Polska wieś była bardzo uboga, szczególnie tam gdzie gospodarowano
na gruntach piaszczystych albo kamienistych, ale ciężka praca zawsze
dawała kawałek chleba całej rodzinie. W niewielkich i ubogich chatach
często gnieździła się kilkupokoleniowa rodzina, nieraz ta sama izba
mieściła ludzi i domowe zwierzęta, szczególnie podczas zimy. Rodzina
Kunepów mieszkała na samym końcu wioski w zaroślach obok lasu. W
domu, który był jednocześnie stajnią, mieszkali starzy Kunepowie
i ich syn z niedawno poślubioną małżonką, argument w rozmowach w
powiecie, aby w miasteczku wybudować porodówkę, której w pobliżu
nie było. Gdy matka doszła już do zdrowia, należało pomyśleć o chrzcinach.
Najpierw trzeba było upatrzyć rodziców chrzestnych - najlepiej kogoś
z rodziny lub z sąsiedztwa, takich których stać na opłacenie wszystkiego
u organisty i na sprawienie skromnej wyprawki. Następnie omawiano
termin chrztu i zapraszano gości, zwykle najbliższą rodzinę i przyjaciół.
Chrzciny nigdzie nie były huczne, przygotowywano raczej skromny obiad
i napoje własnej roboty. Najbardziej popularnym trunkiem był podpiwek,
mocny i dobrze schłodzony w studni.
Podawano także mocniejsze trunki zwane winem z jabłek lub
z wiśni. Niektóre rodziny pędziły tzw. bimber z owoców, pszenicy
lub ziemniaków. Mimo zakazu niektórzy ludzie na wsi robili to dość
często. Taki nawyk pozostał z czasów okupacji, gdy najpewniejszą
walutą była własnoręcznie pędzona wódka, poza tym alkohol w sklepach
był dość drogi i złej jakości.
W polskiej kulturze alkohol jest obecny niemal w każdej
dziedzinie życia. Mieszkańcy Dębic pod tym względem nie stanowili
wyjątku, ale nie było tu pijaństwa ani wielu pijaków. Tylko Tadzio
Moczygęba, Maciek Jasiula, Józio Wis, Antek Tyka lubili pić dużo.
Nie mieli jednak wielu okazji, bo brakowało pieniędzy, a społeczność
wiejska nie akceptowała pijanych.
Przykładem może być osoba Tadzia Moczygęby, który został
pierwszym ormowcem w wiosce.
Wiadomo, że ORMO w tamtych czasach było usłużnym ramieniem
ludowej władzy, werbowanym po to, aby zbierać informacje o swoich
sąsiadach, a nawet o rodzinie i składać meldunki milicji albo Służbie
Bezpieczeństwa. Za swoje usługi dostawali czasem jakieś "ochłapy",
zwykle stare mundury wojskowe lub milicyjne, w których dumnie paradowali.
Tadzio był bardzo chudy i wydawało się, że zaraz wiatr go porwie.
Otrzymał mundur policyjny dopasowany do jego wzrostu, ale nie do
tuszy. Spodnie jakoś się trzymały na pasku, ale w górną część munduru
dałoby się włożyć jeszcze jednego takiego jak on.
Najbardziej zabawnie wyglądał po wypiciu, idąc kiwał się
na wszystkie strony i wykrzykiwał: "Ja wam pokażę, ja was powsadzam,
ja...!
Doszedł do miejsca, gdzie przy drodze postawiono słupy nieistniejącej
linii energetycznej, oparł się o słup i dalej wykrzykiwał. Wyczyny
te obserwowali ludzie idący ze sklepu, pod adresem pijanego padały
niezbyt życzliwe słowa. Anteczek, który także wracał ze sklepu, podszedł
i chwilę rozmawiał z pijanym. Potem zapiął mu wszystkie guziki w
ten sposób, że Tadzio nie mógł się oderwać od słupa, bo był do niego
przypięty. Chodził dookoła krzycząc: "Puszczaj!". Słup nie chciał
jednak puścić i zmęczony "bohater" zsunął się na ziemie zasypiając.
Sklepy wiejskie zwykle świeciły pustką, jeśli ktoś miał
szczęście, to trafił na moment, gdy przywieziono jakiś poszukiwany
towar. Najbardziej dokuczał ludziom ciągły brak nafty, która służyła
do oświetlania domów. Brakowało też baterii, szczególnie płaskich,
potrzebnych do latarek elektrycznych, atramentu, kredy, przyborów
szkolnych, nie mówiąc już o obuwiu czy żywności. Szkoły jakoś tam
funkcjonowały, ale przez całą zimę nie można było nigdzie kupić atramentu
do "obsadek ze stalówkami", które każdy uczeń powinien posiadać.
Dzieci nie pisały zadań domowych, bo skończyły się ołówki i atrament.
Nauczyciele nie przyjmowali tego do wiadomości i stawiali
oceny niedostateczne. Tylko Piotrek Dobrzyk znalazł chwilowe rozwiązanie
problemu, po prostu pisał wypracowania sokiem z czerwonych buraków.
Pomysł ten bardzo się przydał i prawie wszystkie klasy z niego korzystały.
W marcu 1953 r. zmarł Stalin. Władze komunistyczne zarządziły wielką
żałobę - wszędzie żałobne czarne wstęgi, w radiu żałobna muzyka,
w szkołach żałobne apele itd. Małe dzieci nie rozumiały tego wszystkiego
i trudno było im stać kilka minut w bezruchu i milczeniu podczas
szkolnych apeli. Bywało, że niektóre podczas zarządzonej chwili ciszy
roześmiały się.
Biada takiemu dziecku, a jeszcze bardziej jego rodzicom,
gdyby taka informacja dotarła do bezpieki. Jeśli skończyło się wszystko
na naganie czy przesłuchaniu, to można było w takim wypadku mówić
o szczęściu. Ludzie wyraźnie odetchnęli mówiąc, że teraz musi się
coś zmienić. Jedni twierdzili, że rozwiążą kołchozy, inni, że Amerykanie
przyjdą i nas wyzwolą, a jeszcze inni, że zniosą ciężary nałożone
rolnikom w postaci obowiązkowych dostaw. Umarł Stalin - największy
współczesny zbrodniarz, ale nie od razu skończył się brutalny i zbrodniczy
stalinizm. Na to trzeba było jeszcze sporo poczekać. Całkowity demontaż
stalinizmu dokonał się, wówczas gdy prezydent Wałęsa wyprowadził
z Polski ostatnie oddziały Armii Czerwonej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu