KOCHAM "ARKĘ NOEGO", JESTEM FANEM ŚPIEWÓW Z TAIZEM, CIESZY MNIE BOGACTWO NOWYCH PIEŚNI MŁODZIEŻOWYCH WSPÓLNOT, RUCHÓW CHARYZMATYCZNYCH... CZY MOŻNA JEDNAK POGODZIĆ SIĘ Z TYM, ABY PIEŚNI, KTÓRE TOWARZYSZYŁY NAM PRZEZ TYLE LAT, SKAZANE ZOSTAŁY NA ZAPOMNIENIE?
Skoro przez wszystkie tygodnie Wielkiego Postu moje opowieści
o pasyjnych śpiewach towarzyszyły czytelnikom Niedzieli, niech mi
również będzie wolno zaśpiewać z nimi Alleluja.
Wsłuchując się w radosne bicie dzwonów, śpiewając Wesel
się, Królowo miła, przewracamy kartki naszego śpiewnika, otwierając
rozdział z Okresem Wielkanocnym. To dobra okazja, żeby to, co za
nami, podsumować, bo do pieśni wielkopostnych wrócimy dopiero za
rok.
Wracamy do nich od stuleci i powinniśmy wracać, bo tylko
wtedy one istnieją, kiedy ożywiamy je śpiewem. To przecież niesamowite,
kiedy uświadamiamy sobie, śpiewając np. Ludu mój, ludu, że ta skarga
Zbawiciela (jako polskie tłumaczenie łacińskiej improperii Popule
meo) obecna jest w liturgii Wielkiego Piątku już ponad tysiąc lat.
W polskim tłumaczeniu wprawdzie pominięto wymowny zwrot "...responde
mihi", czyli "odpowiedz mi", ale mimo to skarga ta jest niezwykle
poruszająca.
Tak samo stara i ciągle, to znaczy przez z górą tysiąc
lat, żywa jest modlitwa błagalna, przywoływana w wielkopiątkowej
adoracji krzyża, tzw. Suplikacje, czyli Święty Boże.
Za rok wrócimy również do naszego, bo tylko w Polsce
istniejącego nabożeństwa - Gorzkich żali. Naszym obowiązkiem jest
ten cenny depozyt zachować i przenieść..., nie tylko na przyszły
rok, ale dla przyszłych pokoleń. Musimy sobie zdać sprawę, że ten
skarb, niestety, z roku na rok jest coraz bardziej zagrożony. Twórca
bodaj najbogatszego zbioru polskich pieśni kościelnych - ks. Michał
Marcin Mioduszewski już w 1838 r. pisał: "Lud staje się ociężałym
w uczęszczaniu do kościołów. Nie usłyszysz go, aby się zabawiał pieśniami
nabożnemi, bo nie dosyć, że ich nie umie, ale i nie widzi wzorów
zachęcających go do tego", a potem w innym miejscu ostrzega, że pieśni "
w miarę stygnącej pobożności częstokroć i zupełnie zapomniane bywają". I choć ta obserwacja tyczyła tylko ówczesnego środowiska miejskiego,
dziś nabiera charakteru ponurej przepowiedni.
Ks. Mioduszewski nie poprzestał, na szczęście, tylko
na tego rodzaju apelach, lecz przygotował i po dwudziestu kilku latach
zrealizował monumentalne dzieło - trzytomowy Śpiewnik kościelny.
Jego znaczenie dlatego jest tak istotne, że jako pierwszy w obszerny
sposób dokumentował również melodie. To właśnie dla celów praktycznych
z tego śpiewnika ks. Jan Siedlecki dokonał wyboru najważniejszych
pieśni, wydając w 1878 r. popularny śpiewnik kościelny nazwany później
Śpiewnikiem ks. Jana Siedleckiego. Niewiele w naszej kulturze jest
książek, które wznawiano 39 razy. Niewiele jest wydawnictw, które
by tak jak ta, prawie 900 stron licząca książeczka, bliskie były
Polakom: w różnych chwilach życia i w różnych momentach historii.
Przeżycia religijne należą do najgłębszych. Przeżycia opisane pieśnią
są jakby syntezą ludzkich odczuć, angażują bowiem najgłębsze pokłady
ludzkiej wrażliwości, wyrażają człowieka w sposób najwznioślejszy.
Zapisane nuty i tekst to jeszcze nie wszystko, ale materiał zawarty
w śpiewniku wystarczy, ażeby przywołać, ożywić tę konkretną pieśń.
Resztę dać musimy od siebie.
Czego może doświadczyć uczestnik wspólnoty zgromadzonej
na czuwaniu, wykonując wielogodzinną, medytacyjną pieśń - wiedzą
ci, którzy to przeżyli. Jeśli mówimy: "qui cantat - bis orat" ("kto
śpiewa - podwójnie się modli"), być może próbujemy o takim właśnie
przeżyciu opowiedzieć.
O tym, jak bardzo Polacy ukochali ten szczególny rodzaj
modlitwy - śpiewy pasyjne, świadczy bogactwo zachowanych do dziś
źródeł i żywa jeszcze gdzieniegdzie tradycja. Z jakim nabożeństwem
potrafiliśmy przeżywać Mękę Pańską, udowadniają stojące jeszcze przy
drogach liczne kapliczki z ludową Pietą czy Frasobliwym. To obok
Gorzkich żali także nasz polski wyróżnik. A jak często w starych
kościołach, zaraz przy wejściu, napotykamy krucyfiks z nogami Chrystusa
sczerniałymi od... pocałunków.
Kto wie, jak bardzo właśnie ten polski fenomen zaważył
na duchowym rozwoju kanonizowanej dokładnie przed rokiem naszej św.
Faustyny. To właśnie za św. Faustyną powtarzamy codziennie słowa:
Dla Jego bolesnej męki..., a potem słowa wspomnianej pieśni z wielkopiątkowej
adoracji krzyża: Święty Boże, Święty Mocny...
Otrzyjcie już łzy, płaczący - śpiewamy dzisiaj, dlatego
nie chcę ograniczać się tylko do ckliwych wspomnień i użalania się,
że coś przemija, odchodzi. Chcę przytoczyć również doświadczenia
pozytywne. Spotkałem się ostatnio z grupami młodzieży z kilku warszawskich
parafii, opowiadając o wielkopostnych pieśniach i przygotowując z
nimi tradycyjny repertuar. Młodzi ludzie z wielkim zainteresowaniem
słuchali historii, a potem bardzo rzetelnie ćwiczyli. Zaproponowane
przeze mnie opracowania - jedne z gitarą, inne znów na cztery głosy
- bardzo się im podobały, na próby przychodzili chętnie. Odnosiłem
wrażenie, że po raz pierwszy w takim stopniu odkrywają urok i tajemnicę
starych polskich pasyjnych śpiewów.
Jestem przekonany, że właśnie młodzież, przeżywająca
wszystko bardziej intensywnie, poszukując własnej tożsamości, ma
szanse odkryć, że troska i trud odbudowania ginącego w Polsce tradycyjnego
kościelnego śpiewania jest wyzwaniem bardzo oryginalnym. Ja sam,
mając kilkanaście lat, nie znosiłem rutyny, stereotypu, imponowały
mi wybory radykalne - dlatego jestem pewien, że można młodym ludziom,
gromadzącym się przy parafiach, zaproponować to jako sposób na nudę,
walkę z bylejakością, coś, co może być naprawdę cool! Ale ważny jest
impuls, inicjatywa, która musi wyjść od duchownych. Tak jak to miało
miejsce w mojej parafii - Ofiarowania Pańskiego w Warszawie. Zachęcona
przez proboszcza, przy silnym wsparciu jednego z wikarych, niepozorna,
skromna nauczycielka potrafiła skupić wokół siebie grono parafian
chcących wspólnie śpiewać. A gdy brakło chętnych do pełnej obsady,
wyławiała silniejsze głosy podczas niedzielnej Mszy św. Dziś efekty
są naprawdę fantastyczne. Taki chór to realna wspólnota, która nie
tylko śpiewem, ale i swoją postawą wzbogaca parafię, daje przykład,
tworzy środowisko. Jest to nam naprawdę bardzo potrzebne. Mimo że
licznie uczestniczymy we Mszy św., to jednak wezwanie: "Przekażcie
sobie znak pokoju" - jest tylko kłopotliwym gestem, a intonowana
przez celebransa pieśń podejmowana jest zazwyczaj przez kilka osób,
gdy reszta śpi w ławkach czy pod chórem. Ale na ten stan rzeczy sami
długo pracowaliśmy. Zaniechanie tradycyjnego repertuaru na rzecz
nowych, powielaczowych piosenek, innych co tydzień, wykonywanych
zazwyczaj przez niewielką grupkę z gitarą, uniemożliwia skutecznie
włączenie się innym w śpiew. Bywa, że schola śpiewa pięknie, i choć
nie uczestniczymy w śpiewie, to możemy w skupieniu słuchać. Częściej
jednak to, co prezentują spontaniczni młodzi śpiewacy, niestety,
utrudnia innym modlitwę. Kiedyś od organisty, tak jak od budowniczego
kościoła, wymagano minimum fachowości. Dziś wymagamy nadal profesjonalnej
budowy świątyni (choćby z obawy o własne życie), lecz te kryteria
już nie dotyczą osób zajmujących się muzyczną oprawą liturgii. W
efekcie, świątynie jeszcze stoją, a śpiewanie "legło w gruzach".
Na szczęście - nie wszędzie. Takich pozytywnych przykładów, jak wspomniany
wyżej, jest więcej i wiem to nie tylko z własnych obserwacji, ale
również dzięki reakcjom na moje publikacje.
Jesteśmy w stanie ożywić nasze pieśni. Wierzę, że można
pozyskać księży, organistów, chóry, schole i wszystkich, których
ten mój apel jest w stanie poruszyć. Pierwszym krokiem pewnie powinno
być wznowienie Śpiewnika ks. Siedleckiego. Następnie, może przy współpracy
z Niedzielą, wydanie opracowanego na chór, podstawowego kanonu tych
najbardziej znanych pieśni. Mógłby to być np. wybór ze świetnego (
ale dla tego projektu, niestety, zbyt obszernego) Chorału Opolskiego,
wydanego przez Diecezjalne Wydawnictwo Świętego Krzyża w Opolu.
Z mojego doświadczenia wiem, że śpiewakom potrzebna jest
motywacja, choćby perspektywa występu przed szerszym gronem, dlatego
na licznie powstających festiwalach piosenki religijnej trzeba stworzyć
specjalnie premiowaną kategorię: konkurs chórów parafialnych. Można,
oczywiście, takich pomysłów wyliczyć jeszcze więcej, jak nagranie
i wydanie w komplecie z podkładami, nutkami i chwytami na gitarę
zestawu płyt. Na pewno potrzebne będą patronaty mediów katolickich,
współpraca z UKSW, Studium Muzyki Kościelnej w Opolu, czy pomoc Towarzystwa
Naukowego KUL. Jednak najważniejsza jest tu praca katechetów i duszpasterzy.
Bez docenienia wagi problemu na poziomie parafii i szkoły na nic
się zdadzą programy czy najwspanialsze opracowania naukowe. Potrzebna
jest pasja ludzi, a ja miałem szczęście takich spotkać.
Zamiast świątecznych życzeń pragnę przytoczyć pieśń,
którą Kościół zastępuje w okresie wielkanocnym modlitwę Anioł Pański
- Regina caeli laetare. Oprócz starej gregoriańskiej melodii u nas
śpiewana jest także wersja z melodią Wesoły nam dzień dziś nastał.
Szczególnie celne są słowa drugiej zwrotki:
...Byśmy się też tam dostali
I na wiek wieków śpiewali:
Alleluja, alleluja!
Pomóż w rozwoju naszego portalu