Doczekali się dwojga dzieci, ośmiorga wnucząt i szesnaściorga prawnucząt. Państwo Wiktoria i Kazimierz Milanowiczowie z Wojcieszowa w diecezji legnickiej świętowali właśnie 60. rocznicę zawarcia związku małżeńskiego.
Bardziej przejęty uroczystością od diamentowych małżonków wydawał się miejscowy proboszcz, ks. kan. Franciszek Rokicki.
- Taka uroczystość nie zdarza się codziennie - mówił.
- W czasach, gdy w wielu krajach wypacza się sakramentalny obraz małżeństwa, dopuszczając do związków niezgodnych z prawem Boskim, to wielki dar, że otrzymaliśmy możliwość świętowania diamentowych godów naszych parafian. Ich związek był jak promień słońca w mroku ciemności okupacyjnej nocy. Byli świadkami jej okropności.
Zawarli związek 12 lutego 1944 r. w parafii Kąkolnica w województwie stanisławowskim na dawnych Kresach polskich. Już w dniu ślubu do domu weselnego przyszli ukraińscy nacjonaliści, mówiąc, że mają prawo zrobić z Polakami, co chcą. Wyciągnęli nóż. Ale na tym na szczęście tego dnia się skończyło. Nie na długo. Za dwa tygodnie musieli uciekać. Ich dom płonął. Ukraińcy podpalili całą wieś.
- Jeden z nich strzelał do mnie, ale na szczęście udało mi się uciec - wspomina pani Wiktoria.
Młodzi małżonkowie tułali się od domu do domu. W Haliczu urodziła się im córka, u której obecnie mieszkają. W Wojcieszowie są od 1948 r.
Czy jest jakaś recepta na udane małżeństwo?
- Trzeba żyć zgodnie - mówią.
- Nawet między świętymi może być sprzeczka, ale nie wolno żyć w gniewie. Bo co tam kłótnia daje? Jedynie kwas, uraza w sercu pozostaje. To nic dobrego. Trzeba umieć się szybko pogodzić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu