Przecież to niedziela, można by sobie trochę dłużej pospać.
Tyle wrażeń przeżyłem w ostatnim tygodniu. Byłem razem z Jezusem
na ulicach Jerozolimy. Patrzyłem na tryumfującego mojego Króla. Tak
sobie po cichu myślałem: no, nareszcie ludzie zmądrzeli. Uznali Jezusa
za swego Pana. Nawet ci, którzy wątpili, stawali na ulicy i głośno
krzyczeli: "Hosanna, Synowi Dawidowemu!". A ci, którzy śpiewać potrafili,
wykrzykiwali: "Chrystus Wodzem, Chrystus Królem, Chrystus, Chrystus,
Władcą nam!". W Łysych też tak śpiewali. I dzieci, i młodzież, nawet
dorośli. To było święto. Tylko niektóre "mruki" chodziły po ulicy
i ze złości zgrzytały zębami, bo znowu coś nie po ich myśli.
A potem przyszedł Wielki Czwartek i Msza Krzyżma w łomżyńskiej
katedrze. I tylu kapłanów mówiło: "Bierzcie i jedzcie...". A potem
wrócili do swoich owczarni i była "Ostatnia Wieczerza". Ludzie przyszli
do kościoła tacy skupieni, jakby coś za chwilę miało się wydarzyć.
Przed świątynią mężczyźni rozmawiali, że dzisiaj to proboszcz nogi
będzie innym umywał. I stało się. Ucichły dzwony, śpiew stał się
taki nijaki, bo bez organów - smutny zrobił się mój kościół. Ludzie
śpiewali wielkopostne pieśni bez rytmu, jakby zaraz miał być pogrzeb.
Proboszcz w kazaniu mówił o niezwykłej Wieczerzy, o nieczystym sumieniu
Judasza, o ogrodzie Getsemani, o posłusznym Jezusie aż do śmierci.
W Wielki Piątek patrzyłem na tych samych ludzi z Palmowej
Niedzieli - tych samych, a jakże innych. Zamienili słowo "Hosanna"
na wołanie: "Na krzyż z Nim!", "Krew Jego na nas i na syny nasze!"
. I jak tu ludziom wierzyć? Potem był sfingowany proces, uwolnienie
bandziora. Boże, jak to wszystko przypomina mi polski krajobraz.
A po południu zaczęła się droga na Kalwarię. Ucieszyłem się, że mogłem
spotkać kilkoro sprawiedliwych ludzi: Maryję, Szymona, Weronikę,
płaczące niewiasty - nie wszystkie uczciwe, Józefa z Arymatei. Rozglądałem
się za uczniami Jezusa. Chciałem porozmawiać z przemądrzałym i jakże
pewnym siebie Piotrem. Miałem tyle pytań do Andrzeja, Filipa, Bartłomieja.
Gdzie oni się podziali? Tylko Jan wędrował przy Matce. Widocznie
spodziewał się, że o nim wspomni Jezus w testamencie z Krzyża. A
może to miłość?
Umarł. Na raz wszystkie plany pękły jak przysłowiowa
mydlana bańka. Wracaliśmy z góry załamani. Takie mieliśmy plany,
tyle jeszcze do zrobienia... A teraz? Żydzi się cieszą, uczniowie
pozamykali się, żołnierze rzymscy postawili straże - na wszelki wypadek,
a mnie pozostało pytanie: czy to naprawdę koniec? Jacyś mężczyźni
biegli ulicami miasta wykrzykując, że niedaleko stąd jakiś człowiek
się powiesił. Znaleźli obok niego 30 srebrników. Nikt nie pytał,
kto to. Każdy wiedział. To Judasz, który nie chciał stać się marnotrawnym
synem. Ze spuszczoną głową wracali ci, którzy wszystko postawili
na Chrystusa: "A myśmy się spodziewali"...
W niedzielny poranek obudziły mnie radosne dzwony. Coś
się stało? Tłumy ludzi w radosnej procesji śpiewały, że Wesoły nam
dzień dziś nastał. Dlaczego? Przecież...
Nie pytaj. Chodź, tę tajemnicę wyjaśnią Ci kobiety. Ich
świadectwo jest prawdziwe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu