Rok 1966 nie dawał Prymasowi wielkich powodów do radości ze
strony władz państwowych i politycznych, w przeciwieństwie do narodu,
który wiedziony jego postawą gromadził się na licznych nabożeństwach,
gdzie demonstrował pełne poparcie dla linii Kościoła. Tu warto przypomnieć,
że każdej uroczystości kościelnej przeciwstawiano kontrakademie propagandowe
z dużym potokiem oskarżeń pod adresem rzekomego rewizjonizmu i prozachodnich
sympatii. Popularny do niedawna sekretarz partii Gomułka pienił się
w atakach na "kierownika episkopatu" (tak go nieraz nazywał), odmawiał
mu możliwości wyjazdu do Rzymu, a w swoim fanatyzmie zakazał przewodniczącemu
Rady Państwa E. Ochabowi złożenia wizyty papieżowi Pawłowi VI. W
takim zacietrzewieniu dobiegały jednak dni jego obłędnie chorej polityki.
Nie zdawał sobie sprawy, że walcząc z linią Prymasa o pojednanie
z Niemcami, sam ponad miesiąc przed usunięciem go z kierownictwa
partii był świadkiem podpisania traktatu pokojowego 7 grudnia 1970
r. między Warszawą a Bonn (Najnowsza historia świata t. 2: 1963-1979,
pod red. A. Patka i in., Kraków 1997, s. 158-159, 517-518). Fakt
ten w powszechnej opinii nigdy nie miałby miejsca, gdyby nie wyciągnięta
cztery lata wcześniej dłoń Kościoła polskiego do biskupów niemieckich (
A. Micewski, Stefan Kardynał Wyszyński, s. 15).
Po ówczesnych wydarzeniach grudnia 1970 r. prymas Wyszyński
podzielał umiarkowany optymizm. Nowa ekipa partii z E. Gierkiem na
czele przynosiła, jak zwykle na początku, pożyteczne przemiany. Wyrażały
się one również w stosunku do Kościoła i szeregu wzajemnych rozmów.
Przyjmuje się, że nowy sekretarz partii, mimo wielu "błędów i wypaczeń",
podejmował dialog z Kościołem, złożył wizytę papieżowi Pawłowi VI
i spotkał się w Rzymie z prymasem Wyszyńskim. Ponadto w życzliwej
atmosferze i przy obopólnym zrozumieniu ówczesne władze przyjęły
do wiadomości fakt wyjazdu do RFN delegacji Episkopatu polskiego
na czele z prymasem i kard. K. Wojtyłą. Wizyta miała miejsce we wrześniu
1978 r. po uprzedniej wizycie biskupów niemieckich w Polsce, uważanej
za historyczną pielgrzymkę i nawiązanie do pojednania w ramach polskiego
Milenium, na które wówczas przybyć nie mogli.
Niepełny miesiąc po tym wydarzeniu w konklawe kardynalskim
kard. Wojtyła został wybrany na najwyższe stanowisko w Kościele powszechnym.
W kraju, na placu boju pozostał niedomagający już fizycznie, choć
pełen duchowej energii Prymas Wyszyński. Sytuacja była napięta. Prymas
próbował wyciszać strajki, rozmawiał z robotnikami i przedstawicielami
rządu, mimo to wrzenia strajkowe nie ustawały i żadna ze stron nie
myślała ustępować. W tej atmosferze miała miejsce pierwsza wizyta
papieża Jana Pawła II w ojczyźnie. Według zgodnej opinii była ona
potwierdzeniem idei realizowanej z Prymasem w ciągu ostatnich lat
kierowania Kościołem w Polsce. Ojciec Święty w kilku wystąpieniach
złożył mu wyrazy uznania, mówiąc m.in., że nie byłoby papieża Polaka,
gdyby nie było prymasa na stolicy prymasowskiej w Polsce.
Tymczasem dobiegał powoli kres życia Wielkiego Męża Stanu.
Trawiła go śmiertelna choroba, a wypadki dziejowe w kraju kładły
na jego barki szczególnie trudne zadania, wobec których nie mógł
pozostawać obojętny. Z niepokojem śledził wydłużające się strajki,
których zakończenia nikt nie chciał podejmować. Próbował naciskać
na przywódców strajkowych o umiar w eskalacji żądań, ale jak wiadomo
okazały się one bezskuteczne. W ostatnim jasnogórskim kazaniu, wygłoszonym
26 sierpnia 1980 r., z niepokojem przestrzegał naród, a nade wszystko
robotników przed pochopnym podejmowaniem zrywów wolnościowych. Apel
ten obudził pewne niezadowolenie w niektórych kręgach społeczeństwa,
ale jak pokazały najbliższe miesiące był on trafny. Prymas Wyszyński
nawiązywał do tej postawy przy dwóch lub trzech spotkaniach ze związkowcami,
mówiąc m.in.: "Najważniejszą rzeczą jest ratować naród i rodzinę,
a w obecnym systemie - ratować też ład i porządek społeczny, kulturalny,
moralny, religijny i gospodarczy. Powiedziałem o tym na Jasnej Górze
w swoim kazaniu, postulując naprzód wolność i prawa Boga w Polsce;
następnie - prymat rodziny, w rodzinie - prymat życia i prymat ekonomii
rodzinnej; trzeci postulat to prawo do zrzeszania się świata pracy;
czwarty - obrona suwerenności narodowej. To wszystko jest naszym
prawem, obowiązkiem i nadzieją" (S. Wyszyński, Do "Solidarności"
rady i wskazania, Warszawa 1996, s. 30).
Podczas jednego ze spotkań, gdy Prymas mówił o promowaniu
chrześcijańskich związków zawodowych opartych na nauce Kościoła i
weryfikacji członków w miejsce niepewnych milionów, opinie jego nie
u wszystkich słuchaczy znalazły uznanie. Jeden z czołowych działaczy
mazowieckiej "Solidarności", znany z radykalnych wystąpień, nie krył
niezadowolenia z zachowawczej postawy Prymasa, czym, jak pokątnie
mówiono, najwyraźniej go zirytował i spowodował przypływ ataku choroby.
Od tego czasu czyniła ona gwałtowne postępy. Nie mógł już przyjmować
petentów, choć żywo interesował się rozwojem wypadków w kraju i na
świecie. Podniósł się jeszcze z łoża boleści, by po raz ostatni przemówić
do tłumu modlących się na placu Zamkowym wiernych po zamachu na Ojca
Świętego. Głos jego nie przypominał już tej siły, z jaką przemawiał
przez lata. Odszedł do Boga, gdy zdrowiu Papieża nie groziło już
śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie ustały bynajmniej kłopoty w
państwie, na które nie miał już wpływu. Ktoś powiedział po jego śmierci,
że zaoszczędził mu Bóg przykrości stanu wojennego, niesłychanego
zamętu politycznego, walki o władzę, narastającej anarchii, korupcji,
rozpanoszenia się liberalizmu i szargania świętości, którym się przeciwstawiał
w poczuciu patriotycznej misji interrexa i gorliwego Pasterza.
* * *
Na zakończenie tych uwag cisną się różne myśli, które podnosili już historycy i politycy z okazji Roku Prymasa Wyszyńskiego. Dostrzegano jego dalekowzroczne wyczucie surowej rzeczywistości, z którą naród boryka się obecnie. A mówił o chrześcijańskich związkach zawodowych i bankach, o silnej osiemdziesięciomilionowej Polsce zdolnej oprzeć się Wschodowi i Zachodowi, o współpracy Kościoła z inteligencją, ale i wspomaganiu dorobku chłopa polskiego, tworzeniu naszej kultury na bazie chrześcijańskich wartości, przestrzegał przed zachłannością Zachodu na polską ziemię i zalewaniem nas obcą walutą, z której nie będziemy w stanie się wypłacić. Nie zakładał tak rychłego upadku komunistycznego systemu, ale jak ktoś powiedział - nie przeżyłby również stanu wojennego zadanego narodowi dla reanimacji cuchnącego trupa. Tego mu Bóg zaoszczędził. Zaoszczędził mu również dezintegracji narodowej, przed którą przestrzegał, a nade wszystko lęku o niszczenie katolickiej kultury, bez której mówił wprost - naród zaginie. Postawił na kult maryjny, wiążąc go z Jasną Górą, skąd przemawiał do narodu i gdzie szukał natchnienia swojej działalności. Każdy z tych punktów został w sposób widoczny podważony i na każdym z tych odcinków widzimy dzisiaj szczerby, niepewność jutra, frustrację społeczną i obojętne traktowanie spraw narodowych. Boję się postawić to pytanie, ale czy gdyby Prymas Wyszyński żył jeszcze kilka lat dłużej, Polska uniknęłaby aż tylu niepowodzeń, biedy i niepewności o przyszły los kraju? W tym kształcie ich nie przewidział i na pewno przed niejednym umiałby przestrzec.
O. Janusz Zbudniewek, paulin, jest profesorem doktorem habilitowanym, historykiem dziejów Kościoła, kierownikiem Katedry Historii Kościoła Średniowiecznego Wydziału Kościelnych Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, profesor historii Kościoła w Wyższych Seminariach Duchownych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu