WBadze powojennej Polski gBosiBy szumne hasBa o demokracji, równo[
ci, o ziemi dla chBopa, a tak|e o powszechnym nauczaniu. W praktyce
hasBo o równo[ci wszystkich obywateli sprawdzaBo si tylko na cmentarzu
i dotyczyBo zmarBych pochowanych obok siebie. Ziemi nadan chBopom
przez reform roln zabraBy spóBdzielnie produkcyjne, czyli koBchozy
w polskim wydaniu. Zamiast powiedzenia ziemia dla chBopa mówiono:
chBop do ziemi. {ycie na wsi nigdy nie byBo Batwe, ale dawaBo mo|
liwo[ skromnej egzystencji pod warunkiem, |e nikt go nie bdzie
utrudniaB. MieszkaDcy Dbic chcieli swoje dzieci posyBa do szkoBy,
poniewa| wyksztaBcenie dawaBo perspektywy na lepsze |ycie w mie[cie.
Przed wojn szkoBa czteroklasowa mie[ciBa si w domu Nahornych, ale
zajcia odbywaBy si tam tylko w zimie. Wiosna, lato i jesieD to
okres wa|nych prac w rolnictwie, dzieci z konieczno[ci pracowaBy
razem z rodzicami. Po wojnie nowe wBadze stawiaBy na o[wiat, powoBano
do |ycia szkoBy podstawowe siedmioklasowe oraz czteroletnie licea.
Wiele wsi nie miaBo warunków lokalowych na zorganizowanie szkoBy
z prawdziwego zdarzenia, brakowaBo te| nauczycieli. W Dbicach tak|
e nie istniaB |aden obiekt nadajcy si na budynek szkolny, zdecydowano
si na ponowne umieszczenie kilku klas w starym miejscu, czyli u
rodziny Nahornych. Na pocztku rozwizanie takie wydawaBo si zadowalaj
ce, lecz kiedy klas przybywaBo, lokal ju| nie wystarczaB, trzeba
byBo wic szuka dodatkowego pomieszczenia. W pobli|u u rodziny Ryssów
znaleziono jeszcze dwie nastpne izby w drewnianym budynku krytym
sBomianym dachem. Grono nauczycielskie liczyBo wówczas dwie osoby
w [rednim wieku, pracowali razem m| i |ona. Mimo braku porzdnego
mieszkania dla siebie oraz braku sal lekcyjnych z prawdziwego zdarzenia
do[ dobrze wywizywali si ze swoich obowizków, z tego powodu cieszyli
si |yczliwo[ci ludzi. Po kilku latach pracy otrzymali lepsz placówk
i wyjechali, do Dbic przydzielono teraz czworo nowych nauczycieli.
Z trudem udaBo si ich zakwaterowa, bo wszdzie ciasnota i brak
jakichkolwiek wygód. Nie majc innego wyj[cia musieli si pogodzi
z ubog wiejsk rzeczywisto[ci. Ludzie cieszyli si, |e teraz b
dzie jeszcze lepiej dla dzieci, |e szybciej ze szkoBy powróc do
domu, |e zostan zlikwidowane klasy Bczone, a poziom nauczania wzro[
nie. Najwiksz rado[ wywoBaBa wiadomo[, |e do szkoBy wróciBa religia
i ksidz katecheta bdzie przyje|d|aB kilka razy w tygodniu. Marzenia
te nie speBniBy si do koDca. Wkrótce okazaBo si, |e nowy kierownik
szkoBy przychodzi do szkoBy czasem pijany, a na lekcji matematyki
dzieci robi, co chc. Po kilku miesicach odszedB kierownik, a za
nim nauczyciel matematyki. Na miejsce matematyka przyszBa nowa pani
o imieniu Agata. Szybko zorientowaBa si, |e jej nowi uczniowie tego
przedmiotu nie znaj, |e trzeba rozpoczyna wszystko od pocztku.
Bdc osob mBod i energiczn zorganizowaBa dodatkowe lekcje i spotkania,
szczególnie z najsBabszymi dziemi. StawiaBa coraz wy|sze wymagania,
ale robiBa wszystko, aby dzieci czego[ nauczy. Pocztkowo uczniowie
bali si nowej nauczycielki, bali si tego, |e cigle pyta i stawia
oceny niedostateczne. Z czasem zaczli j szanowa, bo jak nie szanowa
kogo[ kto nie wrzeszczy a tylko cierpliwie wszystko tBumaczy i po[
wica dzieciom tyle czasu. Pani Agata lubiBa porzdek na lekcjach,
na przerwie, w zeszycie i w zachowaniu. Czsto opowiadaBa jakie[
wesoBe historyjki i rozmawiaBa z klas, ale gdy rozpoczBa wykBad
lub odpytywaBa, musiaBo by cicho i nikt nie miaB prawa jej przeszkadza
. Nowa pani najwicej kBopotów miaBa z uczniem pitej klasy MichaBem,
którego nazywano Faja. Przezwisko to wizaBo si z jego charakterystycznym
nosem, który rzeczywi[cie przypominaB jak[ zdeformowan fajk do
palenia tytoniu. MichaB chodziB do szkoBy, bo musiaB, byB kilka lat
starszy od swoich kolegów i bardzo wyro[nity. Niektórzy mówili, |
e chBopiec dokBadnie ka|d klas studiuje, zabiera mu to sporo czasu
i dlatego jest taki du|y. Rzeczywi[cie powtarzaB kilka razy rok,
potem dla [witego spokoju postanowiono go jako[ przepycha do nast
pytanie zadane przez księdza podnosił się las rąk, dzieci
chciały koniecznie odpowiadać i były zawiedzione, gdy im się to nie
udało. Tylko Michał nigdy nie podnosił ręki, siedział w ostatniej
ławce i niby słuchał tego, co mówił ksiądz, ale nie dało się usłyszeć
od niego żadnej sensownej odpowiedzi, gdy został zapytany. Pewnego
razu katecheta opowiadał bardzo barwnie scenę ze Starego Testamentu
o Jakubie, który w okolicach biblijnego Charanu udał się na spoczynek,
podkładając sobie pod głowę kamienie zamiast poduszki. We śnie ujrzał
drabinę opartą na ziemi, sięgającą aż do nieba, oraz aniołów Bożych,
którzy po drabinie wchodzili w górę i schodzili na dół. Scena biblijna
była opowiedziana niezwykle barwnie, dzieci słuchały z otwartą buzią.
Kapłan wyjaśniał znaczenie tej historii i zapytał, czy wszystko jest
jasne. Dzieci chórem zapewniały, że wszystko zrozumiały, tylko Grażynka,
najmniejsza z całej klasy, ale za to najzdolniejsza, podniosła rękę
i zapytała: "Po co aniołom potrzebna jest drabina, skoro mają skrzydła?"
. Katecheta nie przewidział takiego pytania i nie bardzo wiedział,
jak problem rozwiązać, a wtedy niespodziewanie rękę do góry podniósł
Michał. Nie do wiary, Michał zgłosił się do odpowiedzi! Ksiądz uradowany
tym faktem pozwolił chłopcu mówić. Michał wyprostował się, nabrał
powietrza, zamachał rękami jak kogut, który chce piać i oznajmił,
że wie dlaczego anioły muszą chodzić po drabinie. "No Michał, dlaczego?"
- zapytał katecheta. - "A bo teraz jest jesień i anioły się wypierzyły!"
- odrzekł chłopiec. Dzieci chórem wybuchły śmiechem, a Piotrek powiedział: "
Michałku, anioły pomyliły ci się z kurami!".
Minęło sporo lat, ale pani Agata ciągle jeszcze uczyła matematyki.
Mieszkała już w mieście w bloku, miała własne mieszkanie, czasem
odwiedzała znajome rodziny w Dębicach, bo znała prawie wszystkich
mieszkańców starych i młodych, którzy w dalszym ciągu obdarzali ją
szacunkiem. Któregoś dnia po skończonych lekcjach krzątała się jak
zwykle po swoim mieszkaniu, gdy nieoczekiwanie ktoś zadzwonił. Przez "
judasza" w drzwiach zobaczyła, że na korytarzu stoi jakiś młody mężczyzna,
z początku nie mogła rozpoznać twarzy, dopiero po chwili zorientowała
się, że to sławny Michał, jej dawny uczeń. Serce mocniej zabiło,
pomyślała, że chłopiec jest pijany i chce się na niej teraz zemścić.
Postanowiła nie otwierać. Michał jednak nie rezygnował i natarczywie
dobijał się do drzwi. Kobieta trochę wystraszona zdecydowała się
w końcu otworzyć. "Dzień dobry pani!" - "Dzień dobry Michał! Co cię
do mnie sprowadza?" - zapytała. "Oj ważna sprawa proszę pani, bardzo
ważna. Bo widzi pani, przyszedłem tu z narzeczoną Barbarą, ona tam
stoi. My wkrótce pobieramy się i chcielibyśmy panią zaprosić na ślub
i wesele". "Ty chcesz mnie zaprosić? - zdziwiła się. - Niewątpliwie
jest to dla mnie zaszczyt, ale powiedz jak to się stało, że po tylu
latach przypomniałeś sobie moją skromną osobę?". "A pamięta pani
jak mnie kiedyś lała? Oj, ja dobrze zapamiętałem. Z początku byłem
na panią bardzo zły, bo jak baba leje, to bardzo boli i nie honor,
ale potem pomyślałem: ona mnie chyba trochę lubi, dlatego czepia
się. Przyjąłem to jako wyróżnienie. Proszę pani, ja to lanie dobrze
zapamiętałem! Przez to lanie jestem dzisiaj porządnym człowiekiem
i znalazłem taką fajną dziewczynę". Po twarzy nauczycielki popłynęły
duże łzy. Potem opowiadała wszystkim: "Mój Boże, żaden porządny uczeń
nigdy mnie dotychczas nie odwiedził, nigdy nie podziękował, a zrobił
to ten, którego się najbardziej bałam i uważałam za straconego".
Pomóż w rozwoju naszego portalu