Ernest Bryll udowodnił, że jest nie tylko dobrym poetą i gawędziarzem, ale przy tym sprawnym wokalistą. Nie szczędził zgromadzonym anegdot, bawiąc nimi przybyłych. Nie był to tradycyjny wieczór poetycki, w trakcie którego autor czyta swoje wiersze, a muzyka jest tylko tłem i pełni rolę drugoplanową. Tym razem zarówno muzyka, jak i poezja były równoprawne, doskonale się uzupełniając. Autorowi towarzyszyła miejscowa grupa klezmerska „Va Banque”, która słynie z brawurowego wykonywania muzyki Żydów wschodnioeuropejskich. To, co działo się na scenie, można określić mianem „wzajemnego przekomarzania się”. Było trochę słowa, trochę muzyki chasydzko-celtyckiej, która wprowadziła zgromadzonych w nastrój zabawy. „Va Banque” potwierdził swoim występem, że z łatwością potrafi nawiązać kontakt z publicznością. Zespół nie został wybrany przypadkowo. - Otóż ja jestem jeden z nielicznych, prawdziwych, chłopskich gojów, który ma swoje hobby, którym są chasydzi polscy, ich kultura i muzyka - wyjaśniał Poeta.
Bryll chętnie odpowiadał na pytania. Dowiedzieliśmy się, jak to jest być poetą. - Jeśli traktuje się to zajęcie jako zawód lub konieczność bycia, to jest to trudne - opowiadał Autor, dla którego pisanie i czytanie są „objawem cudownej, nieuleczalnej choroby”. Na pytanie, ilu ma czytelników, Autor odparł: „Wiem, że dwudziestu paru mówi, że jakiś mój wiersz był dla nich ważny, a nawet pomocny w trudnych chwilach życia. Tych dwudziestu paru znam osobiście i ta znajomość pozwala mi się ratować w momentach, kiedy sam wątpię w sens pisania, zwłaszcza poezji”. W jego opinii najlepsze rzeczy pisze się wtedy, kiedy ma się coś zupełnie innego do zrobienia. Dla Brylla poezja jest wszystkim, jakąś szczególną pasją i miłością. „Dla mnie poezja jest cudowna, bo niczego nie potrzebuje; nie potrzebuje prądu, czy nawet specjalnego miejsca. Poezję można mówić nawet pod gołym niebem, jak to kiedyś było w Irlandii. Poezja jest po to, żebyście wygnani na najdzikszą pustynię mogli zaśpiewać. Jeśli nawet nikogo tam nie ma, to jest Pan Bóg, który was słucha” - wyjaśniał. Poeta wspomniał Irlandię, ponieważ w latach 1991-95 był tam pierwszym ambasadorem Rzeczypospolitej. Autor jest osobą skromną, potrafi drwić z samego siebie. Nie czuje się wielkim poetą, bo dla niego wielki poeta to Adam Mickiewicz lub Cyprian Kamil Norwid. A na pytanie, jak odbiera fakt, że uczą o nim w szkołach, odpowiedział z charakterystyczną dla siebie autoironią: „Cierpię z tego powodu, że jestem obecny w programach szkolnych. Moim zdaniem, w szkołach powinno się uczyć o poetach i pisarzach już nieżyjących”. Tą odpowiedzią rozbawił wszystkich do łez.
Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium” opracowało serię poetycką W krainie nadziei, w której prezentowani są współcześni wybitni polscy poeci, wśród których znajduje się autor tomiku Na ganeczku snu. W tomiku znalazły się wiersze objawiające trud poszukiwania nadziei i sensu życia, ale także dotyczące spraw wiary, relacji do Boga i tęsknoty za Nim.
Pomóż w rozwoju naszego portalu