Reklama

Krasnoludki i samobójcy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z dr Ewą Piesiewicz-Grzonkowską - psychiatrą dziecięcym - rozmawia Ewa Polak-Pałkiewicz

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ewa Polak-Pałkiewicz: - Wielu lekarzy psychiatrów i psychologów klinicznych sygnalizuje systematyczny wzrost liczby pacjentów - dzieci w wieku szkolnym z problemami zdrowotnymi, które wydają się mieć związek z tym, co dzieje się w szkole. W szkole zreformowanej przed kilkoma laty. Czy Pani potwierdza tę prawidłowość?

Dr Ewa Piesiewicz-Grzonkowska: - To prawda. Pracuję jako psychiatra dziecięcy dwadzieścia lat. Wcześniej miałam do czynienia przede wszystkim z dziećmi zaniedbanymi środowiskowo, które nie mogły nadążyć za rówieśnikami w nauce. Od kilku lat obserwuję wręcz lawinowy przyrost liczby dzieci, które trafiają do mnie z tzw. trudnościami, czyli problemami szkolnymi. Często na życzenie szkoły, przysyłane przez psychologów szkolnych.

- Jak psychiatria interpretuje te "trudności szkolne"?

- Są to albo trudności w nauce, przy potencjalnie dużych zdolnościach i dużym wysiłku wkładanym w naukę, albo zaburzenia zachowania. Te ostatnie dzielą się na zaburzenia zachowania, takie jak nadruchliwość połączona z trudnościami z koncentracją uwagi (tzw. zespół ADHD nadpobudliwości z deficytem uwagi), albo zaburzenia zachowania połączone z agresywnością (konflikty z rówieśnikami, bójki, zachowania agresywne w domu, nieposłuszeństwo wobec nauczycieli). Czasami oba te zespoły występują razem. Jednocześnie większość moich pacjentów w wieku szkolnym przejawia zaburzenia lękowe. To znaczy męczą ich koszmary nocne i lęki, które potrafią nazwać, określić (np. dzieci dość często mówią o potworach, wampirach, których się boją). Cięższą postacią zaburzeń są fobie szkolne i społeczne, które często połączone są z objawami zaburzeń somatycznych, takimi jak bóle głowy, brzucha. Typowa fobia polega np. na lęku przed wyjściem z domu i znalezieniem się w szkole. W ostatnich latach tych fobii jest wyraźnie więcej i bez wątpienia związane są one ze szkołą.

- Co takiego dzieje się w szkołach, że dzieci w wyniku przebywania w nich wymagają leczenia?

- Miałam ostatnio kilkoro dzieci z fobią szkolną, które nabawiły się jej już w okresie nauczania początkowego (pierwsze trzy lata szkoły). Były one nauczane metodą Celestyna Fraineta, która ma polegać na "partnerstwie ucznia i nauczyciela", a związana jest z tzw. nową szkołą francuską. Nauczyciele pozwalają dzieciom mówić sobie po imieniu i zachęcają je do nieustannego zadawania pytań. Nie istnieje tu praktycznie wykład ex cathedra. Ma to budzić w uczniach nowe motywacje do rozwoju intelektualnego, w rzeczywistości jednak wywołuje w umysłach dzieci i w relacjach w klasie olbrzymi chaos. Dlaczego? Wymagania wobec uczniów są niedookreślone. Dzieci czują się w tym wszystkim zagubione i nie są w stanie przeanalizować nawet prostych problemów, które stawia nauczyciel. W efekcie omija się znaczne partie materiału, bo nauczyciele stwierdzają, że nie są w stanie zrealizować całego programu. Dzieci pracują tutaj w grupach - najczęściej robią wspólnie prace plastyczne - i mają się same oceniać. To znaczy oceniać siebie nawzajem i siebie samych. Generalnie, zreformowana szkoła wprowadziła ocenę z zachowania, na którą składa się samoocena i ocena dokonywana przez rówieśników. Dziecko ma obowiązek dwa razy w roku oceniać swoich rówieśników. Znam chłopca, który nie dostał od swoich kolegów żadnego punktu i nauczycielka odczytała to wobec całej klasy.

- Ależ to absurd. Dzieci nie są w stanie być obiektywne, ich wszystkie oceny nacechowane są emocjami. Oceniając kolegów, odreagowują różne swoje stany emocjonalne.

- Łatwo można sobie wyobrazić, w jakim stanie był chłopiec, którego koledzy w ten sposób "ocenili". Próby interwencji ze strony rodziców w takich sytuacjach są z reguły nieskuteczne; nauczyciele argumentują, że uczenie dzieci "oceniania" jest koniecznością.

- W ten sposób uczą się przede wszystkim eliminować tych, których nie lubią. Nauka rodem z Wielkiego Brata. Jaki inny cel może przyświecać tego typu eksperymentom?

- Typowa pułapka, w jaką wpadają szkoły, które idą "z duchem reformy", to przeprowadzanie treningów asertywności zamiast uczenia miłości bliźniego, szacunku dla drugiego człowieka. Szkoła ma także obowiązek mierzenia poziomu agresji uczniów odpowiednim testem.

- Przypomina to szalone laboratorium, gdzie bada się poszczególne funkcje i zachowanie obiektów, nie widząc w nich ludzi ani wspólnoty - społeczności, którą trzeba kształtować ku najlepszemu jej rozwojowi.

- Ponieważ powinnością lekarza jest nie tylko leczenie, ale także profilaktyka, byłam zmuszona zainteresować się bliżej, co naprawdę dzieje się w polskiej szkole, która przeszła przez reformę oświaty. Okazało się, że w założeniu nowego typu wychowania jest przyjęcie przez uczniów postawy asertywnej - czyli skrajnie egocentrycznej: ja jestem najważniejszy, drugą osobę mogę - wręcz muszę - traktować utylitarnie. Doprowadza to do zrywania przyjacielskich więzów między rówieśnikami. Dzieci i młodzież zaczynają bać się siebie nawzajem. Nie chcą siedzieć razem w ławce, czują się zagrożone przez tę drugą osobę. Stąd m.in. tak duża liczba reakcji lękowych. Zanika zupełnie ten dawny rys szkoły, która uczy współpracy, pomagania sobie, życzliwości i tego wszystkiego, co kształtuje pozytywne więzi. Nie ma zresztą tego także w czytankach, w tekstach z podręczników. Zawsze występuje tam pojedynczy bohater. W podręcznikach dawnej generacji podkreślana była rodzina jako punkt odniesienia albo grupa rówieśnicza, która razem może uczynić wiele dobrego (na przykład wziąć udział w akcji "niewidzialnej ręki"). Los, zwłaszcza najmłodszych dzieci - które wchodzą do grupy, w której nie znajdują żadnego oparcia, a przemęczony nauczyciel traktuje wszystkich jak masę - nie jest wesoły. Paradoksalnie, zreformowana szkoła musi zatrudniać coraz więcej "pedagogów szkolnych" (termin ten sugeruje, że nauczyciel nie jest już pedagogiem). Wypełniają oni funkcje, które niedawno jeszcze z powodzeniem pełnił wychowawca klasy. Ale oni mają objąć opieką całą szkołę! W najlepszej wierze piszą sążniste opinie o uczniu dla nauczycieli, gdzie zalecają indywidualne podejście do ucznia, ale nauczyciel, obciążony ponad miarę biurokratycznymi zadaniami, z reguły nic nie jest w stanie zrobić. Wszyscy czują się bezsilni. Pamiętam z pism matki Darowskiej, założycielki Niepokalanek, jej zalecenie, żeby wychowawca przynajmniej raz dziennie nawiązał kontakt wzrokowy z każdym z wychowanków... Reasumując - dziecko, które nie ma oparcia w grupie i nie znajduje jednocześnie oczekiwanego wsparcia ze strony nauczyciela, ulega presji z zewnątrz, czyli staje się łatwym obiektem sterowania.

- Wiele wskazuje na to, że to właśnie ma być główne zadanie zreformowanej szkoły. Do tego dochodzi jeszcze system sprawdzania i oceniania dzieci przez testy, który wygląda na system permanentnej kontroli nie tylko wiedzy, ale także poglądów, zapatrywań, postaw, wyznawanych wartości.

- Istotnie, przejmujemy z dorobku szkoły państw Zachodu to, co najgorsze i od czego już tam się odchodzi. Inwazja testów jako metody sprawdzania - nie tylko wiedzy - powoduje, że zanika forma wypowiedzi ustnej, czyli indywidualnej. Nauczyciel nie ma okazji śledzić toku rozumowania ucznia; w testach chodzi tylko o efekt, o finalny wynik. Trudno więc dziwić się, że coraz więcej uczniów przygotowuje się do testu nie przez opanowanie wiedzy, ale rozszyfrowując system, według którego test powstał. Testy w ogóle nie są nastawione na sprawdzenie wiedzy, ale nade wszystko oceniają spryt albo nawet cwaniactwo.

- Jaki jest prawdziwy cel tzw. testów kompetencyjnych, które są zmorą sześcioklasistów?

- Myślę, że pewnego rodzaju selekcja. Testy te są zupełnie niepotrzebnym stresem dla dzieci i rodziców. Tak naprawdę chodzi tu o wstępną selekcję obywateli pod kątem ich przydatności do pełnienia różnych funkcji. Są gimnazja, które przyjmują tylko dzieci z najwyższą punktacją - np. jedno z najbardziej renomowanych warszawskich gimnazjów - oprócz tego trzeba mieć szóstki na świadectwie i dobrze zdany egzamin wstępny z języków. Nasze dzieci przez lata nauczania mają iść ze swoim dossier; to wszystko jest nadzorowane przez kuratoria.

- Jak to się odbija na zdrowiu psychicznym uczniów?

- Pacjentka, która przyszła do mnie z takiej renomowanej szkoły z powodu trudności szkolnych, z objawami anoreksji, zapytana o więzi koleżeńskie - bardzo się zdziwiła: "Więzi koleżeńskie? To jest przecież wyścig szczurów". Wszyscy uczniowie wiedzą, że muszą skończyć tę dobrą szkołę. Na porządku dziennym są takie "drobiazgi", jak wulgarny język albo fakt, że uczeń potrafi uderzyć w twarz koleżankę. Nauczyciele nie reagują na to, ich zmartwieniem jest, żeby dobrze wypadły testy, bo to podstawa także ich oceny. Ta dziewczyna nie mogła pisać jakiegoś sprawdzianu, bo miała w rodzinie pogrzeb, poprosiła, żeby mogła go napisać w innej szkole. Wyśmiano ją. Trudno jest w takich wypadkach proponować skuteczną terapię, jeżeli wiadomo, że rodzice naciskają na sukcesy (nauczyciele potrafią zaaplikować dziecku kilkadziesiąt zadań z matematyki na weekend), a młodzież jest nieprawdopodobnie skupiona na sobie, oprócz siebie i swoich problemów nie jest w stanie nikogo zobaczyć. Proponować wolontariat jako alternatywę? Harcerstwo? To trochę za późno. Tym bardziej, że jedyny wolontariat z prawdziwego zdarzenia można znaleźć w Kościele, naprawdę bezinteresowny. Na szczęście moja pacjentka zdecydowała, że jakoś dociągnie do końca roku, a potem zmieni szkołę na taką, gdzie panują ludzkie stosunki, i w ten sposób rozstrzygnie konflikt między ambicją a zdrowym rozsądkiem. Ale to była nietypowa sytuacja. Dzieci są najczęściej w matni, w lęku, że nie sprostają oczekiwaniom, a rodzice nie chcą widzieć źródeł problemu.

- W rezultacie w ostatnich latach dramatycznie rośnie liczba samobójstw wśród młodzieży.

- Taki system wychowywania od początku do sukcesu i realizowania wyłącznie siebie prowadzi zawsze do ponurych efektów. Generalna zasada w prawidłowym wychowaniu to niepomijanie żadnego z etapów rozwoju dziecka, bo pomijanie zawsze się mści. Rozwój emocjonalny nie idzie w parze z rozwojem intelektualnym. Dosłownie ciarki przechodzą mnie na myśl o perspektywie wprowadzenia egzaminu "do renomowanej zerówki" w jednym z poznańskich przedszkoli (15 dzieci na jedno miejsce!) czy o egzaminach do podstawówek. Wszelka selekcja wśród dzieci jest czymś niepożądanym z punktu widzenia ich rozwoju, skraca im niepotrzebnie dzieciństwo. Owszem, istniały różne eksperymenty. Córka jednego z uczonych w wieku trzech lat czytała prasę, jako czternastolatka została asystentką na uniwersytecie. Wymowny jest jednak brak danych z późniejszego okresu jej życia. Z drugiej strony, w metodzie Fraineta, której elementy wprowadzone są do szkoły zreformowanej, zastosowano zasadę, że nauka musi być zabawą, co rzekomo najbardziej odpowiada naturze dzieci. Podręczniki są więc oszałamiająco kolorowe, pełne ilustracji, kolorowanek, zgadywanek, krzyżówek. To wszystko - zwłaszcza w takiej ilości - rozprasza, zamiast uczyć, i staje się czymś karykaturalnym. Dla 12-latka kolorowanka, w której otrzymuje się żółwia albo ślimaka, jest nudna. Obserwuję taki paradoks: dzieci ze starszych klas mają podręczniki okraszone krasnoludkami albo ufoludkami, a równocześnie przerabiają na lekcjach mity greckie, pełne okrutnych scen, samobójstw, fałszu, zdrady. Wiele wrażliwszych dzieci reaguje na to lękiem. To budzi emocjonalny opór dziecka. Pewna moja mała pacjentka została w środku roku szkolnego przeniesiona z dobrej szkoły do szkoły specjalnej. W pewnym momencie przestała nadążać za klasą. Tymczasem jej wielkim zamiłowaniem jest lektura wierszy klasycznych, których uczy się na pamięć. Powiedziała mi, że w jednej z czytanek opisany był świat owadów, które pożerają się nawzajem; to był dla niej zbyt silny wstrząs emocjonalny, który spowodował, że zaczęła się uczyć bardzo słabo. Elementy okrucieństwa i brzydoty występują w dzisiejszych szkołach już od początku edukacji. W drugiej klasie opisuje się biedronkę, która zjada sto mszyc w ciągu doby. Gdzie indziej przedstawia się mity o powstawaniu świata z kręgu kultury azjatyckiej, w jednym z nich jest mowa o powstawaniu ludzi z insektów. To musi budzić obrzydzenie. W podręczniku do języka polskiego dla szkoły podstawowej jest cały dział, którego tematem jest lęk albo strach. Są tam rzeczy potworne, specyficzny wybór fragmentów utworów znanych pisarzy klasyków, ale zupełnie nie dla dzieci, okraszone to jest ilustracjami typu czaszka i świeca. Do tego jako podsumowanie biały wiersz: Bo takie teraz są czasy - żeby nikt nie miał wątpliwości.

- Jakie cele, Pani zdaniem, stawiają sobie autorzy takich podręczników i ci, którzy je dopuszczają, i jakie może to mieć konsekwencje dla dzieci?

Reklama

- Wprowadzanie takich motywów służy zabijaniu wrażliwości, odczulaniu. W tych tekstach jest zbyt dużo śmierci, zabijania, żeby myśleć o przypadkowości. Kojarzy mi się to z Huxleyem, który opisuje w Nowym, wspaniałym świecie dzieci "odczulane tanatycznie" - ich zadaniem, było wesoło bawić się przy umierających. Opowiadała mi znajoma mama, że w czasie lekcji religii, przed I Komunią św., jedna z dziewczynek modliła się o śmierć koleżanki. Te same treści serwowane są w TV, w przeznaczonej dla dzieci rozrywce, zabawkach. Ale telewizor można wyłączyć, satanistycznej zabawki - nie kupić, lecz dziecka ze szkoły nie można zabrać.

- Jak reaguje na to wszystko świat medyczny: czy są jakieś badania, sympozja, prace naukowe, gdzie omawia się te zagrożenia?

- Nie spotkałam się dotąd z tym, żeby ktoś w świecie medycznym spojrzał na problemy zdrowotne dzieci pod kątem programów szkolnych, ale to przecież resort oświaty powinien prowadzić swoje badania na temat efektów tej reformy, także od strony psychologii dziecka. Mówi się o nadmiarze bodźców jako ewidentnie szkodliwym, ale nie nazywa się po imieniu atmosfery szkoły, gdzie panuje totalny chaos. Szkoły, która nie tylko nie porządkuje świata dziecka, ale burzy to, co jest w nim harmonią. Zarówno w programach, jak i w metodyce. Rodzicom dzieci przejawiających agresję mówię zawsze, żeby zmniejszyli o połowę zajęcia dodatkowe dzieci. Proszę też, żeby nie zostawiali ich w świetlicach, ograniczyli oglądanie TV do dwóch, trzech godzin tygodniowo. To bardzo pomaga. Zalecam, żeby - o ile mogą - zatrudniali prywatnych korepetytorów, studentów, którzy pomagaliby dzieciom w nauce.

- Co dzieje się dalej z dziećmi przejawiającymi zaburzenia, o których Pani mówiła, jeżeli nie są leczone?

- Przechodzą kolejne fazy zaburzeń, ich następstwa są coraz groźniejsze. Takie dziecko albo wycofuje się, staje się apatyczne, bierne, albo wyrasta na człowieka, któremu już do końca życia trzeba będzie służyć oparciem. Problemy rodzi też ta wymuszana "asertywność". Dzieci wychowywane w egocentryzmie wcale nie są szczęśliwe. Przeżywają depresje, załamania, w wieku nastoletnim są zagrożone samobójstwami.

- Czy jest przynajmniej szansa, że będą wyjątkowo sprawne intelektualnie, jak obiecuje wiele tzw. renomowanych szkół?

- Pewna nauczycielka powiedziała mi: "Zadania domowe, jakie daję moim uczniom, mają na celu całkowite wypełnienie ich czasu". One mają tego czasu po prostu nie mieć. Część tych ćwiczeń jest ewidentnie bez sensu, ponieważ dzieci nie są w stanie ogarnąć ogromnych partii przeznaczonego dla nich materiału. W jednym z podręczników do nauczania początkowego przeczytałam np., jakie są święta stałe i święta ruchome. Święta stałe to Matki Boskiej Gromnicznej, walentynki, a ruchome to tłusty czwartek, ostatki, Środa Popielcowa. Osobiście zabroniłam mojej córce napisać w pracy domowej z historii w IV klasie, że "hetery były to kobiety dowcipne i wykształcone" (w innej szkole dzieci odgrywały scenki z życia starożytnego Rzymu i wszystkie dziewczynki chciały być heterami). W tych podręcznikach nie ma faktów historycznych, dat, tylko opis obyczajów. Do tego stosowne ilustracje: hetery obnażone, z wachlarzami. Wiele przedstawianych dzieciom przy okazji nauki ilustracji, np. obrazów, budzi uzasadniony niepokój, że szkoła świadomie rozbudza dzieci seksualnie. Po co np. pojawia się motyw miłości między dwunastolatkami w piątej klasie?

- W celu podwyższenia średniej ocen niektórzy dyrektorzy wprowadzają dodatkowe przedmioty, np. Unia Europejska, prawo europejskie, marketing.

- Indoktrynacja ideologiczna jest tu oczywistością, ale zwróćmy uwagę na obciążanie dziecka ponad miarę niepotrzebnymi informacjami. Jeżeli dzieci nie mają czasu na zabawę, to nie są też w stanie efektywnie się uczyć. Przedmioty takie jak muzyka, plastyka są eliminowane. Nie ma już dziś w szkołach wspólnego śpiewania, które jednoczy. Plastyka też często jest nauką teoretyczną (historia sztuki), ale na wszystkich innych przedmiotach każe się dzieciom rysować przy każdej okazji. W haśle reformy, które brzmi: Odciążymy dzieci od zbędnej wiedzy encyklopedycznej, widzę fałsz. To nieprawda, że podręczniki wolne są od balastu niepotrzebnej, szczegółowej wiedzy. Co więcej, ta wiedza jest niefortunnie podana i nie układa się w żadną całość. Bardzo mnie interesuje, jacy specjaliści zatwierdzali te podręczniki. W programach nie ma miejsca na utrwalanie wiadomości. Efekty mogą być takie, że po skończeniu szkoły dzieci nic nie będą umiały. Nauczyciele boją się, bo wiedzą, że nie przekazują dzieciom prawdziwej wiedzy i ktoś ich może z tego kiedyś rozliczyć. Nauczycielka matematyki powiedziała mi, że ona po prostu musiała zmienić część programu. Jej dzieci umiały odczytywać diagramy, ale nie umiały dzielić pisemnie. Oczywiście, odpowiedzialni rodzice nauczą dziecko wszystkiego, co trzeba, ale kosztem życia rodzinnego. Wszyscy czują się bezsilni. Pod hasłem "zintegrowanego środowiska szkolnego" w rzeczywistości budzi się wrogość rodziców i szkoły, a także niezdrową rywalizację dzieci między sobą. Dzieci w wyniku obciążeń ponad siły zaczynają w sposób niekontrolowany objawiać swoje emocje. To wszystko budzi nieprawdopodobne napięcia w rodzinach. Dziecko cały czas żyje w strachu, że znów nie nadąży, że nie będzie miało sukcesów. Większość nauczycieli i dyrektorów, z którymi rozmawiałam, mówi otwarcie - choć w atmosferze bardzo konfidencjonalnej - że ta reforma to jedno wielkie nieporozumienie. Ale jednocześnie uważają, że tak już musi być i nic się nie da zrobić. Utwierdza ich w tym też nieustanne szkolenie nauczycieli. Nie mówi się w ogóle o formacji, tylko o kształceniu. Pamiętam wspomnienie jednego z księży, którego rodzina w jednym pokoleniu dała Kościołowi 14 duchownych. On tak ładnie napisał: "Formowani byliśmy przez..." i tu nastąpiła długa lista nazwisk profesorów. Formowanie prowadzi do kształtowania osobowości wychowanka. Tymczasem efektem współczesnego wychowania będą osobowości patologiczne: wycofujące się, apatyczne, aspołeczne, podatne na manipulację, obojętne, nie ujawniające uczuć albo też antysocjalne, czyli agresywne w sposób ukryty lub jawny. Niebezpieczne dla otoczenia.

- Jakie są Pani zalecenia co do wychowania domowego, co mogą w tej sytuacji zrobić rodzice?

- Przede wszystkim zadbać o formowanie, o kształtowanie prawidłowej osobowości dziecka, o to, by wyrastało w atmosferze wzajemnej miłości, dobra, piękna. Mówię rodzicom zawsze: "Proszę wyrzucić z domu Harry´ego Pottera". Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne uznało tę książkę za niebezpieczną dla dzieci, bo m.in. obala autorytet rodziców. "A jeżeli szkoła prowadzi dzieci na film?" - mówią rodzice. Rodzice mają prawo się nie zgodzić. Bo w tym jest zagrożenie, o którym mówił A. Huxley: brzydota. Brzydota jest groźna. W pewnej chwili w książce Huxleya ktoś pyta: Dlaczego nie pokazujecie ludziom piękna, tylko rzeczy wstrętne, odrażające? Odpowiedź jest następująca: "Bo piękno skłania do spoglądania w przeszłość, a my chcemy, by patrzono tylko w przyszłość". Bardzo dobrym "wyjściem z sytuacji" jest nauczanie domowe, choć, oczywiście, zdaję sobie sprawę, że może ono dotyczyć jedynie niewielkiej grupy dzieci. Na pewno trzeba już dziś tworzyć dobre programy i, co najważniejsze, formować dobrych, odpowiedzialnych nauczycieli.

Ewa Piesiewicz-Grzonkowska - lekarz pediatra, specjalista psychiatra dzieci i młodzieży. Pracowała w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz w oddziałach psychiatrii dziecięcej warszawskich szpitali i w poradniach zdrowia psychicznego na terenie Warszawy i okolic.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Życie jest najważniejsze [Felieton]

2024-04-15 14:00

Karol Porwich/Niedziela

Temat życia i śmierci od zawsze budzi dużo emocji. I nie chodzi tylko o moment odejścia z tego świata. Każdego dnia toczy się walka o ludzkie życie, to najbardziej niewinne, a coraz bardziej rozochocona lewicowa machina próbuje udawać, że to wszystko dla dobra Polek.

Bardzo często, kiedy pojawia się temat aborcji, mam przed oczami panią w podeszłym wieku, która zapłakana chodziła po ulicach wrocławskiego Ostrowa Tumskiego. Byłem wtedy diakonem, a ona zapytała się, czy w katedrze może się wyspowiadać z zabicia swojej dwójki dzieci. I zaczęła opowiadać, że gdy w latach 60-tych dokonywała aborcji mówiono jej, że to nic takiego. “Wiedzy nie mieliśmy wtedy żadnej. Mówili, że to dla mojego dobra. A dziś po latach, gdy widzę, jaka to straszna rzecz, cały czas to do mnie wraca. Zabiłam swoje dzieci”.

CZYTAJ DALEJ

Prenumerata Tygodnika Katolickiego "Niedziela"

Karol Porwich/Niedziela

JAK ZAMÓWIĆ PRENUMERATĘ „NIEDZIELI”

CZYTAJ DALEJ

O synodzie w Sali Sesyjnej Dworca PKP

2024-04-16 09:53

Materiały organizatorów

W ramach Wieczorów Polskich odbędzie się 184. spotkanie, w programie którego będzie Synod Archidiecezji Wrocławskiej.

Spotkanie zorganizowało Duszpasterstwo Kolejarzy. Z prelekcją wystąpi Adriana Kwiatkowska, sekretarz synodu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję