Zapowiadał się bardzo upalny dzień. Wypłowiałe trawy i kwiaty
rozsiewały mdły zapach, w pobliskich zaroślach leniwie unosiły się
roje owadów. Do pokoju przebojowo wdarła się mucha, zawirowała nad
stołem, siadła na czystym obrusie, a już po chwili bez skrępowania
buszowała w nietkniętym śniadaniu.
Stefan leżał nieruchomo na wysoko ułożonych poduszkach.
Chciało mu się pić, ale nie mógł unieść ręki po znajdującą się w
jej zasięgu szklankę wody. Wydawał się już bardzo zrezygnowany. Nie
czuł się w tym momencie samotny, chociaż bycie gajowym w tych rozległych
lasach łączyło się z pewną izolacją od ludzi. Ale ze Stefanem była
żona, drzewa, zwierzęta, no i myśli (a miał, jak to się mówi, bogate
życie wewnętrzne). Jego rozważania przerwało trzaśnięcie ciężkich
drewnianych drzwi wejściowych i stukot stawianych na podłodze wiader
z mlekiem. Była to więc Marta (obcy nie pojawiali się tu zbyt często)
.
- Idę do wsi. Zaniosę mleko, zrobię zakupy... Zadzwonię
po pogotowie... - urwała i uważnie spojrzała na męża. Odczekała chwilę,
a ponieważ się nie odezwał, powtórzyła z naciskiem: - Zadzwonię...
- Nigdzie nie będziesz dzwonić. Lekarz nie jest mi potrzebny.
- Bredzisz jak w gorączce! Przecież widzę, że źle z tobą.
Nie oszczędzałeś się wcale ostatnio... Pogorszyło ci się zaraz po
burzy - wtedy, co tak zmokłeś w lesie. Źle wyglądasz, źle - popatrzyła
jeszcze przez chwilę na chorego i odeszła do swoich zajęć. - Marta
- zawołał cicho Stefan - poproś do mnie księdza. Tak na wszelki wypadek
- dodał szybko i cicho, jakby się przeląkł własnych słów.
W otwartych drzwiach ukazała się najpierw siwiejąca głowa,
a następnie cała korpulentna sylwetka żony. Kobieta ociężale wkroczyła
na środek pokoju.
- A ksiądz po co? Taki wygodny się zrobiłeś, że zamiast
ty do kościoła, to ksiądz do ciebie ma przychodzić? - zażartowała.
- A jak czujesz, staruszku, że z tobą tak źle, to zbieraj się do
szpitala, a tam to cię w mig wyleczą! Umierać mu się zachciało!
Po chwili zapytała, ale już całkiem spokojnie i z troską
w głosie:
- Pójdziesz do szpitala? Tam duchowni też przychodzą
do chorych...
- Nie chcę czekać. Przyprowadź księdza.
Chory był wyraźnie podrażniony tą rozmową. Pomyślał nawet: "
Co się stało z tą wrażliwą dziewczyną, która potrafiła iść na majówkę
siedem kilometrów przez zupełne odludzie, która śpiewała tak pięknie,
że kiedy tylko usta otworzyła, wszyscy zamierali w pełnym zachwytu
oczekiwaniu, która, już jako matka, tak dobrze przygotowała Urszulkę
do Pierwszej Komunii św...?". Skurcz bólu przebiegł po twarzy konającego,
kiedy przypomniał sobie, jak kilka miesięcy po tym radosnym wydarzeniu
ich jedynaczkę zabiło na skraju lasu uderzenie pioruna... Wtedy Marta
zatraciła swą wiarę. "Może sprawia wrażenie twardej, ale w rzeczywistości
taka nie jest. Boi się burzy, boi się mojej śmierci, bo zachorowałem
w czasie burzy" - pomyślał i to nagłe stwierdzenie bardzo go zaniepokoiło,
pogłębiając przy tym dotkliwy ból w klatce piersiowej.
Stefan się obudził. Brzęczenie much się wzmagało, izbę
zalegał półmrok, w ogóle cały świat zewnętrzny stał się mroczny:
na niebie pojawiły się groźne chmury, wierzchołki drzew uginały się
pod uderzeniami wiatru, w lesie coś stukało, trzaskało... "Znowu
burza, znowu..." - pomyślał. Pierwszy grzmot rozdarł nieboskłon i
odbił się jaskrawym błyskiem na świeżo umytej podłodze.
- Wymyła pokój jak dla gości, a przecież po księdza nie
poszła... - wymamrotał i nawet sam nie usłyszał własnych słów, bo
w pobliżu rozległ się następny trzask, a jaskrawy błysk oślepił mężczyznę.
Sekundę później las zamarł w oczekiwaniu, przerwanym tylko przez
głuche dudnienie powalonego drzewa. Ale to nie był koniec tego strasznego
popisu sił natury.
Marta powoli wkroczyła do pokoju. Z powagą otworzyła
szufladę kredensu i wyjęła gromnicę (nie Stefana, swoją, tę od chrztu,
cudem ocaloną). Zapaliła ją i ustawiła w oknie, niedaleko posłania
męża. Później, strwożona, usiadła w kącie. Stefan przez cały czas
ją obserwował i nie wiedział, czy tak go dławi wzruszenie, czy to
narasta ból w płucach, a może w sercu. Nie bał się burzy w lesie (
nigdy się jej nie bał), bał się właśnie tego bólu.
Wtem rozległo się szybkie stukanie do drzwi wejściowych,
które, otwarłszy się, wpuściły kogoś. Zaskoczona Marta poderwała
się na baczność, zamarła zaskoczona... W drzwiach pokoju stał z Najświętszym
Sakramentem kapłan, za nim ministrant.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
- Na wieki wieków - tylko słabowity Stefan miał na tyle
siły, żeby odpowiedzieć (Marta nadal trwała niczym skamieniała).
- Wracam od Maciaszków, od umierającego dziadka tego
chłopca - ksiądz wskazał na przemoczonego małego pomocnika - który
obiecał poprowadzić mnie na plebanię na skróty, ale w taką pogodę
i znajome drogi stają się obce. A ja jestem tu nowy - dodał młody
kapłan. - To mój pierwszy dzień w parafii...
Następny dzień zapowiadał się ładnie. W południe, po
przebudzeniu ze spokojnego snu, Stefan znowu zasnął, tym razem snem
wiecznym. Trzy dni później odbył się pogrzeb rzadko widywanego we
wsi, ale na ogół lubianego gajowego. Jego żona na pogrzebie nie płakała,
choć jej cierpienie było widoczne. Wydawała się pogrążona w głębokich
rozmyślaniach. Przez następne dni nie pokazywała się wcale w osadzie,
a i nikt jej nie odwiedzał. Lecz gdy którejś niedzieli pojawiła się
na Mszy św., zostało to przez wszystkich zauważone, bo nikt nawet
nie pamiętał, żeby chociaż na Wielkanoc przychodziła. A to wróciła
na łono Kościoła zagubiona owieczka!
Marta nie zastanawiała się jeszcze nad swoim nawróceniem.
W jej głowie ciągle kołatała jedna myśl, którą jej kiedyś, gdy byli
młodzi, poddał Stefan: że Pan Jezus nie zapomni o tych, którzy odprawią
dla Niego chociaż dziewięć pierwszych piątków miesiąca. I miał rację
- Chrystus o nim nie zapomniał!
Pomóż w rozwoju naszego portalu