Przegląd kadr
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych trwa przegląd kadr i - jak informują media - minister Cimoszewicz wybrzydza. Najpierw w przedbiegach odpadli niby pewni już ambasadorowie, którzy lada dzień mieli wyjechać na placówki. Jednym z felerów i najprawdopodobniej jedynym było to, że zostali mianowani przez poprzednika ministra Cimoszewicza. Teraz czujne oko znalazło kolejnego brzydala w korpusie dyplomatycznym. Ten to dopiero ma skazę. Chodzą słuchy, że jest związany z otoczeniem Lecha Wałęsy (Życie, 3 grudnia). Jego dni są policzone.
Korespondent wojenny w polskim Sejmie
No, tośmy się doczekali. Zagraniczne gazety przysyłają już do nas nie zwykłych dziennikarzy, lecz korespondentów wojennych. Takich, którzy nie boją się niczego i potrafią przeżyć w ekstremalnych sytuacjach. Chociaż nie wiedzieliśmy, to okazuje się, że linia frontu przebiega u nas w Sejmie. Podczas ostatniej potyczki oberwało się austriackiemu korespondentowi wojennemu. Konkretnie zaatakowany został przez posła SLD Zdzisława Mamińskiego, który, usłyszawszy wrażą niemiecką mowę na terenie sejmowej restauracji, objawił swe skrywane wcześniej talenta i wypowiedział z akcentem wiernie naśladującym postawę umiłowanego bohatera lewicy - bohaterskiego kapitana Hansa Klossa - popularne w jego kręgach zawołanie "Heil Hitler!". Ponieważ nie był pewny, czy dziennikarz zrozumiał, powtórzył hasło kilka razy. Reporter wojenny, który niejedno w życiu widział i nawet talibowie z Afganistanu go nie wzruszyli, zdębiał (Super Express, 6 grudnia). Jaki morał z tego wydarzenia? U afgańskich talibów jest bezpieczniej niż w restauracji polskiego Sejmu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kelnerzy nie wytrzymują
Przy okazji wyszło też na jaw, że choć to dopiero początek kadencji parlamentu, to już zdecydowanie dość pracy na restauracyjnej linii frontu mają sejmowi kelnerzy. Chodzi o to, że posłowie wciąż walczą nad kieliszkami, toczą słowne potyczki, które w języku cywilów nazywają się awanturami (Super Express, 6 grudnia). Kelnerzy, którzy nie przeszli szkoły przetrwania, mają dość. O dezercji nie ma mowy, a na kapitulację honor im nie pozwala. Nie pozostaje nic innego, jak - choćby na pocieszenie - przyznać w specjalnej ustawie sejmowym kelnerom uprawnienia kombatanckie.
Do czego służą zawodówki?
Rząd zreformował już jedną reformę. Chodzi o reformę szkolnictwa. W wyniku reformowania reformy ostaną się szkoły zawodowe. Wszyscy zachodzili w głowę, po co one komu, i jakoś nie mogli znaleźć odpowiedzi na pytanie o motywy odważnej decyzji minister Łybackiej. Z pomocą przyszedł test Międzynarodowego Programu Oceny Umiejętności Uczniów. Jak wykazał, polskie zawodówki służą najczęściej do produkcji gotowych bezrobotnych i analfabetów (Gazeta Wyborcza, 5 grudnia).