Po wyborze kard. Josepha Ratzingera na Stolicę Piotrową w zachodnich mediach rozpoczęło się spekulowanie, jaki ten nowy papież jest czy będzie, a w związku z tym w jakim kierunku pójdzie Kościół. Część komentatorów na Zachodzie określiła nowego następcę św. Piotra jako konserwatystę lub fundamentalistę, który nie zezwoli na zmianę postawy Kościoła wobec takich spraw jak: zachowanie celibatu, dostępu kobiet do święceń kapłańskich, aborcji czy eutanazji. Uznano, że z tym papieżem te zmiany nie przejdą, więc tak zwana postępowa część katolików nie może być zadowolona z wyniku konklawe. Kościół pozostanie takim, jakim był, a im wypadnie ustawić się do niego bokiem i czekać na „lepsze czasy”. Oto jeszcze jeden znak naszej współczesności. Kościół Chrystusowy potraktowany jako szacowna instytucja, która powinna się zmieniać wraz z wymaganiami współczesnego człowieka, bez względu na to, jakiego autoramentu są te wymagania. Papież - widziany jako sprawny organizator i przywódca o charakterze idola, zdolny do załatwienia wszelkich spraw po myśli członków swojej organizacji.
Jeśli nawet nieco przerysowuję ton tych wypowiedzi, to dla ukazania, że świadomość istoty Kościoła i roli papieża w nim jest często żenująco niska. Pozostaje na poziomie medialnego bicia piany, które celowo lub przy okazji upowszechnia te same standardy myślowe - Kościół niezdolny do wyjścia naprzeciw problemom współczesności.
Politowania godne jest takie myślenie, bo gdyby ci malkontenci spojrzeli z refleksją choćby kilkanaście dni do tyłu, jak świat zareagował na śmierć podobnie „konserwatywnego” papieża, jakim był Jan Paweł II, musieliby przyznać, że jego zachowawczość w niczym nie umniejszyła jego wielkości, a wręcz przeciwnie, stała się przyczyną uwielbienia i to w znacznej mierze przez tych najbardziej radykalnych, czyli młodych. Jak to wytłumaczyć? Po prostu autentycznością słów i czynów bez unikania trudnych pytań i wymagań. Trwania w postawie tyleż nauczyciela, co świadka. W końcu, jeśli nawet nie wszystkich zdołał przekonać słowami, to dał świadectwo wytrwania przy Mistrzu do końca, mimo cierpienia. A nie cierpi się po to, by być pokazanym przez kamery telewizyjne. Zatem jest coś więcej w tym upartym trwaniu papieża, każdego papieża, przy nauce Chrystusa. To właśnie Jezus Chrystus jest założycielem Kościoła i tak długo, jak papież trwa i strzeże Jego nauczania, tak długo może liczyć na zapewnienie, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Żaden następca św. Piotra nie może więc schlebiać takim czy innym propozycjom, czy tendencjom pochodzącym od świata, a niezgodnym z nauczaniem Chrystusa.
Inaczej mówiąc, Kościół nie jest kościołem Benedykta XVI, Jana Pawła II czy któregokolwiek z ich poprzedników lub następców. To jest Kościół Jezusa Chrystusa i tylko jako taki ma gwarancje przetrwania. Jeśli więc którykolwiek z namiestników Jezusa zasiadających na Stolicy Piotrowej z drżeniem podejmuje się nim być, to pierwszą i największą jego troską jest strzec depozytu wiary. Że ta wiara nie dla wszystkich jest wygodna, to już inna sprawa.
Kiedy więc słyszę narzekanie na zachowawczość papieża czy Kościoła, to ciśnie mi się pytanie: „Panie Boże, dlaczego jesteś konserwatywny?” W odpowiedzi Chrystus, od przeszło XX wieków posyła na ziemię świadków swego „konserwatyzmu”, którzy pociągają za sobą rzesze naśladowców i ukazują ludziom rzeczywisty sens ich istnienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu