Jaką drogą podążać do świętości? To pytanie zadaje sobie każdy z nas - człowiek XXI w. zagubiony na rozdrożach dróg. Odpowiedzi może nam udzielić służebnica Pańska Maria Nastał, w pozostawionych
po sobie dziennikach i listach, w których czytamy:
„Zdaje mi się, że niemowlęctwo duchowe to najkrótsza droga ku niebu, że jest to posunięcie się o jeden szczebel wyżej niż droga dziecięctwa duchowego, a raczej zstąpienie
o jeden szczebel niżej (T. II, 7). (...) Czuję się mniej niż dzieckiem, bo niemowlęciem, które samo niezdolne jest do niczego, zdane jest zupełnie na wolę tych, którzy nad nimi czuwają. Tak
pragnę każdy akt życia wewnętrznego uzależnić od Boga, od mojej Matki Niepokalanej i od tych, którzy mi na ziemi zastępują Jezusa” (T. I, 43).
Ta niezwykła osoba, bliska ludziom, Bogu, Maryi - Matce Jezusa obchodziła 100-lecie swoich urodzin 8 listopada 2003 r. Życiem swoim udowodniła, że można stać się podobnym do Jezusa.
Siostra Leonia przyszła na świat w Starej Wsi - wiosce położonej na Pogórzu Dynowskim, w pobliżu małego miasteczka Brzozowa na Podkarpaciu. Myślę, że warto nadmienić, iż
ta przepiękna i malownicza kraina, na której swoje pierwsze kroki stawiała mała Marysia, chlubi się przepiękną barokową bazyliką Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Należałoby również wspomnieć,
że w pięknej i bogatej w architekturę bazylice znajduje się słynący cudami obraz Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. W rodzimej miejscowości s. Leonii
znajdują się dwa klasztory. Pierwszy z nich to klasztor księży Jezuitów, którzy sprawują pieczę nad sanktuarium i prowadzą duszpasterstwo parafialne. Drugim szczególnym miejscem
jest dom generalny i formacyjny Sióstr Służebniczek, założony przez bł. Edmunda Bojanowskiego, który poświęcił całe swoje życie służbie opuszczonym dzieciom, chorym, biednym i najbardziej
potrzebującym.
Maria Nastałówna uwierzyła miłości odwiecznej już od początku swojej drogi ku świętości, jaką podążała przez swoje życie. Wędrówka ta była ciężka, wymagała dużo wyrzeczeń i trudu. Maria
pochodziła z biednej rodziny małorolnych gospodarzy - Franciszka i Katarzyny Nastałów. Miała starszą siostrę Stefanię i młodszego brata Stanisława. Swoje dzieciństwo
spędziła w trudnych warunkach materialnych pod zaborem galicyjskim. Doświadczyła biedy i niedostatku, który towarzyszył jej rodzinie. Ojciec małej Marysi, wskutek szerzącej się nędzy
i braku podstawowych środków do życia, wyemigrował za chlebem do Ameryki. Przebywał tam 18 lat, chcąc utrzymać przy życiu rodzinę. Dwukrotnie odwiedził rodzimy kraj, ale na krótko.
Obowiązek i ciężar wychowywania dzieci spoczywał na matce, która dzielnie radziła sobie z przeciwnościami losu. Dbała o życie religijne swoich dzieci przez rozmowę o Bogu,
czytanie Pisma Świętego i wspólny pacierz. Głównym źródłem utrzymania całej rodziny było małe gospodarstwo rolne i pomoc ludziom w pracach domowych. Dobra i kochająca
matka wywarła duży wpływ na ukształtowanie się wnętrza duchowego przyszłej Służebniczki, która podkreśliła to w pozostawionych po sobie dziennikach: „Bóg sam był od dzieciństwa moim wychowawcą.
Pociągał mnie do siebie, wewnętrznie działał we mnie. Równocześnie jednak dał mi anioła opiekuńczego w mojej matce, która przykładem swoim i modlitwą zwracała mą duszę
ku Stwórcy”.
Ogromną rolę w życiu Marysi odegrała również religijna atmosfera parafii starowiejskiej. Stanowiła zdrowy i mocny fundament życia moralnego Nastałówny. Duchowa opieka księży
Jezuitów, którzy prowadzili duszpasterstwo na wysokim poziomie, akcje katolickie i charytatywne, praca Służebniczek wśród dzieci w ochronce i szkole, do której uczęszczała,
stanowiły solidny filar jej życia moralnego: „W ochronce czułam się dziwnie onieśmielona. W czasie pogadanek nie spuszczałam oczu z Siostry, starając się zapamiętać wszystko
i wszystko zrozumieć (...). Toteż po powrocie z ochronki opowiadaniom moim nie było końca” (T. I, 8).
Z usposobienia była żywym i energicznym dzieckiem, które nieraz wybuchało gniewem. Jednocześnie nie zapominała o pracy nad sobą, chcąc upodabniać się do Chrystusa. Rozwijała
i poszerzała zdolności, w które wyposażyła ją natura. Była humanistką z uczuciową i wrażliwą duszą, kochającą to, co piękne i dobre, a odrzucającą
zło. Muzyka i twórczość literacka była nieodłączną częścią jej życia. W jej wierszach, inscenizacjach i przedstawieniach teatralnych na plan pierwszy wysuwał się motyw
Maryi i Chrystusa. To Im powierzała losy narodu polskiego, nawrócenie grzeszników, prace misyjne Kościoła świętego i samą siebie.
Taka mała... a wielka duchem - trzyletnia dziewczynka z nietypowym marzeniem: „Nie miałam jeszcze trzech lat, kiedy sąsiadka zbliżyła się do gromadki bawiących się
dzieci i zapytała każde z osobna, czym które będzie w przyszłości. Ja będę panią, ja gospodynią - padają odpowiedzi. - A ja będę zakonnicą -
odpowiedziałam twardymi zgłoskami (...) Nigdy w swoim życiu nie zmieniłam tego zdania, mimo prób ogniowych, przez jakie w życiu przejść musiałam” (T. I, 4). Ogromnym przeżyciem
wewnętrznym tak wrażliwej osoby, była długoletnia walka z ojcem Franciszkiem, który za wszelką cenę próbował odwieść córkę od życia zakonnego, kategorycznie odmawiając udzielenia
zgody na wstąpienie do klasztoru. Wszelkimi sposobami próbował odwrócić zainteresowania córki włączając ją w życie towarzyskie, które dla niej nie miało większej wartości. Skromna i posłuszna,
w samotności przeżywała swoje rozterki, dzieląc się nimi jedynie z najbliższą koleżanką, pisząc do niej: „Tatuś nie chce się przychylić do mojego zamiaru. Ile razy wspomnę
o tym, to się gniewa, nie tylko na mnie, ale mści się na biednej mamusi. (...) Nie mogę znieść cierpienia mamusi, nie mogę znieść niezgody w domu. Czekam na Pana...” (T. IX,
33-34). Na nieugiętą postawę ojca nie miały nawet wpływu interwencje ze strony sąsiadów. Franciszek nie potrafił pogodzić się z tym, że Bóg powołał Marysię do swojej służby na ziemi.
Analogicznym przykładem cierpiącego ojca był renesansowy humanista - Jan Kochanowski. Podobnie jak Nastał, nie umiał pogodzić się z wolą Boga, która odebrała mu malutką córeczkę do służby
w niebie. Los pokrzyżował plany życiowe obu ojców i zamiary względem dzieci.
Cierpliwość i całkowite zaufanie Bogu i Jego Matce pozwoliły przetrwać Leonii 8 lat ogromnych cierpień, które targały jej duszą zanim osiągnęła upragniony cel - z dniem
31 grudnia 1925 r. wstąpiła do klasztoru, uzyskując tak długo oczekiwane błogosławieństwo ojca. Nowy 1926 r. otwierał nową epokę w życiu Nastałówny: „Przez cały dzień tonęłam
w szczęściu Bożym (...). Jakże szczęśliwą się czułam od tej pierwszej chwili. Przez 14 lat życia zakonnego towarzyszyło mi szczęście i najgłębszy spokój duszy, mimo oschłości, jakimi
Bóg mnie nawiedzał całe lata” (T. I, 25).
Początkowy okres w życiu zakonnym to przygotowanie i wdrażanie się do prac apostolskich w tym zgromadzeniu. Służyły temu ćwiczenia duchowe, wykłady ascetyczno-teologiczne
oraz szereg różnorodnych zajęć prowadzonych pod kierunkiem sióstr wychowawczyń. Potem nastąpiło przejście do nowicjatu. W swojej posłudze s. Leonia wykazywała się wielką odpowiedzialnością
i sumiennością. W jej życiu duchowym zagościł ład, porządek i dokładność, za które była ceniona przez resztę nowicjuszek. Próbowały ją naśladować, lubiły z nią
przebywać i rozmawiać.
Kolejnym istotnym etapem w biografii s. Leonii był wyjazd do Poznania, w trakcie którego opiekowała się i pomagała w nauce siostrom zdobywającym kwalifikacje
na sześciotygodniowym kursie pedagogicznym. Do zasadniczych jej obowiązków należało administrowanie placówką i troska o życie duchowe powierzonej wspólnoty. Własnym przykładem uczyła
otwartości na Boga i ludzi, uprzejmości, pracowitości, pokory i prostoty. Mawiała często: „Kochajmy Jezusa aż do szaleństwa (...) Miłość ku Bogu prowadzi do miłości bliźniego”
(T. II, 13). Przypominała podopiecznym o obowiązku ciągłego doskonalenia się w życiu wewnętrznym. Zabiegała o dobrych spowiedników, konferencje ascetyczne i odpowiednią
lekturę. Mimo wytężonej pracy umysłowej nie dyspensowała się od prac fizycznych.
Ascetyczne, pełne wiary życie nie uchroniło tak szlachetnej osoby od ciężkiej choroby - gruźlicy, z którą dzielnie walczyła do ostatnich dni swojej ziemskiej posługi. Pragnęła cierpieć
z miłości do Jezusa: „Tak się cieszę na myśl o możliwości przejścia wkrótce do Boga, że już nic nie potrafi mnie chyba zmartwić (...) Niedługo już dobiję do przystani błogosławionej,
a tam nie pragnę używania rozkoszy, ale miłości Jezusa” (T. III, 183-184).
Zmarła śmiercią świątobliwych 10 stycznia 1940 r. w Starej Wsi, gdzie została pochowana zgodnie ze swoją wolą na tutejszym cmentarzu. W 1979 r. nastąpiła
ekshumacja zwłok z grobu i złożenie ich w specjalnie przygotowanej krypcie w domu macierzystym zgromadzenia w Starej Wsi. Obecnie trwa proces beatyfikacyjny
„kwiatu polskiej ziemi o kryształowym sercu”.
W życiu potrafiła łączyć kontemplację z czynem w sposób elastyczny i naturalny. Hasłem życiowym s. Leonii było: Uwierzyłam odwiecznej miłości. Była niedoścignionym
wzorem wszelkich cnót i wartości, bezgranicznie oddana Bogu i ludziom. Dla współczesnych ludzi jest wzorem do naśladowania, godna podziwu i należytego szacunku, gdyż o wielkości
człowieka decyduje nie to, co posiada, ale to, co daje innym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu