Zaciskamy kciuki za maturzystów, którzy w upale dni i opanowując
gorącość umysłu starają się jak najlepiej "sprzedać" wiedzę zdobywaną
przez kolejne lata edukacji. Z tego utrudzenia swoich starszych kolegów
cieszą się uczniowie młodszych klas, dla których w tych dniach proces
intelektualny nieco zmniejsza natężenie.
Cóż maj, jak mawiał kiedyś na wykładach nasz profesor
katechetyki - ptaki śpiewają w leszczynach, a my przy maszynach.
Wrócił ten motyw podczas jednego z majowych wykładów w naszym seminarium.
Otwarte okna sal wykładowych, trele beztroskich ptaków i dumnie pyszniąca
się swoją młodą urodą zieleń seminaryjnego ogrodu nie sprzyjały słuchaniu,
tym bardziej, że aż dwie kolejne lekcje wykładowe. Zaczęły się zatem,
jak to zwykle bywa, próby zdryfowania belfra na mielizny gawędy.
Staremu serce się rwie, ale nie wypada. Opasły skrypt przypomina,
że niedługi już czas do sesji, a więc do dnia, kiedy winien schudnąć
sprzedaną klerykom wiedzą, trochę poczucie powinności, no i oczywiście,
wątła co prawda, ale jednak ambicja, by nie utknąć na mieliźnie.
Wtłaczam zatem w umysły, które schowały się w posmutniałych nieco
z nieudanego zamachu na chwilę plotki, trudną teologię słowa i widzę,
że moi słuchacze modlą się o cierpliwość i za belfra słowami, które
podobno często powtarzał Jan XXIII jako patriarcha Wenecji. A mówił
czasem na początku kazania: "Módlcie się za swego kaznodzieję, który
wątłymi słowami chce powiedzieć o czymś, co go samego przerasta.
Z pomocą przyszedł Niemiec, teolog Schurr, swoim twierdzeniem, że
kazanie jest zrozumiałym wbudowywaniem wiecznego Słowa Bożego w naszą
dzisiejszość, a kaznodzieja jest tłumaczem przeszłości w naszą dzisiejszość"
.
Spasowałem. Zaproponowałem rozmowę na ten właśnie temat.
Jak dziś, wy jako młodzi kaznodzieje zamierzacie niezmienne Słowo
Boże wpisywać w ciągle zmieniającą się rzeczywistość. Dla przykładu
weźmy temat świętowania niedzieli.
Młódź się ożywiła i w rozmowie zaczęły powstawać małe
homilie. Jak to u młodych wiele było słów arbitralnych, ważkich.
W pewnym momencie jeden z alumnów powiedział: "a ja bym
zwrócił uwagę do jakiego zdehumanizowania prowadzi nieszanowanie
niedzieli. Nie szanując dnia Pańskiego nie szanuje się człowieka.
Bo jak określić sytuację, kiedy pracownicy marketów muszą pracować
w pampersach".
Natężyłem uwagę, bo nijak nie mogłem skojarzyć o co chodzi.
Czyżby podstęp - myślałem w swojej głowie.
Od słowa do słowa okazało się, że chłopak mówi sensownie.
Mało tego, przeczytał o tym w Niedzieli.
Wracałem do domu mocno zamyślony. Do marketów chodzę
bardzo rzadko. Pamiętam, jak w jednym z przemyskich byłem tylko raz
i zrezygnowałem. Przez megafony jakiś strażnik wołał kasjerki do
powrotu na stanowiska. I to nie po imieniu tylko po numerach. Teraz
dowiedziałem się, że demokracja bez zasad moralnych i etycznych hamulców
staje się feudalnym zniewoleniem. Cat Mackiewicz w biografii Dostojewskiego
opisywał takie historie. Oto bojarzyna wysyłała każdego dnia jednego
z chłopów siedemdziesiąt wiorst do źródła po wodę, bo jedynie ona
mogła przywrócić jej urodę. Ale to było kiedyś. Owszem, opowiadano
mi o pracy we Francji, gdzie przez osiem godzin nie wolno było usiąść
na krześle, nawet jeśli w tym przypadku tłumaczka nie miała nikogo,
komu mogłaby służyć pomocą. Ale żeby aż tak.
Owszem czasem w gronie kapłanów rozmawialiśmy o tych
fizjologicznych przypadłościach, które w pewnym wieku stają się problemem
przy dłuższych celebrach. Zniewolony człowiek, który nie może po
ludzku, zwyczajnie, jak w cywilizowanym świecie skorzystać z prawa
należnego naturze. Osiem godzin.
I pomyśleć, że była w Polsce grupa polityków, których
ze względu na wiek potocznie określano mianem "pampersów". Dumnie
głosili, że inspiracją ich działania są wartości chrześcijańskie
i tym podobne hasła. Owi pampersi pogubili się w politycznych gierkach
i walkach o stołki, do których, czego jestem pewien, nie są przywiązani
bez prawa do zaspokajania godnego swych potrzeb.
A pampers został i to dumny jako symbol dążenia do europejskiej
unii. Może Mrożek napisze jakiś dramat na ten temat, ale z tego co
wiem, on też za Unią. Pozostaje zdrowy rozsądek i powrót do norm.
Już nie kaznodzieja, ale każdy wierzący, każdy kto w naszej diecezji
intronizował Słowo Boże winien je wbudowywać w naszą dzisiejszość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu