Niemiecki "adwokat" kantuje
Przez lata różni guru wmawiali nam, że Niemcy będą naszym głównym
adwokatem przy wejściu do Unii Europejskiej. Michnik pisał w Gazecie
Wyborczej z 1 października 1993 r., że "Niemcy stanowią dla Polski
historyczną szansę". Geremek gromko zapewniał o cudzie pojednania
między Polską a Niemcami. Dużo bardziej realistyczny był niemiecki
korespondent w Polsce Klaus Bachmann, który mówił, że faktycznie
między Niemcami a Polską zachodzi nie cud, a kicz (fałsz) pojednania.
W książce Zagrożenia dla Polski i polskości w 1998 r. ostrzegałem
przed złudzeniami różnych lewicowych guru, zapytując (t. 2, ss. 283-286):
Ile zapłacimy niemieckiemu "adwokatowi"? I oto w ostatnim czasie
w galopującym wręcz tempie widzimy, jak pryska mit niemieckiego "
adwokata". Andrzej Godlewski w tekście Adwokat, ale czy na pewno
nasz (Nowe Państwo z 6 lipca) poddawał w wątpliwość dobre intencje
rządu socjaldemokratów i Zielonych wobec Polski, pisząc m.in.: "W
tym roku po raz pierwszy przedstawiciel rządu SPD/Zieloni wziął udział
w zjeździe Ziomkostwa Niemców Sudeckich". Godlewski ostrzegał, iż
władze w Berlinie będą zabiegały o głosy "wypędzonych" podczas przyszłorocznej
kampanii wyborczej i: "Jednym ze sposobów pozyskania tej grupy może
być zmuszenie Polski i Czech do zgody na możliwie szybką swobodę
zakupu ziemi przez cudzoziemców". Autor wskazywał również na to,
że Polskę czeka "niełatwa przeprawa" ze swym niemieckim "adwokatem"
również w sprawie dopłat do polskiego rolnictwa z kas Brukseli. Niemcy
chcą, by Polska dostawała mniej o kilka miliardów złotych w gotówce
rocznie.
Z kolei Rzeczpospolita ostrzega piórem Piotra Jendroszczyka (Wysiedleni będą szukać zadośćuczynienia, z 12 lipca) przed groźbą
zintensyfikowania roszczeń materialnych niemieckich ziomkostw wobec
Polski. Autor pisze: "Ziomkostwa liczą, że po przystąpieniu Polski
do Unii Europejskiej otrzymają odszkodowania za majątek pozostawiony
za Odrą. Procesów nie da się uniknąć". Podtytuł w tekście Jendroszczyka
zapowiada, że pozwy ziomkostw mogą przynieść "zajęcie dla tysięcy
adwokatów". Autor zaznacza: że: "Zdaniem Marka Cichockiego z warszawskiego
Centrum Stosunków Międzynarodowych - prawdziwie katastrofalne konsekwencje
dla stosunków wzajemnych miałoby pojawienie się indywidualnych pozwów
odszkodowawczych pod adresem Polski".
Czy w tej sytuacji nie należy baczniej zwracać uwagi
na rolę antypolskich oszczerstw J. T. Grossa nie tylko we wzmacnianiu
pozycji materialnych roszczeń żydowskich wobec Polski, ale i w przygotowywaniu
odpowiedniego gruntu (przez zniesławianie Polski) dla roszczeń niemieckich.
Wszak J. T. Gross w swych Sąsiadach, z góry zaplanowanych również
na dotarcie do niemieckich czytelników, pisał (wyd. II, Sejny 2000,
s. 81) o grabieniu przez Polaków mienia żydowskiego i niemieckiego
- "historycznie rzecz biorąc, zabieraliśmy dobra materialne tylko
Żydom i Niemcom". Gross, fałszerz historii, dziwnie zapomniał tylko
o grabieniu polskiego mienia przez Krzyżaków, później przez hakatę,
i wreszcie o ogromnych rozmiarach grabieży polskiego mienia przez
niemieckiego okupanta w latach 1939-45.
Nieuczciwe intencje niemieckiego "adwokata" wobec Polski
obserwujemy dosłownie na każdym kroku. Choćby przy sprawie skrajnie
zaniżonego przez Niemcy kursu wymiany marki na złotówki przy wypłacie
odszkodowań dla b. robotników przymusowych w Niemczech. W Trybunie
z 28 czerwca w tekście Odszkodowania. Opór Niemców pisano: "To najniższy
w historii kurs, po jakim przeliczono marki na złotówki, najmniej
korzystny dla poszkodowanych". Niemcy sekują Polaków w przeróżnych
dziedzinach gospodarki. Do znanych restrykcji wobec polskich firm
budowlanych w Niemczech ostatnio doszły m.in.: utrudnienia wobec
polskich przewoźników (por. Krzysztof Grzegrzółka Ryzykują, ale wożą,
Rzeczpospolita z 11 czerwca). Według autora: "Dotychczas, aby uzyskać
zezwolenia na przewozy wewnątrz UE, wystarczyła decyzja polskiego
ministerstwa transportu. Od stycznia tego roku Niemcy przestali jednak
honorować te zezwolenia i dodatkowo żądają wiz od kierowców polskich". Według autora, dotychczas w państwach UE wystarczała decyzja Komisji
UE, która dopuszcza naszych przewoźników do tamtejszego rynku. Teraz
okazuje się, że postanowienia "europejskiego rządu" nie są wiążące
dla władz Niemiec. Dlaczego? Bo stanowimy zbyt silną konkurencję
dla Niemców. Jak pisze Grzegrzółka: "Polacy mają w krajach UE opinię
dobrych przewoźników, dysponują nowoczesnym taborem, a ich usługi
są tańsze od usług tamtejszych firm transportowych".
Znamienna jest ciągła skrajna dysproporcja w sytuacji
mniejszości polskiej w Niemczech i niemieckiej w Polsce. Niemiecka
kilkusettysięczna mniejszość w Polsce cieszy się nie tylko wszelkimi
możliwymi prawami, ale wręcz uprzywilejowaniem (zdumiewającym zwolnieniem
od zasady progu wyborczego). Tymczasem dwumilionowa mniejszość polska
w Niemczech, "dwa miliony nieobecnych" (jak pisano niegdyś w Rzeczpospolitej)
nie ma dosłownie żadnych praw, nie jest uznawana nawet za mniejszość.
W Naszym Dzienniku z 4 lipca i z 13 lipca Henryk Przemyski zwracał
uwagę już w tytule: Niszczenie Polonii niemieckiej. Jak doszło do
takich szokujących dysproporcji? Pisze o tym precyzyjnie Andrzej
Godlewski w tekście Złość wielkiego sąsiada (Nowe Państwo z 13 lipca),
stwierdzając m.in.: "(...) wzajemne relacje powróciły w koleiny pozostawione
po dyplomacji Krzysztofa Skubiszewskiego, o którym krytycy mówili,
iż jego receptą na dobre stosunki polsko-niemieckie było unikanie
spraw spornych. Później ten przepis realizowali inni polscy ministrowie
spraw zagranicznych. W czasach ´ery pojednania´ z Niemcami, w latach
dziewięćdziesiątych, polskie władze zadowalały się historycznymi
gestami ze strony polityków niemieckich. Starając się o wspólnotę
interesów z wielkim sąsiadem, rezygnowały z zabiegów o realizowanie
własnych interesów czy interesów swoich obywateli".
Co najgorsze, ostatnio coraz bardziej zauważalny jest
fakt, iż tak uprzywilejowana w Polsce mniejszość niemiecka pozwala
sobie na coraz mniej lojalne wystąpienia wobec Polski. Przyznano
to nawet w Rzeczpospolitej, dalekiej dotąd od alarmowania opinii
w tej sprawie. Katarzyna Kołodziejczyk pisze tam w tekście Niepokojąca
zmiana tonu (numer z 21 czerwca) o zaskakującym zaostrzeniu tonu
wypowiedzi czołowych przedstawicieli niemieckiej mniejszości wobec
Polski. Jeden z jej przywódców Dietmar Brehmer zapowiedział: "nie
będziemy już tacy układni". Inny przywódca tej mniejszości, najbardziej
chyba znany, poseł Henryk Kroll posunął się nawet do publicznego
podważenia zasad, na których oparto granicę polsko-niemiecką, twierdząc,
że polska strona stosuje zakłamanie przy nauczaniu o tej granicy
w szkołach. Jak pisze Kołodziejczyk: poseł Kroll stwierdził, "iż
czytał traktat poczdamski ´chyba ze sto razy´, ale - powiada - ´nie
zauważyłem, żeby tam była mowa o ustaleniu granicy. Tam ustalono
strefy okupacyjne´". Polemizując z enuncjacjami Krolla, Kołodziejczyk
odesłała go do prac znanego zachodnioniemieckiego historyka Hansa-Adolfa
Jacobsena, który przypominał jednoznacznie, że przebieg linii granicznej
między Polską a Niemcami został określony właśnie w rozdziale IX
umowy poczdamskiej, czego jakoś Kroll nie doczytał. Innym skrajnym
przejawem buńczucznego, godzącego w Polskę zachowania ze strony przedstawiciela
środowisk niemieckich było wspomniane również przez K. Kołodziejczyk,
a opisane przeze mnie w Niedzieli z 24 czerwca, wystąpienie Gerharda
Bartodzieja - prezesa Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej, który publicznie
zaatakował "polskie zbrodnie" w dobie drugiej wojny światowej. W
świetle tych wszystkich spraw - trudno się dziwić konstatacji red.
K. Kołodziejczyk, iż być może działaczy mniejszości niemieckiej "
zmęczył... obowiązek lojalności wobec państwa, którego są obywatelami".
Ciekawe, że nawet niektóre niemieckie gazety zaczynają
ubolewać z powodu nielojalności Niemiec wobec Polski, w tym łamania
dawniej składanych obietnic wobec Polski. Gazeta Wyborcza z 30 maja
cytowała fragment artykułu z Suaddeutsche Zeitung stwierdzający m.in.: "
Polska miała adwokata. Nazywał się on Niemcy i chciał wspierać Polskę
na drodze do UE. (...) Dziś Polska ma oskarżyciela. Nazywa się on
również Niemcy i wciąż jeszcze chce przyjąć Polskę do UE - ale tylko
na próbę. Od dawna wiadomo, że rząd federalny chce wpuścić pracowników
z nowych państw UE do Niemiec zasadniczo dopiero po siedmioletnim
okresie przejściowym. Teraz minister gospodarki Werner Mualler ogłosił,
że będzie domagał się też ograniczenia swobody świadczenia usług. (...) Minister nie kieruje się (...) faktami ekonomicznymi, gdyż w
takim wypadku musiałby wziąć pod uwagę kwitnące interesy niemieckich
usługodawców w Polsce (...)". A może nasze władze zdobyłyby się w
końcu, w odpowiedzi na restrykcje wobec polskich usług w Niemczech,
na podobne restrykcje wobec niemieckich usługodawców w Polsce? Warto
zacytować tu również inny artykuł z prasy niemieckiej - tekst Michaela
Ludwiga z Frankfurter Allgemeine Zeitung z 16 czerwca, przytoczony
w Głosie z 7 lipca. Niemiecki autor pisał tam m.in.: "Nadwyżka w
bilansie handlowym krajów UE, a przede wszystkim Niemiec, w porównaniu
na przykład z Polską, jest wielka. Oznacza to zapewnienie dziesiątek
tysięcy miejsc pracy (w Niemczech) i stworzenie nowych. Można by
powiedzieć, nieco wyostrzając to zagadnienie, że UE i Niemcy już
korzystają z zalet swego rozszerzenia na Wschód, ponieważ rynki Wschodu
są już otwarte, podczas gdy Polska ciągle jeszcze czeka (na otwarcie
rynków krajów Unii)".
Forum z 17 czerwca przytoczyło fragmenty bardzo interesującego
tekstu Klausa Bachmanna z dziennika Frankfurter Rundschau na temat
stosunków między Polską a Niemcami. Bachmann skomentował między innymi
rosnące wątpliwości na temat roli Niemiec jako "adwokata Polski",
pisząc, że: "W samej Polsce rola ta zaczyna budzić podejrzenie, że
służy jedynie potajemnie interesom Niemiec, również na Zachodzie
wzmacnia się poczucie, że rozszerzenie Unii jest wyłącznie niemieckim
pomysłem służącym niemieckim interesom". Bachmann skrytykował również
fakt, że "największy i gospodarczo najlepiej rozwinięty z kandydatów,
Polska, postrzegany jest przez wielu Niemców przez pryzmat stereotypowych
wyobrażeń i uprzedzeń rodem z XVIII wieku".
Jak te stereotypy są silne, dowodzi list Stefana Olszewskiego
w Polityce z 14 lipca. Pisze on, że obiegowe opinie o Polsce i Polakach
w Niemczech są nadal u przytłaczającej części społeczeństwa niemieckiego "
na poziomie bismarckowskiej ´polnische Wirtschaft´". Według Olszewskiego: "
Ostatnio najpopularniejsza gazeta w Niemczech (Bild Zeitung z 6 czerwca
2001) wzmocniła ten obraz (polskiego zacofania - J.R.N.) zdjęciem
na 1/3 szpalty Polki w kołchoźnianej chustce na głowie, pracującej
okresowo przy zbiorze truskawek u niemieckiego bauera. Chwali on,
i jemu podobni, Polaków za dobrą pracę na roli. Bo jak nie chwalić
robotnika pracującego zwiększoną liczbę godzin za połowę albo i mniej
stawki pieniężnej". W czytanej przeze mnie prasie prawie wcale nie
natrafiam na wiadomości pozytywne o Polsce. Dominują negatywne: bandytyzm,
złodziejstwo, pijaństwo, prostytucja i przemyt w wykonaniu naszych
rodaków. Adekwatnie do tego stanowimy trwałe podłoże satyry w mediach.
Przykra jest w tym kontekście konstatacja, że o nasze dobre imię
dbają więcej niemieccy korespondenci z Polski (np. Borowka, Bachmann)
niż czynią to nasi przedstawiciele polityki i mass mediów. Wymowną
ilustracją nieprawdy stereotypów na temat Polaków w Niemczech jest
tekst Złodzieje z importu Piotra Cywińskiego we Wprost z 17 czerwca.
Autor pisze o tym, jak panujący w Niemczech stereotyp o Polakach
jako "złodziejach samochodów" zderza się z faktycznymi danymi Federalnego
Biura Kryminalnego, podającymi, iż "w Niemczech ginie mniej aut niż
przed zjednoczeniem i otwarciem granicy na Odrze i Nysie. Co więcej,
niemieckie ubezpieczalnie oceniają, że jedna trzecia samochodów przepada
na zlecenie właścicieli". A więc samych Niemców!
Kiedy kilka lat temu ostrzegałem przed proniemieckimi
iluzjami to tak wpływowi w naszych mediach germanofile urabiali mi
piętno anachronicznego "nacjonała". Cóż więc powiedzą teraz na fakt,
że nawet niektóre niemieckie media zaczynają krytykować nielojalność
niemieckiego partnera wobec Polski?!
Pomóż w rozwoju naszego portalu