to teraz - gdy przyszło podchodzić do części ustnej, wspomnienie o białej kartce i długopisie było przyjemne i prawie pozbawione stresu. Po spotkaniu z komisją spodziewano się najgorszego, dlatego każdy wychodzący ze szkoły był dosłownie napadany przez tłum podekscytowanych kolegów i zarzucany wciąż tymi samymi pytaniami, a następnie pozostawiany na szkolnym placu, gdy jego słowa - podobnie jak słowa poprzedników - zapewniały, że na egzaminie jest spokojnie i miło.
Zawiasy skrzypnęły lekko i z ciemnego wnętrza szkoły wyłoniła się smukła dziewczyna. Chwilę mrużyła nieprzyzwyczajone do blasku słońca opuchnięte oczy, a następnie pospiesznym krokiem ruszyła w stronę bramy, próbując bezskutecznie uciec przed tłumem podekscytowanych maturzystów czekających jeszcze na swoją kolej. Zacieniony park przyjął ją orzeźwiającym chłodem. Dopiero tutaj pozwoliła wzbierającym łzom wypłynąć na zewnątrz. Nie przyniosło to jednak ulgi i nie złagodziło poczucia upokorzenia, jakie przed chwilą przeszła. Lata nauki poszły na marne, wypracowywana mozolnie pozycja legła w gruzach. A wszystko dlatego, że na maturze ustnej dostała tylko czwórkę, a to oznacza, że nie będzie prymuską i nie jej przypadną zaszczyty i błysk zazdrości w oczach pokonanych.
Stała, użalając się nad sobą. Ale to była tylko chwila, gdyż Renata nie miała w zwyczaju pogrążać się w bezsilnym cierpiętnictwie. O wiele bardziej wolała złość, która mobilizowała ją do działania i pomagała wylewać nagromadzone emocje. A miała na kogo się złościć. Pierwsi zawinili nauczyciele: to oni zadali jej podchwytliwe pytania i niesprawiedliwie ocenili. Jeszcze wcześniej poprzedzający ją w odpowiadaniu uczniowie nie dość, że zawyżyli poziom, to jeszcze swoją nieudolnością wskazali nauczycielom, które tematy sprawiają trudności i powinny być przeznaczone dla lepiej uczących się. A przecież nie było jej winą, że od dawna uchodziła za najlepszą uczennicę nie tylko w klasie, ale i w całej szkole. Zresztą - gdyby nie wygórowane ambicje rodziców, nie chodziłaby do najlepszego liceum w mieście, nie musiałby biegać na korepetycje i różne kursy, nie ślęczałaby całe noce nad książkami.
Tak, to była wina jej rodziców. Ale nad tym wszystkim stał jeszcze jeden "winowajca". Nie mogła go sobie wyobrazić, tak jak nauczycieli, uczniów czy rodziców. On stał ponad nimi, ponad tym wszystkim, a jednocześnie zdawał się być zrośnięty i przenikający wszelkie ludzkie sprawy do tego stopnia, że mogła się do Niego zwracać z każdym problemem, z każdą myślą, zawsze, niezależnie od miejsca czy czasu. Przynajmniej tak się Renacie zdawało aż do dzisiaj, kiedy to nawet On ją opuścił tak, że została sama wśród dymiących jeszcze zgliszcz zawalonego świata własnych wyobrażeń, planów i nadziei.
Ale nie to było jeszcze najgorsze: jeśli Bóg ją opuścił, trudno - poradzi sobie bez Niego. Ale dlaczego, skoro ją opuścił, pomaga innym? Dlaczego, choć są od niej słabsi pod wieloma względami, idą przez życie z uśmiechem i nie martwią się o jutro? Co zrobiła nie tak? Przecież wierzyła w Niego, czasami chodziła do kościoła (przed maturą nawet częściej niż czasami), a przełomowe momenty jej życia były bardzo nacechowane religijnością. Potrafiła się modlić - szczególnie, gdy czegoś potrzebowała. Nie bardzo przeszkadzało jej to, że niekiedy w sercu widziała Boga jako spełniającego życzenia dżina wyskakującego z magicznej lampy, kiedy się ją pociera. I tak jak dżin wracał do lampy po spełnieniu zachcianki, tak samo Bóg znikał niekiedy z jej życia - co nawet było wygodne - ale zwykle wracał i pomagał, gdy znów go wezwała. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć sobie na tyle pytań. Nawet nie zauważyła, kiedy przeszła przez park i stanęła przed drzwiami szpitala, w którym pracowała jej matka.
Renata postanowiła jak najszybciej powiedzieć matce o tym, co ją spotkało: że nie pójdzie w jej ślady, nie zostanie światowej sławy panią doktor, bo mając tak słabe oceny, nie dostanie się na medycynę. Okazało się jednak, że matka udała się na jakąś konsultację i dziewczyna musiała na nią poczekać. Usiadła w gabinecie i bezmyślnie omiatała wzrokiem wyposażenie pokoju, który nigdy nie będzie jej pokojem, miejscem jej pracy i życia. Nagle ktoś cicho zapukał do drzwi. "Proszę" - łamiącym się głosem powiedziała wyrwana z rozmyślań Renata. W drzwiach stanęła kobieta ubrana w szlafrok. Była w średnim wieku, ale trudno byłoby powiedzieć, ile dokładnie ma lat. Wydawała się zniszczona życiem, ale w przedziwny sposób silna, jakby zahartowana ogniem choroby. Wychudzona twarz obciągnięta bladą skórą miała ostre rysy, co sprawiało, że cała postać była wyrazista i trudno było przejść obok niej obojętnie.
- Pani doktor nie ma? - głos nie pasował do postaci, był głęboki i czysty.
- Mama... znaczy doktor zaraz przyjdzie - odpowiedziała Renata, chrząkając z powodu suchości w gardle.
Kobieta wycofała się, ale w ostatniej chwili zatrzymała wzrok na białej koszuli dziewczyny i z lekkim uśmiechem zapytała:
- Matura? Czy kwitną kasztany?
- Nie... nie wiem. Nie zwróciłam uwagi. Przykro mi...
- Z mojej matury pamiętam tylko kasztany. To był piękny maj... Zresztą mogę powiedzieć, że całe moje życie rozegrało się w maju. - Wzrok kobiety powędrował ku oknu. - Dwa lata po maturze wyszłam za mąż. Potem, też w maju, urodził się nasz syn. Niestety, zachorowałam. Podobno miałam już nigdy nie mieć dzieci. Modliliśmy się z mężem mocno, żarliwie... Pan Bóg wysłuchał. Osiem lat później urodził się drugi. To było takie szczęście. Mąż dostał pracę. Miał coś budować na drugim krańcu Polski. Wyjechał w kwietniu, a w maju przyszło pismo, że spadł z wysokości i zginął. Myślałam, że umrę razem z nim. Ale były dzieci, musiałam żyć. Matka Boża pomogła, choć byłam załamana. Czułam, że jestem zupełnie sama, wszystko się zawaliło...
Renata chciała przytaknąć, że wie, co czuła kobieta, ale zdała sobie sprawę, że byłoby to coś potwornie niestosownego, jak świętokradztwo. Kobieta z lekkim westchnieniem usiadła na krzesło i kontynuowała:
- Dałam radę. Podniosłam się. Matka Boża pomogła. Kilka lat później Piotruś - tak miał na imię starszy synek - zaczął skarżyć się na ból w nogach. Lekarze rozkładali ręce. Gdzie ja z nim nie byłam! Nic nie pomogło, a było jeszcze gorzej. Zmarł. Jak ja to zniosłam? W jednym miesiącu miałam I Komunię jednego dziecka i pogrzeb drugiego. To był maj. Przychodzili do mnie ludzie, znajomi i obcy, i pytali jak ja to robię, że mam tyle siły, że nie przeklinam nieba i ziemi, bo dla matki nie ma nic gorszego jak śmierć dziecka. Może ja grzeszyłam, albo zwariowałam, ale po śmierci Piotrusia miałam w sobie spokój. Kiedy zginął mąż - buntowałam się, a teraz wiedziałam, że to nie przypadek. Tak musiało być, bo inaczej to nie miało żadnego sensu. Coś musi być. Ktoś nad tym czuwa.
Z ostatniego dziecka nie spuszczałam oka, ale im bardziej chciałam je chronić, tym bardziej doświadczałam, że nie należy już do mnie. Kochałam je najmocniej, gdy zachorowało i zmarło... Podobno to choroba dziedziczna, tak jak Piotruś. Ale ja wiedziałam, że to nie była tylko choroba. Moje życie jest jak film. Ludzie mi nie wierzą; nie mogą zrozumieć, że można to przeżyć i nie zwariować, nie stracić wiary i rozumu. Ja bym zwariowała bez wiary. Tylko ona trzyma mnie przy zdrowych zmysłach, bo ciało już się kończy - uśmiechnęła się smutno. - Wierzę, że tak miało być. Oni na mnie czekają, gdzieś w niebie. Teraz nadszedł mój maj. Staję przed najtrudniejszym egzaminem, ale jestem spokojna, bo On jest ze mną...
Zapadła cisza. Obie kobiety płakały w milczeniu. Nagle, przez otwarte okno wpadło do środka kilka suchych kwiatów kasztanowca. Chora kobieta ocknęła się z zamyślenia.
- Przepraszam, że zabrałam ci czas - powiedziała do Renaty, wstając z krzesła - ale maj to dla mnie szczególny miesiąc. Dla ciebie teraz pewnie też. Czułam, że muszę ci to wszystko opowiedzieć. Dopiero wchodzisz w świat. Życzę ci, byś pamiętała, że Bóg jest zawsze przy tobie. Wtedy żaden życiowy egzamin nie będzie dla ciebie za trudny. Matura to dopiero pierwszy krok w dorosłość, przed tobą tych kroków jeszcze bardzo wiele...
Renata została sama. Myślała o ostatnich słowach chorej kobiety. Zapamiętała je. Potrafiła je dokładnie powtórzyć nawet po wielu latach, gdy ze swojej matury pamiętała już tylko suche kwiaty kasztanowca niesione w nieznane ciepłymi podmuchami wiatru.
Pamiętała też, że chora kobieta odeszła do Pana w maju tamtego roku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

„Przysięga Ireny”. Zmieniaj świat swoją odwagą!

2024-04-19 08:14

[ TEMATY ]

film

Mat.prasowy

To prawdziwa historia oparta na faktach z życia Ireny Gut-Opdyke, która z narażeniem życia ratowała Żydów ukrywających się po likwidacji getta. To przejmująca opowieść o zachowaniu człowieczeństwa w nieludzkich czasach II wojny światowej.

Premiera w polskich i amerykańskich kinach już 19 kwietnia.

CZYTAJ DALEJ

Bp Milewski do młodych: nie zmarnujcie bierzmowania

2024-04-18 19:23

[ TEMATY ]

bierzmowanie

Płock

bp Mirosław Milewski

Karol Porwich/Niedziela

- Bardzo zależy mi na tym, żebyście nie zmarnowali bierzmowania. Zachowajcie w sobie prawdę i otwartość na dary Ducha Świętego, na Boga i drugiego człowieka - powiedział bp Mirosław Milewski w Nasielsku w diecezji płockiej. Dokonał wizytacji parafii pw. św. Katarzyny i udzielił młodzieży sakramentu bierzmowania.

Bp Milewski na podstawie Ewangelii Janowej (J 6,44-51) podkreślił, że „Jezus jest chlebem żywym”: - Za każdym razem, kiedy spożywamy ten chleb, zagłębiamy się w istotę miłości Boga. Już nie żyjemy dla nas samych - zauważał biskup pomocniczy diecezji płockiej.

CZYTAJ DALEJ

Konkurs biblijny dla szkół podstawowych [Zaproszenie]

2024-04-19 17:46

Karol Porwich/Niedziela

Szkoła Podstawowa nr 158 im Jana Kilińskiego w Warszawie zaprasza do udziału w VII Międzyszkolnym Konkursie Biblijnym pod tytułem „Z Biblią na co dzień”. Konkurs ma zasięg ogólnopolski i dotyczy treści związanych z czterema Ewangeliami. W ubiegłym roku wzięło w nim udział ok 150 uczestników z 27 szkół.

Tegoroczna edycja Konkursu obejmuje przypowieści Pana Jezusa zawarte w Ewangelii św. Mateusza i nosi tytuł: “Opowiesz mi historię życia Pana Jezusa?”. Zadaniem konkursowym jest przedstawienie w formie plastycznej jeden z cudów Pana Jezusa, zaś multimedialnej i literackiej wybranego przez ucznia klas 4-8 szkoły podstawowej rozdziału Ewangelii św. Mateusza - wskazują organizatorzy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję