Rodzina... To słowo zawiera w sobie tak wiele treści. Można by nawet napisać równanie: rodzina = miłość + zaufanie + trud dnia powszedniego. Lecz nie zawsze tak jest. Przekonała się o tym na własnej skórze 23-letnia Marta z Olkusza, która przeszła wiele bolesnych doświadczeń, aby w końcu przekonać się o bezgranicznej miłości swoich rodziców.
Dom bez luzu...
Mieszkała razem z mamą, tatą i starszą siostrą, ale była zdania,
że oprócz więzów biologicznych nic ich nie łączy. "Według mnie, w
naszej rodzinie nie było miejsca na miłość. Dopiero z perspektywy
czasu dostrzegam, że to we mnie nie było na nią miejsca. To ja nie
potrafiłam jeszcze wtedy kochać. Kochać tych wszystkich ludzi z ich
wadami i zaletami. Kochać ich prawdziwą miłością" - wyznaje Marta.
Jej rodzice od zawsze byli nadopiekuńczy. Znajomi zawsze dziwili
się, jakim cudem wytrzymuje w takim "więzieniu" - ona młoda, atrakcyjna
dziewczyna. Ciągle tylko jakieś zakazy i nakazy. Tak upływało życie.
Wtedy uważała, że jest to tylko ograniczenie jej wolności, dlatego
próbowała się buntować. "Lecz nie odnosiło to żadnego skutku, z czasem
nabierałam coraz większej niechęci do mamy i taty". Pamięta, kiedy
nastąpił przełom, ale też wie, jak czasem było ciężko i źle. Z mamą
nie potrafiła znaleźć wspólnego języka. "Czy może być gorszy układ?"
- pytała samą siebie. Miała wrażenie, że jej nie kochają, a ich celem
jest pogrążenie i zgnębienie swojej młodszej córki. "To był oczywiście
absurd, ale wiem to teraz". Często modliłam się, szukając ratunku
w Bogu, aby uzdrowił całą chorą sytuację w domu.
Dosyć długo nie dostrzegałam jednak żadnych efektów". Któregoś
dnia otworzyła Pismo Święte, a jej wzrok padł na Księgę Syracha.
Tam znalazła przepiękny fragment na temat miłości rodziców i dzieci.
Zaczęła się nad nim głębiej zastanawiać. Choć przecież dobrze znała
IV przykazanie Dekalogu, właśnie ten fragment pobudził ją do refleksji. "
Czułam, że przez ten fragment sam Bóg do mnie przemówił. Po jakimś
czasie mądre słowa uleciały z mojej głowy i było tak jak dawniej"
. Winę za całą sytuację zrzucała na rodziców. Uważała, że jest dobrą
córką. To nic, że ciągle mówiła do nich podniesionym głosem, a nawet
czasem krzyczała. "Obwiniałam rodziców głównie za to, że źle się
czułam we własnym domu. Nie było z kim pogadać. Oni zawsze z wszystkiego
się śmiali i uważali, że to ze mną coś jest nie tak, że to ze mną
nie da się porozmawiać. I w ogóle nie było żadnego luzu".
Zastanów się, zanim będzie za późno...
Trzy lata temu poznała o kilka lat od siebie starszego mężczyznę. Rodzice tolerowali tę znajomość przez pierwsze kilka miesięcy. "Pewnego dnia wróciłam do domu po 22.00. Była wielka awantura i kłótnia do białego rana. Łzy... Czuła się koszmarnie. Tym samym otrzymała kategoryczny zakaz spotkań ze swoją sympatią. "Mocno go pokochałam i bardzo potrzebowałam. Byłam naprawdę szczęśliwa. Mimo że był sporo starszy, wydawał mi się najcudowniejszym człowiekiem na ziemi. Najgorsze było jednak to, że nie mogłam tym swoim szczęściem podzielić się z najbliższymi, z mamą, bo po prostu bałam się, że znowu mnie wyśmieje albo wprowadzi nowy zakaz". Kiedy powiedzieli, że nie jest to odpowiedni człowiek dla niej, nie podziałało, nie próbowała nawet tego zrozumieć, nie chciała. Oszukiwała rodziców, a znajomość rozwijała się. "Nie miałam z tego powodu żadnych skrupułów, żadnych wyrzutów sumienia. Taki stan utrzymywał się kilka miesięcy. W domu było coraz gorzej. Wyszły na jaw moje kłamstwa. Pewnego dnia mama otworzyła się i przez łzy wyrzekła słowa, które pamiętam do dziś: "Córuś, zastanów się, co robisz. Jest mi bardzo ciężko patrzeć, jak marnujesz sobie życie. Zastanów się, zanim będzie za późno". Tymczasem już było za późno, ale mama Marty wówczas jeszcze nie wiedziała, że będzie babcią. " Strasznie się bałam oznajmić to rodzicom. Postanowiliśmy zrobić to razem. Byliśmy umówieni w parku, w pobliżu mojego bloku". Byli... Marek nie przyszedł tego dnia, nie przyszedł następnego, nie przyszedł do tej pory, choć minęły już prawie dwa lata. Kto wówczas jej pomógł? Ci sami - nadgorliwi, nadopiekuńczy rodzice. "W tych najcięższych chwilach bardzo dużo się modliłam i myślę, że tylko dzięki tej prawdziwej, głębokiej, żarliwej modlitwie przetrwałam ciężki czas. I wiele też zrozumiałam, przejrzałam na oczy. Czy jednak musiało tak być? Od czasu, gdy mnie po raz kolejny przygarnęli wraz z jeszcze nienarodzonym dzieckiem, zrozumiałam, że źródłem tej olbrzymiej nadopiekuńczości jest miłość, którą pragnę ofiarować, może trochę mądrzej, mojemu synkowi" - wyznaje Marta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu