Świat dzieciństwa wraca wspomnieniami kolorowych bajek, które na ostatniej stronie posiadały wyrażone tęsknoty dziecięcego serca: „Poczytaj mi, Mamo” … I Mama czytała. Bajki mądre i ciekawe, bajki, które przenosiły w świat marzeń, gdzie dobro zawsze zwyciężało, gdzie człowiek był mądry sercem, gdzie wszystko kończyło się najczęściej radosnym „żyli długo i szczęśliwie”. W bajkach ważny był morał, przesłanie (bo morały mają to do siebie, że trzeba je odnajdywać samemu, na własną rękę… Wtedy, oczywiście, z pomocą Mamy). A potem się dorosło. Magiczne okładki bajek z napisem zamieniło się na poważne lektury, mądre książki… Pozostawało jednak zawsze aktualne poszukiwanie morału, odnajdywanie tego, co najistotniejsze, odkrywanie najważniejszych prawd, które przekuwało się na codzienne życie, na dorastanie, na stawanie się bardziej człowiekiem.
Ten motyw z dzieciństwa, zaczarowanego czasu, powrócił do mnie w ostatnich dniach sierpnia, kiedy różnego rodzaju „życiowe zawirowania” zawiodły mnie na trasy pielgrzymów, podążających do sanktuariów maryjnych. Patrzyłem na młodych, rozkołysanych śpiewem piosenek, rytmem gitar. W oczy wpadały mi uśmiechnięte, mimo że zmęczone twarze, machające w geście pozdrowienia dłonie. Czuło się podniosłą atmosferę gorących, sierpniowych dni, które tutaj - jak w soczewce - skupiały w sobie to, co bardzo polskie, bardzo związane z naszą Ojczyzną. Wspomnienie bajek z dziecinnych lat kazało szukać morału tych doświadczeń, odczytać istotne przesłanie pielgrzymowania, które powtarza się co roku, chociaż za każdym razem przeżywane jest inaczej.
Nasuwający się natychmiast morał wskazuje na wiarę, na miłość do Matki Bożej, na pobożność maryjną, która nadaje właściwe znaczenie przemaszerowanym kilometrom, obolałym stopom, spalonym słońcem twarzom, przemoczonej odzieży. Ale morał może być czasem pochopny, gdy przeniesie się pielgrzymkowe uniesienia na powroty do codziennej rzeczywistości, gdy pryśnie czar bajkowej godziny i roztańczony Kopciuszek spostrzeże, że nosi na sobie łachman służącej… Wiara, miłość, maryjna pobożność, z której słyniemy na świecie, często nie przekładają się na nasze postępowanie. Szybko zapominamy, że można się podzielić kilkoma łykami wody, że kanapka jedzona z kimś, kto idzie obok, smakuje bardziej, że parasol potrafi schronić i dwie osoby, i wcale przez to nie zmoknie się bardziej. Że życzliwy uśmiech podarowany komuś, kto nie wierzy już w następny kilometr, prawie dodaje skrzydeł.
Bardzo szybko (czasem nawet już w drodze powrotnej) łokcie nam stwardnieją, pięści się zacisną, oczy dziwnym bielmem zajdą i znowu widzą mniej i rzadziej. Szybko się nam przypomni, że z kimś się gniewamy, że do kogoś się nie odzywamy, że świat nasz ma sporo linii dzielących ludzi na takich i siakich. Znowu powrócimy do zapomnianych na pielgrzymce określeń: ktoś, kto nas o coś prosi, to „intruz”, „natręt”. Ktoś, kto oczekuje na nasz gest życzliwości, współczucia, zrozumienia - to „cwaniak”, „naciągacz”, „oszust”. Znowu zabraknie nam czasu na wysłuchanie kogoś, na odwiedzenie zapomnianych i zapominanych coraz bardziej osób. Sumienie, jak bandażem, obwiążemy sloganem: „Takie jest życie”... I poczekamy! Na kolejną wędrówkę do ziemi obiecanej, na kolejną pielgrzymkę, na następne wydobywanie z nas samych dobra, życzliwości, serca, uśmiechu... I tak nam życie przeleci przez palce - wcale nie jak bajka, która kończy się zawsze dobrze, zawsze szczęśliwie.
A może jednak odnajdziemy morał prawdziwy, który streszcza się w słowach: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście Moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 35)? W końcu pielgrzymowaliśmy do Tej, która przypomina nam wszystkim: „Uczyńcie wszystko, co powie wam mój Syn” (por. J 2, 5).
tęskniący za powrotem do bajek, które w życiu czasami się zdarzają
Pomóż w rozwoju naszego portalu