Wieczorem wracałem do domu przez jedną z okolicznych wsi. Na drodze, w pobliżu miejscowej remizy, spotkałem wielu młodych ludzi. Akurat wylegli na jezdnię, większość z puszkami lub flaszkami
w ręku. Z remizy biło w niebo intensywne światło, z otwartych drzwi buchały opary ciepła, bowiem na dworze było dość zimno. Musiałem wprost przedzierać się przez rozentuzjazmowany
tłum. Przyznam, strach mnie ogarnął, zablokowałem od wewnątrz drzwi auta, bacznie manewrując pomiędzy poszczególnymi jednostkami, czy grupkami. No cóż, dyskoteka trwa.
Dyskoteki, jako zjawisko lat osiemdziesiątych w Polsce, przywędrowały do nas z Zachodu, inni mówią, że tak naprawdę zza oceanu. Któż z nas nie pamięta filmu z J. Travoltą Gorączka
sobotniej nocy. Wtedy nikt się nie spodziewał, iż zrobi ona taką karierę, a te obrazki zachodnie - smuga światła przecinająca zwłaszcza pogodne niebo, będzie zwiastowała miejsce dyskoteki i w
naszym krajobrazie.
Mówią, że dyskoteka to dobry interes. Z pewnością ważne ogniwo w przemyśle rozrywkowym. Za tym stoi dobra inwestycja, duży pieniądz. W wielu przypadkach, jak potwierdzają kroniki
kryminalne, to też pralnie brudnych pieniędzy. To nie tyle odpowiedź na społeczne zapotrzebowania, co raczej efekt stymulowania potrzeb młodych. Generalnie młodzi nie widzą w tym nic złego. Powtarza
się banał o tym, że tam można się odreagować. Stawiam pytanie: czym jest dyskoteka? Młody człowiek ze szczerością wyznaje: "spęd młodych ludzi". Bo jednego wieczoru do lokalu zjeżdża i kilkaset
samochodów, a w nich po kilku pasażerów. Tylko co ambitniejsze lokale rygorystycznie sprawdzają wiek uczestników. Młodzi wyznają sami, że często ich bywalcami są dosłownie dzieci. Co więcej - częstotliwość
takich imprez jest wymowna, można mówić raczej, kiedy ich nie ma.
Jak jest w dyskotece? Duży lokal, często to jakaś naprędce adaptowana hala produkcyjna, czy magazyn. Gra niekiedy zespół, częściej ktoś puszcza płyty, zawsze jednak jest głośna i mocna muzyka.
Dosłownie opieczętowany na rękach tłum, zwykle kręcący się bezładnie, każdy w swoją stronę, niekoniecznie w takt rozlegających się dźwięków. Uczestnicy silą się na oryginalność, szpan w wielu
miejscach aż razi. Często jest on podsycany różnorodnymi środkami. Trans, w który się wpada, niekoniecznie powoduje tylko muzyka. Jak badania wykazują, na takich imprezach mają miejsca różne inicjacje.
Dla wielu młodych ludzi na takich zlotach zaczyna się wprost "zjeżdżalnia" z góry niewinności, prawości, trzeźwości... Młodzi pod wpływem alkoholu i innych środków odurzających zachowują się
prowokująco i bezwstydnie. Nie wspomnę już o efektach nocnych powrotów do domu uczestników dyskotek. To często jest igranie z losem, bądź przykład daleko posuniętej bezmyślności. Trudno
mi też było kiedyś przekonać kobietę, która sama zwykle narzeka na pijaństwo swego ślubnego, jak z zacietrzewieniem dowodziła potrzeby sprzedaży trunków podczas imprezy przez nią organizowanej -
wypisz wymaluj filozofia Kalego.
Może to anachronizm, ale myślę, że warto w tym kontekście przypomnieć, czym była dawniej wiejska zabawa. Otóż zwykle dana wieś okazjonalnie schodziła się u siebie w Domu Ludowym, czy
Domu Kultury. Magnesem też bywała orkiestra, większego lub mniejszego "lotu". Jedni podpierali ściany, inni naprawdę tańczyli; walca, tango, ale i polkę, oberka... Pamiętam, jak w mojej wsi
opowiadano o zawodach między chłopakami; jak to jeden z miejscowych dla zakładu, partnerki zmieniając, sam przez godzinę tańczył oberka i wygrał zakład. Sielanka wiejskich zabaw niekiedy
pryskała. Zwłaszcza w chwilach, gdy "chłopaki" z drugiej wsi w ambicjach się unieśli, tocząc między sobą bójki. W żargonie mówiło się o tym, jak to łatwo można przynieść na plecach
narzędzia rolnicze, które chwilami wchodziły w ruch. Innym razem opowiadano, jak to wchodził na estradę dziarski młodzian z ogłoszeniem: jak się czapka rogatywka nie znajdzie, koniec z zabawą,
i tak było. Jakby nie mówić, takie były zabawy.
Czy jestem przeciw dyskotekom, myślę, że nie. Co więcej - uważam, że każdy ma prawo do tego, co lubi i co mu odpowiada. Ja podnoszę jedynie to zjawisko w moim rozumieniu jako problem. Przekonany
jestem, że jest to dalekie od zabawy. Nie umiem wyszukać argumentów, w jaki sposób dyskoteki mogłyby ubogacać uczestników. Częściej też sama młodzież nie mówi o zabawie, ale o wyszaleniu
się. To zjawisko nakręcane przez tych, co posiadają wpływ na mass media. Stawiam sobie bolesne pytanie, czy to nie są wprost współczesne tanie igrzyska dla plebsu? Czy przypadkiem dyskoteka nie jest wpisana
w program, któremu na imię sterowanie młodym pokoleniem? A jakie szkody? Huk głośnej muzyki, decybele i intensywne światło to wszystko nie jest bez znaczenia dla organizmu ludzkiego! Jakoś
niewielu robi sobie coś z tego, że rośnie nam coraz bardziej głuche pokolenie. Błyskające kolorowe światła nie mogą być bez znaczenia, zwłaszcza dla młodego organizmu. W nadmiarze aplikowane
wystawią ci w przyszłości spory rachunek. Czy nie ironia, iż dziś dyskoteki zaczynają się o godzinach, w których kiedyś zabawy już kończono. Wiem, z modą się nie walczy, należy jednak
dyskutować. Zainteresowani tym winni być też rodzice, dopowiedzmy wspierani przez nauczycieli i księży. Nikt rodziców z tej odpowiedzialności nie zwolni. Rodzice zawsze muszą obliczać ewentualne
zyski i straty dla swych pociech. Winni mieć świadomość tego, co płynie z Zachodu. Wiedzieć, co niosły i niosą ze sobą dyskoteki. Niestety, mówi się o błogim uśpieniu rodziców.
W wielu przypadkach brak jest elementarnej kontroli. Jakże często rodzice żyją w zakłamaniu, że zło istniejące dotyka innych, ich dzieci nie dotyczy.
Wiem, że dyskoteka ma swój czas. Tak samo jak wierzę, że można zgubnej fali postawić skuteczną tamę. Nawet wartki nurt jest do opanowania, gdy się w porę tym zajmiemy. Uważam, iż przydałoby się
powrócić do naszej rodzimej tradycji. Niechby zabawy dla młodych były organizowane, a na nich młodzi się bawili, tańcząc tańce, które ubogacają, które są przykładem wyczucia rytmu, piękna czy finezji.
W tym widziałbym postęp, niestety, tego w dyskotece trudno mi się dopatrzyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu