Pragnę podzielić się z Czytelnikami Niedzieli piękną sceną,
której świadkiem byłam podczas spaceru z moim sześcioletnim synkiem.
Trochę bolały mnie nogi, więc usiadłam na ławce. Mały jeździł na
rowerze po alejkach. Po pewnym czasie dosiadła się do mnie starsza,
bardzo elegancko ubrana pani. Była z wnuczką. Natalia (tak miała
na imię dziewczynka) skakała w pobliżu na skakance. Starsza pani
nawiązała ze mną rozmowę. Oczywiście, tematem wiodącym były wnuki.
Nie wiedziała, że nie jestem młodą babcią, lecz trochę starszą mamą.
Mówiła z taką miłością o swoich wnukach, że otwierałam oczy ze zdumienia.
Słuchałam jej z prawdziwą radością. Myślami wybiegłam kilka lat do
przodu. Może i mnie Bóg pozwoli być taką wspaniałą babcią, troskliwą
i kochającą (mam przecież dwie dorastające córki). W myślach obiecałam
sobie, że jeżeli się tak stanie, to na pewno na drzwiach mojego domu
zamiast wizytówki powieszę tabliczkę: "Rozpieszczamy wnuki na poczekaniu
- Babcia i Dziadek...". Dalsze rozważania przerwał płacz dziewczynki,
która zawadziła o skakankę i upadając, stłukła łokieć. W jednej chwili
babcia była przy niej i całowała bolesne miejsce, przytulając małą
do piersi i nie bacząc, że zakurzone nóżki brudzą jasny kostium.
Dziewczynka prawie przestała płakać. Kobieta posadziła ją na ławce,
pieszczotliwie przemawiając:
- Boli jeszcze, Natalko?
- Nie, babuniu, przecież jesteś dobrą wróżką. Jak pocałujesz,
to zawsze przestaje boleć i wiesz - kocham cię tak mocno, jak stąd
do tatusiowej pracy.
Wdrapała się babci na kolana i głaskała brudnymi łapkami
wzruszoną twarz babci. W oczach kobiety widziałam dwie łzy i radość.
Przytuliła się do małej i powiedziała:
- Babcia też cię kocha, maleńka. Tak mocno, jak stąd
do nieba, a może jeszcze mocniej.
Mnie też oczy zwilgotniały, uświadomiłam sobie, że jestem
świadkiem cudownej sceny, której reżyserem jest życie. Widziałam
prawdziwą miłość, niekłamaną, nieudawaną, spontaniczną. Do dziś jestem
pod wrażeniem tego pięknego obrazka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu