Oderwanie od korzeni kulturowych, cywilizacyjnych, od tradycji
może rodzić zagubienie, frustrację, a w konsekwencji - lęk przeradzający
się w agresję. Ta zaś musi być rozładowana w akcie destrukcji, którego
formy, kierunek i czas nie zawsze da się konkretnie ustalić. Stara
to, wielokrotnie sprawdzona, powtarzana do znudzenia prawda.
Zbyt wyraźnie doznajemy tych efektów - wytworów następnego
etapu globalnych eksperymentów - aby nie starać się ich rejestrować,
aby nie próbować wiązać w konkretny związek przyczynowo-skutkowy
i przeciwdziałać negatywnym implikacjom rozdarcia. Doświadczamy tu
polityki rozumianej jako możliwość realizowania mrzonek o władzy
absolutnej, dla dobra ludu, oczywiście, zdobywanej; rwania solo i
grupowo korzyści materialnych - tu i zaraz lokalizowanych; rozpaczliwych
prób zaistnienia społecznego przez emitowanie najprostszych znaków
mających to trwanie sygnalizować. To ostatnie, bardzo ludzkie - jesteśmy
wszak istotami społecznymi - może czasami wzruszać bezradnością i
wyzierającą krzywdą "człowieka prostego". Często jednak boleśnie
- nietolerancyjnie, używając modnego słowa stosowanego w przeróżnych
konfiguracjach - narusza obszar wolności bliźnich.
Do takich przypadków zapewne można zakwalifikować owe "
instalacje" quasi-artystyczne, które w istocie są smutnym zapisem
pustki i niemocy twórczej. A czasami - niewykluczone - odpowiedzią
na określone zamówienie. I tak powstają obrazy, rzeźby, filmy i filmiki,
przedstawienia teatralne, kabarety, piosneczki, próby literackie
- dokumenty dekadencji, schyłku człowieczeństwa. Niewątpliwie trudniej
stworzyć budujący dobro scenariusz, fabułę, narysować konia w dynamicznym
cwale niźli wyprodukować "demaskatorską" tandetną farsę, epatującą
drastycznymi "momentami" nowelkę czy scenkę z wypchanym kogutem,
głazem lub napełnionym wodą pęcherzem, licząc na rozgłos spowodowany
prowokacyjnym niechlujstwem estetycznym, płycizną intelektualną czy
amoralnością (zob. Piotr Jaroszyński, Etyka, dramat życia moralnego,
Warszawa 1996). Pokaz mody w Londynie, wystawa "Irreligia" - wymieniając
tylko te ostatnie zagubienia - są przykładem tego, jak daleko zło
wżera się w opustoszałe wnętrze człowieka. Można ironizować, że to
też sztuka - sztuka ukazywania degeneracji, ale trudno uciec od świadomości,
że na naszych oczach rozwija się choroba. Śmiertelna choroba cywilizacji.
Śmiertelna choroba człowieka. W ostatnich stuleciach szczególnie
wdarł się w nasze życie potwór zamętu. Nie jest to nowe doświadczenie
ludzkości. Ale jego rozmiar uświadamia - powinien uświadamiać - konsekwentne
działanie demonicznej, niewolącej, depersonifikującej potęgi. "To,
co się dzieje na świecie - powiedział Bierdiajew - nie jest kryzysem
humanizmu, czyli wiary w człowieka, lecz kryzysem człowieka. (...)
Jesteśmy świadkami procesu dehumanizacji we wszystkich sferach życia.
Człowiek nie zechciał być obrazem i podobieństwem Boga i stał się
obrazem i podobieństwem maszyny" (Sud´ba czełowieka w sowremiennom
mirie, Paris 1934, za: Marian Zdziechowski, W obliczu końca, Warszawa-Ząbki
1999). Może trzeba w końcu odważyć się na dopowiedzenie: człowiek
godzi się przyjmować obraz i podobieństwo bestii?...
I jeszcze jedno. Można ze smutkiem zrozumieć ludzi o
nikłych lub żadnych predyspozycjach twórczych atakujących Parnas,
ale gdzie są prawdziwi, utalentowani, mający autentyczne osiągnięcia
w budowaniu piękna i dobra wspólnego mistrzowie, elity dobrze pojmowanego
postępu? Gdzie można spotkać ich zdecydowaną, upublicznioną dezaprobatę
dla zła, kiczu; może zachętę: "Pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę?"
.
Pomóż w rozwoju naszego portalu