15 września 2000 r. wyemitowano w Telewizji Polskiej ciekawy
program red. Waldemara Milewicza na temat Zambii - jednego z afrykańskich
krajów borykających się z dżumą współczesnego świata, jaką jest choroba
AIDS. Wśród wielu osób występujących w tym bardzo poważnym i bardzo
smutnym programie był ks. Kazimierz Cichecki, salezjanin. Tak się
złożyło, że ks. Kazimierz w chwili nadawania programu w Polsce już
nie żył, zmarł bowiem 9 września ub. r. w dalekiej zambijskiej ziemi
na atak serca, przeżywszy 82 lata.
Ks. Kazimierz Cichecki pochodził z Parzęczewa, tu się
urodził, wychował, stąd wyruszył w daleki świat, tu przyjeżdżał,
tu często sprawował różnorakie funkcje kapłańskie i odwiedzał znajomych.
Jako proboszcz parzęczewski, poczuwam się do nakreślenia kilku zdań
o czcigodnej osobie Księdza Kazimierza, by w ten sposób spłacić dług
wdzięczności za dobro, które dla nas uczynił.
Urodził się w 1918 r. w Parzęczewie. Tu ukończył szkołę
podstawową. W miejscowym kościele służył do Mszy św. razem ze swoim
starszym bratem Wincentym (jezuitą, pracującym od czasu ostatniej
wojny także na misjach w Zambii). Rodzice ks. Kazimierza należeli
do osób bardzo pobożnych (do dziś, zwłaszcza o Mamie, można usłyszeć
wiele ciepłych słów). Ze szczególnym wzruszeniem wspominał, jak ks.
Wincenty Harasymowicz, ówczesny proboszcz, zawsze po nabożeństwie
Drogi Krzyżowej dawał wiernym do ucałowania relikwiarz zawierający
relikwie Drzewa Krzyża Świętego. W czasie okupacji niemieckiej wstąpił
do Seminarium Duchownego Księży Salezjanów i w 1946 r. otrzymał święcenia
kapłańskie w Oświęcimiu. Pierwszą jego placówką była Rumia, następnie
pracował w Łodzi przy ul. Wodnej. Wreszcie na 10 lat osiadł w Lądzie
nad Wartą, pełniąc funkcję dyrektora Seminarium. Później pracował
jeszcze jako proboszcz w Dębie Lubuskiej i Woźniakowie k. Kutna.
Wszędzie doskonale dawał sobie radę, pracował z zapałem i radością,
wykorzystując w pełni swoje talenty. Powoli dojrzewała w nim myśl
- swoisty śpiew łabędzi w jego kapłańskiej postawie - aby wyjechać
na misje, gdzieś daleko, na krańce ziemi. Po kursie języka w 1982
r. wyjechał do Zambii, gdzie spotkał się ze swym ukochanym bratem
Wincentym, kapłanem jezuickim, który po gehennie obozowej wyjechał
zaraz po wojnie na misje. W Afryce ks. Kazimierz poznał zupełnie
inne warunki pracy, często skrajnie trudne. Przepracował tam 18 lat.
Dotrwał do końca na posterunku, który Pan mu wyznaczył. Musimy pamiętać,
że wyjechał na misje w wieku 64 lat. Inni udają się wtedy na emeryturę,
pragną życia cichego i spokojnego. Podejmowanie w takim wieku podobnych
wyzwań zakrawa na bohaterstwo. Prawda, że czerstwe zdrowie pozwalało
mu na to, ale choć bardzo ważny, nie był to przecież argument wystarczający.
Trzeba było czegoś więcej - głębi ducha, umiłowania Chrystusa i Kościoła,
aby wypełnić swą misję czymś najpiękniejszym, czyli ofiarą swojego
pracowitego życia. Rozmiłował się w pracy misyjnej, pokochał nowy
kraj, poznał jego kulturę i obyczaje. Wielokrotnie przyjeżdżał do
Polski, opowiadał o misjach, pisał piękne listy. Bardzo lubił mówić
kazania, mówił prosto, jasno, zrozumiale i przekonująco. Doskonała
pamięć pozwalała mu w gronie dawnych koleżanek i kolegów wspominać
szczegóły, o których już może mało kto pamiętał. Tu w Parzęczewie,
gdzie na cmentarzu spoczywają jego Rodzice i gdzie wszystko było
mu bliskie i drogie, kilka lat temu obchodził bardzo uroczyście złoty
Jubileusz Kapłaństwa. Był u nas także przed dwoma laty na Wszystkich
Świętych, zamierzał przyjechać znowu... Nigdy nie narzekał, był bardzo
pogodny i radosny, prawdziwy uczeń Księdza Bosko. Żartował nieraz,
że do stu lat jeszcze mu trochę brakuje. Zmarł nagle, niejako w marszu,
jak prawdziwy misjonarz. Pochowany został w afrykańskiej ziemi. Odszedł
do Pana po zasłużoną nagrodę w Roku Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa.
Ten, który wystąpił w dobrych zawodach i bieg ukończył, niech otrzyma
od Pana niewiędnący wieniec chwały, a dla nas żyjących
niech będzie
wzorem tu na ziemi i orędownikiem w Niebie.
Cieszymy się, że parafia Wniebowzięcia Najświętszej Maryi
Panny w Parzęczewie wydała dwóch misjonarzy, dwóch rodzonych braci,
którzy będąc w różnych zgromadzeniach, spotkali się na misyjnej niwie
w Zambii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu