Rabbi poszedł do Jerycha.
Tam czekała już publika,
Która z Nim się spotkać chciała.
Ludzi było co niemiara,
Byli z każdej Jego strony.
Nawet Jezus był zdziwiony,
Że jest tak tu oblegany
I przez gawiedź podziwiany.
Mieszkał celnik w tej mieścinie,
A Zacheusz miał na imię.
Powiem wam też prosto z mostu,
Że był dość niskiego wzrostu.
Żeby Pana móc zobaczyć,
Musiał wspiąć się, nie inaczej,
Na rosnącą dziko figę.
I to zrobił, dzieci, migiem.
Kiedy Jezus tam przechodził,
Spojrzał w górę, moi drodzy.
Gdy zobaczył Zacheusza
To do zejścia go przymuszał:
- Przestań siedzieć na tym drzewie!
Mam być gościem dziś u Ciebie!
Jak to ludzie usłyszeli,
To natychmiast zbaranieli.
- Do grzesznika idzie w gości?!
Lecz Zacheusz w swej radości
Panu Jezusowi mówił:
- Wiem, że nikt mnie tu nie lubi,
Lecz po prawdzie coś Ci zdradzę.
Chociaż dobrą mam posadę
I bogactwa nieprzebrane,
Dzielę wszystkim się, Mój Panie,
Z tymi, co niewiele mają.
Ci mnie znają i kochają.
Jeśli skrzywdzę, to przepraszam
I z nawiązką wszystko zwracam.
Wtedy Jezus rzekł tłumowi:
- Ludzie! Pan Bóg postanowił,
Szukać to, co zaginęło.
Z tej przyczyny w domu jego,
Choć wam trudno w to uwierzyć,
Będę dzisiaj... na wieczerzy!
Pytań swych nie zapominam:
Jak się zwała ta mieścina?
Pomóż w rozwoju naszego portalu