Ktoś musi umrzeć, żeby ktoś mógł żyć. Taka jest cena. Niestety, inaczej nie potrafimy. Jak iść ku nowym czasom, ku nadziei, jak ma się rodzić w tym świecie Dzieciątko, gdy tak wielu ubiera się w stare, oblepione krwią łachmany i chce zagarnąć wszystko wyłącznie dla siebie. W wielu miejscach na świecie jedni umierają dla innych i jakby za innych. Dają siebie do końca. Toczy się wielka gra o wielką sprawę. Gra nie na żarty. Dzisiaj ciemne, ciężki chmury budzą trwogę i pesymizm. Bo nie wiemy, czym to się może skończyć. Boimy się, że może być coraz gorzej, coraz większy chaos, zagubienie i marność ludzkiego życia. Tak wiele rzeczy się załamuje. Przestajemy rozumieć sens nawet słusznych wysiłków i apeli. Atakowany jest amerykański prezydent, tak jakby on wywołał tą wojnę. A przecież najpierw tysiące ofiar padły wcześniej w Nowym Jorku. Giną pod bombami Brytyjczycy, a w tym czasie inni Brytyjczycy nie protestują przeciw temu barbarzyństwu. Czy wyobraża ktoś sobie sytuację, kiedy Ameryka wycofuje się z tego starcia i zwyciężają terroryści? W Afganistanie (a gdzież jeszcze nie pokazali) już zobaczyliśmy, jak wedle nich ma wyglądać życie. Jaka pycha, okrucieństwo i jeden tylko cel - zabić innych, nawet tysiącletnie pomniki zabić. To powinno Europejczykom otwierać oczy, budzić ze snu, całemu światu dać wiele do myślenia.
* * *
W tym zwarciu się bardzo klasycznym, życia ze śmiercią, co miało już w dziejach miejsce, czy chodzi tylko o fizyczne zwycięstwo jednych nad drugimi. Raczej o to, czy zostanie uratowana wolność, czy człowiek zdoła narodzić się wedle Ducha, a nie wedle krwi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
* * *
Cieniutkie pasemko księżyca na niebie delikatnie, lekko tnie nadchodzące na niego ławice chmur. Stanąłem przed oknem. Patrzę. Patrzę, skoro jeszcze mogę. I jest mi to dane. Taka mijająca chwila. Kiedyś nie będzie już żadnej chwili. Ani ułamka chwili, drobinki chwili.
Reklama
* * *
Na koniec jesieni wspaniały od rana dzień, ciepły dzień. Pracowałem w ogrodzie, bo ciągle jeszcze ziemia pulchna i trzeba korzystać z możności robienia porządków. Później pojechałem do lasu. Nazbierałem sporo suchych kawałków drzewa. Ugotowałem krupnik. Odezwały się w jesiennym mroku kościelne dzwony.
* * *
Ostatnio mało, prawie nigdzie nie jeżdżę. Cały czas w domu. Dlatego nawet niewielkie podróże przydają mi wiele wrażeń. Oderwałem się właśnie od swojego biurka, ścian, podłogi i widoku z okna i pojechałem do Żar na kilka godzin. Lubię oglądać mijane krajobrazy, które o tej porze skłaniają się do refleksji. Na pustych polach blisko ziemi, trącając się o grudy ziemi lub o zżółkłe, suche czy też jeszcze zielone trawy, niskie, niemal intymne, dyskretne i tajemnicze światło. Jakby wśród ziemskich drobiazgów, patyków i kamieni budowało sobie mieszkanie, które za chwile będzie przysypane warstwą śniegu. To światło budzi się na wiosnę. Patrzę na domy, wieże kościołów i ludzką krzątaninę. W Żarach za stertą gazet, książek, starych i już nie używanych przedmiotów, tudzież jakichś kolekcjonerskich drobiazgów, map, odznak, pomiędzy naftową lampą a naczyniami z żarskiej porcelany, pomiędzy ledwie trzymającym się, starym sekretarzykiem, czy czymś w tym rodzaju a złoconą ornamentową ramą, w którą można byłoby włożyć obraz albo lustro, za tym wszystkim, co zapomniało już o przynależności do dawnych właścicieli, ich głosów, wyglądów i codziennej bieganiny, wyjęte z rzeki życia, osamotniałe, tylko w swej skrytości rozważające swoją małą historię, swój los, świetność i radość patrzących nań oczu, kiedyś dawno, nie wiadomo już kiedy, bez szansy na powtórkę tego co było, pogubione, przyniesione z różnych miejsc, domów, wydobyte z ziemi, za tym, co trzeba na nowo nazwać, umyć, oczyścić z warstwy kurzu, brudu i naleciałości, co domaga się odrobiny ocalenia i znowu znalezienia się obok biegających, pracujących ludzi, więc za tym wszystkim ujrzałem, a raczej prawie ujrzałem, twarz Janusza, który od razu zauważył moje zjawienie się w jego antykwariacie. Za szybą witryny przemykali idący chodnikiem ludzie, a my zajęliśmy się swoimi sprawami, gadaniem, co się komu na zdrowiu przydarzyło, co, kto, gdzie i kiedy powiedział oraz zrobił. Takie koleżeńskie gadanie. W literaturze najważniejsze jest pierwsze zdanie (zwłaszcza w prozie), a w poezji pierwsza linijka. Piłem miętową herbatę z sokiem malinowym. W pobliskim punkcie gastronomicznym jeszcze kontynuowaliśmy rozmowę o szlachetności i nieszlachetności ludzkiego postępowania tudzież smaku spożywanej zupy ogórkowej. Nie było dużo czasu. Popołudnie w Żarach zmierzało ku zmierzchowi. Janusz układa tutaj Psalm o mieście. W międzyczasie przez telefon rozmawiał o piecu gazowym, który został już naprawiony i w domu znów pojawiło się ciepło. Wszystko więc wokół życia, trwania i przetrwania. Jakie ono jeszcze przybierze kształty, jakimi zjawiskami się wypełni, jakimi losami i śladami odciśnie. Oto jest pytanie.
* * *
Czy Bóg ma dla człowieka, po przejściu niezliczonych trudów, ciężarów, niedostatków i cierpień, naprawdę dobrą wiadomość?