Reklama

Niedziela Wrocławska

Kardynał na 100 lat niepodległości

Próbuję od lat, bo zapisuję wszystkie rozmowy z nim, ale nie da się opisać 95 lat życia człowieka na kilku stronach gazety. Na opis życia takiego człowieka, jakim jest kard. Henryk Gulbinowicz, potrzeba tomów ksiąg. Odznaczony Orderem Orła Białego, honorowy obywatel 13 miast, doktor honoris causa kilku uniwersytetów, doceniony nawet przez dzieci – laureat Orderu Uśmiechu. Aby uczcić Jubilata, kreślimy dla Państwa ledwie szkic portretu Eminencji, czerpiąc z palety rozmów i opowieści, które w ciągu lat miałam zaszczyt od niego usłyszeć, nagrać i zapisać.

Agnieszka Bugała

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niezłomny

„Pierwszy Orzeł Biały przyszedł na Dolny Śląsk istotnie późno. Ale trafił w wyjątkowo godne ręce” – mówił w wystąpieniu po dekoracji Orderem w 2008 r. prezydent RP Lech Kaczyński. Słowa te wywołały burzę kilkuminutowych oklasków. Prezydent RP przypomniał kilka faktów z wieloletniej posługi Kardynała we wrocławskiej metropolii. „Przez wiele dni w 1981 r. z «kołchoźnika» w innej części Polski słuchaliśmy informacji o tym, jak dobrze jest w tym, czy w innym regionie, ale na temat Wrocławia milczano. Wyciągnęliśmy stąd wniosek, że Wrocław szczególnie twardo walczy. I tak było, a w tej walce był z wami Eminencja, kard. Henryk Gulbinowicz” – mówił. Początek zawsze jest w domu Szukiszki na Wileńszczyźnie – tu wszystko się zaczęło. W domu nazywano go Niukiem, Heniem, sąsiedzi wołali Heniuk, a serdeczne ciotki – Heniutek. Ale gdy się rodził 17 października 1923 r. w szpitalu św. Jakuba w Wilnie, kto mógł przypuszczać, że wiele lat później na zachodzie Polski będą o nim mówić książę Kościoła? O rodzinnym domu zawsze mówi z nostalgią i wdzięcznością. To było miejsce, w którym kochano i mądrze kształtowano charakter. Rodzina była znana. Gulbinowicze uprawiali rolę, hodowali bydło i konie. Rodowe zawołanie brzmi „Frangas non flectes”, czyli „Złamiesz, ale nie zegniesz”. Poczucie humoru kardynał odziedziczył po mamie. Ojciec Antoni był człowiekiem poważnym i mówił swej żonie: „Tobie wystarczy pokazać palec i już się śmiejesz”. Młodość mamy, Walerii z domu Gajewskiej herbu Sulima, była naznaczona historią. Tradycje w domu państwa Gajewskich były staropolskie: trzymano krótko, wymagano dużo, kształcono, na miarę możliwości. „Nie była surowa, była raczej taktowna i pogodna. Gdy się wstało z łóżka, trzeba było od razu biec do mamy, do taty, jeszcze w koszuli, i mówić: Mamo, krzyżyk, tato, krzyżyk. Przywiązywano bardzo dużą wagę do błogosławienia dzieci. Dlatego, gdy dziecko wychodziło na dwór się bawić – prosiło o błogosławieństwo. Potem, gdy chodziliśmy do szkoły, też czekaliśmy na błogosławieństwo rodziców. Bez tego nie dało się żyć. Dziecko można uczyć w różnych miejscach, trochę jakby mimochodem. Nie tylko: pacierza w kościele, a liczenia w szkole. Kiedyś poszliśmy na grzyby, na Wileńszczyźnie okres borowików to bardzo ważna rzecz. Tam mama spytała mnie, czy umiem Psalm 91. Ja mówię, że nie. Ona mi na to, że codziennie ten psalm odmawia za nas wszystkich, i że powinienem go umieć. Chodziliśmy za grzybami, a ona głośno mówiła: Kto się w opiekę odda Panu swemu, i próbowała mnie tego psalmu nauczyć. Musiałem głośno za nią powtarzać. Wiele lat później pytała mnie znów, czy umiem. Umiałem, to było od niej”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Mówcie młodym, że czystość istnieje

„Dziś cnota czystości została wyśmiana, ale to nie zmienia faktu, że ona naprawdę istnieje. W Polsce żadne zgromadzenie żeńskie nie wymarło, ja bym nie rozdzierał szat. Natomiast boli mnie, że kolorowe czasopisma pokazują młodzież jako grupę, która niczym się nie interesuje, tylko swoją seksualnością. A to nie jest prawda. Ja bym jednak ufał młodzieży. Ważne jest natomiast to, czy matka spotka się z córką, czy ojciec spotka się z synem i czy porozmawiają z nimi, zanim świat kolorowych pism sprzeda ich sercom swoją wersję. Jak to było u mnie? Rok 1942, okupacja niemiecka, przestaję być dzieckiem. Pewnego dnia ojciec mówi: Przyjdź do mojego pokoju. Gdy wszedłem, siedział na myśliwskim taborecie. Popatrzył na mnie, atmosfera poważna i mówi: Synu. A zawsze mówił: Heniu... I dalej: Przestałeś być dzieckiem, wszedłeś w czas młodości. Ale żyj tak, żeby cię nikt nie przeklinał. I postępuj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał. I nie splam naszego nazwiska. I co? Ja do dziś, choć jestem stary kardynał, w rachunku sumienia odpowiadam na te wytyczne ojca”.

Reklama

Święty spowiednik z rodzinnych stron

„Poznałem ks. Sopoćkę z okazji Wielkiego Tygodnia. Była Wielka Sobota, a ja byłem z kolegą oglądać groby. Byliśmy w kościele garnizonowym – to dawny kościół jezuicki, św. Ignacego, i tam nie było żadnych skał, tylko wysoki, kilkumetrowy tron przykryty czerwonym suknem. Na nim, wysoko, stała monstrancja. Zastanawialiśmy się obydwaj, skąd pomysł na taki grób? Nagle przyszedł ksiądz i mówi, że śmierć Chrystusa to tak naprawdę wielki triumf Jego zmartwychwstania. Przyszedłem do domu i opowiadałem o księdzu, który pojawił się znikąd i wyjaśnił nam, zadziwionym istotą tego dziwnego grobu. Powiedziano mi wtedy, że to jest ks. Michał Sopoćko. To było spotkanie pierwsze, jeszcze wtedy małego chłopca. Potem usłyszałem o nim w czasie II wojny światowej. Wstąpiłem do seminarium w 1944 r., a 20 lutego 1945 r. seminarium rozpędzono. Wtedy poproszono, aby prowadzić katechezę dla dzieci przed Pierwszą Komunią Świętą. Jechaliśmy z parafii Rudomino, przejeżdżaliśmy przez Czarny Bór. Tu urszulanki szare miały swój klasztor. To był lipiec, gorąco, nagle z ogrodu słychać «Ave Maria gratiae plena...». Pytam: Co to? A proboszcz mówi: Zakonnice plewią grzędy i mówią po łacinie Różaniec. A jakie to zakonnice? – pytam. Urszulanki szare. Tu u nich się przechowywał ks. Sopoćko i dlatego nie był wywieziony do obozu. Wiele lat później wybrałem go na swojego spowiednika, ale to było dopiero wtedy, gdy wrócił szczęśliwie na Białostocczyznę. Był człowiekiem bardzo spokojnym i taktownym. On też dopuścił mnie do diakonatu, a wtedy trzeba było się wyspowiadać z całego życia. To on podpowiedział mi, w jaki sposób świętować każdego roku rocznicę przyjęcia biskupiej sakry: «Odprawiaj dzień skupienia, to przybliża do Chrystusa»”.

Kapłan rodzi się z modlitwy

Reklama

„Osobą, która miała na mnie duży wpływ była koleżanka mojej mamy, s. Wanda Boniszewska, która była w Zakonie Sióstr Anielskich, bezhabitowych. Była osobą niezwykle pobożną, można by ją porównać ze św. Ojcem Pio, była ona także stygmatyczką, ale abp Romuald Jałbrzykowski nakazał jej ukrycie stygmatów. Wspominam s. Wandę, jak nosiła zawsze długie rękawy – tylko czubki palców było jaj widać. Jako dziecko myślałem, że to skromność zakonna, dopiero w seminarium dowiedziałem się szczegółów na ten temat. Otóż myślę, że oprócz moich rodziców, to chyba jej modlitwa i cierpienie (a cierpienie zawsze potrafi wyprosić u Boga nadzwyczajne dary) przyczyniły się do tego, że otrzymałem ten wielki dar powołania kapłańskiego”.

Blisko Maryi

„Dziecko, gdy się urodzi – niosą do chrztu. Ale następna uroczystość dopiero za 8 lat! Stąd na Wileńszczyźnie błogosławiono pięciolatki. Było to uroczyste ofiarowanie dziecka – szlachta niosła je do Matki Bożej Ostrobramskiej. Rodzice musieli być u spowiedzi i Komunii św., dziecko musiało być ubrane na biało, taką uroczystość zamawiano u Karmelitów. Ja miałem niecałe 5 lat, gdy byłem ofiarowany Matce Najświętszej. Ha, i jak widać, dobrze na tym wyszedłem... To było wielkie przeżycie. Pamiętam, że szliśmy po ciemnych schodach. Ja, cały przestraszony, trzymałem kurczowo dłoń taty. A potem zobaczyłem Obraz. Matka Boża z bliska ma tam dużą twarz, promienie okalające głowę też są duże, zwłaszcza dla małego chłopca. Podobno zaniemówiłem z wrażenia. Kiedy wyszedł karmelita i odmówił po łacinie wszystkie nakazane formuły, podniósł moją buźkę do góry i powiedział: Popatrz, widzisz? To jest Matka Boska Ostrobramska. A tu kto stoi? Odpowiedziałem z przejęciem: mama. I wtedy usłyszałem: Od dziś masz też tę Matkę, to Ona wzięła cię pod swoją opiekę. Na dole mama zapytała mnie: I jak ci się to wszystko podobało? A ja, niestety, popełniłem wtedy straszną gafę, bo spytałem: Proszę mamusi, a co ten ksiądz mamrotał nade mną? Nie rozumiałem łaciny... Można by tę tradycję wileńską przeszczepić na ziemie polskie, i «Niedziela» mogłaby w tym pomóc”.

Reklama

Młodzi są dobrzy

„Przez kilka lat pracowałem w Duszpasterstwie Akademickim w Białymstoku. Wtedy przekonałem się, że młodzież jest dobra. Pamiętam Staszka z łomżyńskiego. Wysoki, pół roku przed absolutorium, z dużo niższą od siebie narzeczoną. Przychodzi do mnie, a ja mówię: Stachu, co ty? A on, że na zapowiedzi. Mówię mu: Poczekaj, za pół roku będziesz miał dyplom. A on, patrząc mi w oczy, odpowiada przytomnie: A ja nie chcę bez sakramentu, chcę tak, jak powinno być. O czym to świadczy? Że oni wynieśli z rodzin bardzo zdrowe zasady. Pamiętam też innych dobrych ludzi, którzy przychodzili i dzielili się tym, jak przeżywają swoje narzeczeństwo. Z tego nasuwał mi się jeden wniosek, że oni nie tylko mają zaufanie do swego duszpasterza, ale przede wszystkim do siebie. Mają świadomość mechanizmów, reakcji. Ale wiedzą też, że pewnej granicy przekroczyć nie wolno. Wiedzą też, że nie chcą jej przekroczyć. Gdy patrzę na naszą młodzież dziś, mam pewność, że tam są nie tylko ci słabeusze, o których się tak dużo i głośno mówi, ale że są tam ludzie piękni, o twardym kręgosłupie – i to o nich trzeba mówić. Słabeuszy trzeba zostawić miłosierdziu Bożemu”.

Blisko ludzi

„Pamiętam jedną z wielu prób. W 1957 r. usunięto ze szkoły mojego kolegę i ja miałem zająć jego miejsce. Technikum ogrodnicze, klasa maturalna. Zobaczyłem wyrośniętych mężczyzn. Jeden z nich wstaje i mówi tak: Czy ksiądz chce z nami dobrze żyć? Odpowiadam z całym spokojem, na jaki było mnie stać: Ja tu zostałem przysłany przez władzę kościelną nie tylko po to, aby z wami dobrze żyć, ale żeby się od was czegoś nauczyć, a i wy może ode mnie. Ale dryblas był przygotowany i pada pytanie numer dwa: A czy ksiądz będzie odpowiadał na nasze pytania, bo my mamy problemy? Trochę już się zląkłem, ale mówię niewzruszony: Naturalnie, jeśli tylko potrafię. Trzecie pytanie już było pytaniem-problemem, więc mi uszy zwiędły. Jednak szybko myślę: Cóż, to jest przewodnik stada. Gdy polegnę, przegrałem wszystko. Na szczęście Duch Święty nie opuszcza słabego w potrzebie. W tej ciążącej ciszy przemówiłem: Dotknąłeś najświętszej tajemnicy w życiu człowieka. To dobrze, masz do tego prawo, twój wiek domaga się, abyś szukał odpowiedzi. Ale dlaczego użyłeś takich wulgarnych słów? A on, patrząc mi w oczy, mówi: Proszę księdza, bo ja innych nie znam”.

Reklama

Rzymskie zobowiązanie

„Był rok 2007 r., chodziła za mną taka myśl: Słuchaj, ty niedługo pójdziesz do domu Ojca, tam będą cię pytać o wszystko i postawią ci zarzut, że byłeś już na emeryturze, a ani jeden raz nie przeżyłeś Wielkiego Tygodnia na Watykanie, z papieżem. I to zdecydowało, że się zmobilizowałem. Bilet można było dostać tyko na 1 kwietnia, a więc trochę primaaprilisowo, ale miało to wielką zaletę: zacząłem pobyt w Rzymie od obchodów 2. rocznicy śmierci Jana Pawła II. O 12.00 na Lateranie kard. Ruini zamykał proces beatyfikacyjny Jana Pawła II przeprowadzony na terenie archidiecezji rzymskiej. Było wielu Polaków, zwłaszcza świeckich, co jest bardzo wymowne. Ja po raz pierwszy widziałem uroczystość zamykania procesu. Oczywiście, wymagało to wielu formalności prawnych, ale potem przyszedł moment zalakowania skrzyń z dokumentami. I myślałem po cichu, jak to sprawy duchowe zamyka się w pudełku i lakuje pieczęcią. W Wielki Piątek pierwszy raz widziałem papieża leżącego krzyżem, w tym akcie pokuty i uniżenia. To szczególne przeżycie. Ale Wielka Sobota to już nie po mojemu. Jestem przyzwyczajony do rezurekcyjnej procesji, bijących dzwonów, gromkiego Alleluja, a tam nic z tego. Dni mijały, przyszedł dzień powrotu, ale pragnienie spełniłem. Mogą mnie więc już teraz w domu Ojca pytać, a ja im spokojnie odpowiem”.

Reklama

Kardynał, który zorganizował kongres

„Wspomnienie pierwsze: Sewilla, w loży siedzi królewska rodzina, episkopat, mało świeckich. I co się dzieje? Papież mówi, że następny kongres, w 1997 r. odbędzie się we Wrocławiu. Cisza. Kto w Hiszpanii wiedział, gdzie Wrocław, zwłaszcza, że on powiedział po polsku? Ale wciąż cisza. Zorientował się papież, że nie chwycili i mówi jeszcze raz: In Breslau. I nadal cisza! Patrzy papież, a ja miałem wstać, gdy ogłosi nazwę naszego miasta, i mówi wreszcie: in Polonia! Zerwały się oklaski, wstałem, i ukłoniłem się głęboko królowej matce. Innym trochę mniej, bo skoro nie wiedzą, gdzie jest Wrocław... Ale tak naprawdę, kiedy Ojciec Święty zakomunikował, że obowiązek zorganizowania 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego spada na archidiecezję wrocławską, poczuliśmy się bardzo zaszczyceni. Bo pierwszy Kongres w Polsce i właśnie u nas. Dlaczego został wybrany Wrocław? Ja sam się nad tym zastanawiałem, ale Ojcu Świętemu takiego pytania nie postawiłem, bo to nie uchodzi”.

Moje miasto Wrocław

„Ludzie, którzy przyjechali tutaj po II wojnie światowej i nie mieli dokąd wracać, wnieśli swój trud, swój pot i ponieśli wiele wyrzeczeń, aby to miasto wyglądało tak, jak dziś. Przecież było zrujnowane, a sceptycy mówili: zaorać, posiać trawę i postawić tablicę «Tu był Wrocław». Jednak na szczęście zrobiono zupełnie inaczej. Jestem wdzięczny administratorowi apostolskiemu ks. inf. Milikowi, że zdecydował się na odbudowywanie katedry w takim kształcie, w jakim była. Jestem wdzięczny kard. Kominkowi za dbałość o przywracanie wystroju wnętrza katedry, biskupowi Urbanowi za pokrycie katedry miedzianą blachą. I ze swojej śmiałej decyzji odbudowywania wież katedry wrocławskiej wraz z hełmami też bardzo się cieszę. To miasto przyjmuje do siebie i otwiera możliwości do działania tym, którzy chcą działać, a aktywność ludzka jest przecież współpracą z Bogiem. Wrocław chętnie podaje rękę tym, którzy chcą pracować i tworzyć. Jest coś takiego w ludziach, we wrocławianach, że są otwarci. Może to młodość? Przecież otwartość i ciekawość drugiego, nowego, szczególnie młodość wyróżnia. Życzyłbym, aby dzisiejsi wrocławianie czerpali z tych możliwości, które tu są, chcieli dzielić się swoim potencjałem, i w ten sposób, połączonymi siłami, wznosić, budować i zmieniać. Cały świat stoi dziś otworem, to prawda, ale poszukiwanie ananasów też może się znudzić. Najlepiej człowiek może się rozwijać w aurze swoich tradycji i obyczajów. Dzisiejszy Wrocław różni się od miasta, które poznałem przybywając tu w 1976 r. Wcześniej pokutowało jakieś nieradzenie sobie władz z Ziemiami Odzyskanymi. Widziałem to zwłaszcza podczas podróży zagranicznych. Mówiono mi wtedy o Warszawie, Krakowie, a Wrocław był jakoś nie po drodze. Dziś to się całkowicie zmieniło. Często przyjeżdżając do naszego kraju zaczynają zwiedzanie właśnie od Wrocławia. Moje ulubione miejsce? To które najlepiej znam, Ostrów Tumski”.

2018-11-10 20:05

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Trzeci dzień Nowenny w intencji Ojczyzny przy relikwiach św. Andrzeja Boboli

2024-03-18 09:03

[ TEMATY ]

nowenna21:20

red

18 marca to trzeci dzień Nowenny w intencji Ojczyzny, zgody narodowej i poszanowania życia ludzkiego, zanoszonej za wstawiennictwem św. Andrzeja Boboli i bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Trzeciego dnia modlitwę nowennową poprowadzi kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, z Sanktuarium Narodowego św. Andrzeja Boboli w Warszawie.

Modlitwa nowennowa pod hasłem „Akcja 21:20” odmawiana jest codziennie po Apelu Jasnogórskim, o godz. 21:20, a także po każdej Mszy św. Nowennę można odmawiać też indywidualnie w dowolnym momencie dnia.

CZYTAJ DALEJ

Droga Krzyżowa siedmiu darów Ducha Świętego - dar rady

2024-03-18 20:33

[ TEMATY ]

Droga Krzyżowa

#NiezbędnikWielkopostny2024

Karol Porwich/Niedziela

W każdy wtorek i piątek Wielkiego Postu we współpracy z Duszpasterstwem Powołań - siostrami honoratkami, zapraszamy do wyruszenia we wspólną Drogę Krzyżową. Zapraszamy do wielkiej modlitwy o pokój w Ojczyźnie.

Stacja I. Pan Jezus skazany na śmierć

Pan Jezus został skazany na śmierć. Tłum miał wybór czy uwolnić Jezusa czy Barabasza. Nie skorzystali z daru rady. Wybrali Barabasza, odrzucając Syna Bożego i doprowadzając do Jego śmierci za grzechy całego świata.

CZYTAJ DALEJ

W styczniu i lutym potwierdzono w Polsce dwukrotnie więcej przypadków krztuśca niż w 2023 r. w tym okresie

2024-03-19 08:11

[ TEMATY ]

choroba

Adobe Stock.pl

W styczniu i lutym tego roku potwierdzono w Polsce 326 przypadków krztuśca, podczas gdy w tym samym czasie 2023 r. zanotowano 156 zachorowań - wynika z najnowszych danych o zachorowaniach na choroby zakaźne.

Krztusiec, dawniej nazywany kokluszem, to ostra choroba zakaźna dróg oddechowych, powodowana przez bakterię Bordetella pertussis. Do zakażenia dochodzi drogą kropelkową.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję