Reklama

Zaczerpnięte z życia

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Są momenty w życiu, które skłaniają do głębszej refleksji. Przychodzi chwila, kiedy w następstwie jakiegoś zdarzenia, a czasem bez ważnego powodu ulegamy potrzebie, by na nowo przyjrzeć się zjawiskom, o których, wydawałoby się, mamy ugruntowaną opinię. W efekcie okazuje się, że taka retrospekcja tylko z pozoru wygląda jak przysłowiowe wyważanie otwartych drzwi, bo oto nagle przychodzi olśnienie i z uśpionej pamięci wydobywa się niby znany, a tak naprawdę inny obraz, bardziej wnikliwy i obiektywny. Inspiracją do napisania tego tekstu był Wielki Czwartek, uznany w tradycji Kościoła dniem kapłaństwa. I jakkolwiek dzień ten dawno minął, sprowokował przynajmniej z dwóch względów do rozważań o znaczeniu kapłana w naszym życiu. Po pierwsze dlatego, że geneza służby kapłańskiej sięga Wieczernika, o czym należy pamiętać częściej niż okazjonalnie. Po wtóre, rzeczywisty wymiar obecności kapłana ma daleko głębszy sens niż postrzeganie jego roli jedynie w kontekście pełnionych posług religijnych czy funkcji kościelnych. Uważam, że własne biografie są dobrym drogowskazem na drodze jasnego i niezależnego poglądu w tej sprawie.

Dla 10-letniego chłopca był to trudny, a nawet dramatyczny okres. Wyrwany z bezpiecznego środowiska rodzinnego domu, od dziecięcych przyjaźni i wzruszeń, jechał w odległy świat. Mijające za oknem pociągu pejzaże z każdą chwilą rosły w abstrakcyjną przestrzeń, której nie ogarniała wyobraźnia ograniczona perspektywą kilku najbliższych ulic, odległej katedry, a co najwyżej dość egzotycznego horyzontu, nad którym górował Kopiec Tatarski. Z każdą chwilą zwiększał się dystans od tego, co najbliższe, a jednocześnie pojawiał się niepokój, a nawet lęk, tym bardziej, że nie była to podróż turystyczna. Gdzieś u kresu drogi czekał szpital, który kojarzył się źle. Nie pomogła troskliwa dyplomacja rodziców, którzy starali się retuszować i łagodzić oczekującą go przyszłość. Przez skórę czuł, że zbliża się coś groźnego. Najgorsze były pierwsze dni, pełne samotności, zagubienia i dręczącej tęsknoty. I wtedy właśnie przyszedł pierwszy list:

Długie, dnia 7 lipca



Kochany chłopcze.

Widziałem się z Twoją mamą w Przemyślu, która opowiadała mi o Tobie. Dowiedziałem się, że operacja będzie około 10 sierpnia, dlatego przed wyjazdem z Przemyśla odprawiłem Mszę św. w Twojej intencji. Oboje rodzice byli na niej w katedrze. Bardzo ciekawy jestem jak się czujesz w szpitalu. Podobno bardzo tam piękna okolica, tylko daleko od swoich. Nie martw się, tylko staraj się pogodnie i radośnie ofiarować Panu Jezusowi i Matce Bożej wszystkie cierpienia i radości. Pan Jezus więcej cierpiał dla Ciebie. Możesz teraz w ten sposób bardzo dużo pomagać ludziom, którzy zapomnieli o Panu Bogu, albo wcale się o Nim nie uczyli. Ofiaruj za nich swoje cierpienia. Szkoda, że nie mogłeś być z naszymi chłopcami na różnych wycieczkach. Obecnie jestem u swojej mamy, ale już jutro jadę na zastępstwo w pracy kapłańskiej, a dopiero potem do Przemyśla. Dlatego też nie podaję obecnego adresu. Jeśli będziesz miał sposobność to napisz parę słów, choćby ołówkiem. Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i całuję oraz polecam Matce Bożej Nieustającej Pomocy. Króluj Nam Chryste".

List nie był podpisany, ale chłopiec wiedział, że nadawcą jest jego katecheta i opiekun katedralnych ministrantów, ks. Stanisław Burczyk. Te ciepłe pełne troski słowa zaczarowały obolałą duszę. Spadł z niej jakiś ciężar, bo oto miał w ręku dowód, że nie jest sam, że oprócz rodziców ktoś jeszcze o nim pamięta, współczuje i myślami jest blisko. Odczytywał list wielokrotnie, szczególnie wówczas, gdy wydawało się, iż ulgę mogą przynieść jedynie łzy wylane w poduszkę. Przestał więc płakać, zaczął natomiast rozglądać się wokół siebie i dostrzegać innych. Bardziej intuicyjnie niż rozumowo pojął, że współczucie i pomoc należą się nie tylko jemu. Przez najbliższy tydzień pomagał chłopcu z sąsiedniego łóżka, który był świeżo po operacji. Gdy podawał choremu szklankę herbaty czy poprawiał poduszkę, nie myślał o sobie i było mu z tym dobrze. Nawet nie przypuszczał, że właśnie lektura tego szczególnego listu wyzwoli w nim wrażliwość na drugiego człowieka i będzie początkiem poważnej, społecznej edukacji. Docenił to po latach, dlatego pożółkła kartka papieru stanowi do dzisiaj cenną pamiątkę. Po pewnym czasie nadeszła przesyłka, do której dołączony był kolejny list serdeczny i krzepiący. Nie mógł pojawić się w lepszym momencie, bowiem po skomplikowanym zabiegu ortopedycznym chłopiec akurat fizycznie cierpiał. Czytane słowa niosły ulgę, a jednocześnie paliła go ciekawość, co też znajduje się w niewielkiej paczce, która leżała obok. Odwlekał moment jej otworzenia, chcąc jak najdłużej ochronić tajemnicę tkwiącą wewnątrz. Pokusa była silniejsza. Z rozerwanego pudełka wysypały się na pościel orzechy. Wodził palcami po ich krągłych kształtach, zamykał je w dłoni zaskoczony i coraz bardziej wzruszony. Dla niego te szare kulki miały swój charakter, nie były anonimowe. Utożsamiał je z miejscami, o których śnił i ludźmi, których zachował w sercu. Zwykłe orzechy.

Prawie rok minB zanim chBopiec wróciB do swoich, nie tylko zdrowy, ale i mdrzejszy. PotrafiB doceni, |e oto teraz ma w zasigu rki wszystko to, o czym dBugi czas jedynie marzyB. Zwiat nabraB innych barw, staB si bogatszy i poukBadany wedle chBopicych wyobra|eD i tsknot. Na szczycie, tu| obok rodziny znalazB si ks. StanisBaw i przyjaciele z grupy ministrantów. PrzylgnB do nich nadzwyczajnie, jakby chciaB spBaci niezawiniony dBug przymusowej rozBki. W owym czasie ministranci katedralni stanowili jedn z najliczniejszych wspólnot w mie[cie. Wida to byBo najlepiej podczas uroczysto[ci ko[cielnych, kiedy dBugimi szeregami w procesyjnych orszakach szli mali chBopcy i prawie dorosBa mBodzie|. Tworzyli egzotyczne zbiorowisko indywidualno[ci i temperamentów. Obok szkolnych prymusów nie brakowaBo takich, którzy na przemyskich podwórkach cieszyli si zasBu|on sBaw " wybijokna". W wikszo[ci pochodzili z ubogich domów, gdy| taka byBa ówczesna rzeczywisto[. Zawsze tam czego[ brakowaBo, oprócz przywi zania do tradycji i wiary, tote| sBu|ba przy oBtarzu stanowiBa dla nich naturaln konsekwencj religijno[ci, a tak|e z niczym nieporównywalny zaszczyt i wyró|nienie. To byB powód zasadniczy, dla którego siedziba ministrantów, popularna "orzechówka" ttniBa |yciem. Zasadniczy, ale nie jedyny. Nie ulega wtpliwo[ci, |e chBopaków jak magnes przyci gaBa osobowo[ ks. StanisBawa Burczyka. W równym stopniu byB dla nich autorytetem, jak te| przyjacielem. ImponowaB siB i sprawno[ ci fizyczn, wic traktowali go z respektem jak prawdziwego lidera. Jednocze[nie otaczaB swoich chBopców trosk, uczestniczyB w ich problemach, dlatego mu ufali jak starszemu bratu czy ojcu. Pod dachem "orzechówki" byli u siebie, swobodni, lecz nie swawolni. Bez protestu podporz dkowali si zasadom panujcym w grupie i |adnemu nie przyszBo do gBowy, by nadu|y |yczliwo[ci i tolerancji ksidza. Tworzyli jeden sprawny organizm oparty na zdrowej dyscyplinie, wzajemnym szacunku i przyjazni. W tej atmosferze, prawie niepostrze|enie formowaB ks. StanisBaw rozwichrzone charaktery, uczyB odpowiedzialno[ci i obowi zku. Skutecznie, bowiem sBu|b przy oBtarzu traktowali jako pierwsz powinno[, nierzadko jako prób charakteru. Nie byBo Batwo w zimowe poranki zostawi ciepB po[ciel, by przez ciemne i mrozne ulice dotrze przed szóst do katedry, nieraz z odlegBych zaktków miasta. Ks. StanisBaw dobrze rozumiaB, |e dla prawidBowego rozwoju konieczne s elementy przynale|ne mBodo[ci. Dlatego w harmonogramie spotkaD zawsze wa|n pozycj zajmowaB sport, a tak|e turystyka, bardziej forsowna ni| rekreacyjna. Do legendy przeszBy mecze piBkarskie rozgrywane na nadsaDskich bBoniach, gdzie zazwyczaj oczekiwaBa paczka miejscowych urwisów, dla których spraw honoru byBo dokopanie ministrantom. Tymczasem trafiBa kosa na kamieD. W za|artych bojach okazaBo si, |e ci "od kome|ki" to nie |adne ciamajdy, ale twardziele co niezle graj w piBk i nie stroni od star, w których trzeszczaBy ko[ci. Nikt si nie rozczulaB nad siniakiem czy rozbitym kolanem, ks. StanisBaw te| . A kiedy po meczu zmordowany le|aB w[ród nich na trawie, byB ich sercu najbli|szy. MinBy lata, a| w koDcu chBopcy poszli [ladami wBasnych wyborów. Poszli w dorosBe |ycie bez protekcji i przywilejów i zostali w trudnym [wiecie na dBugo, czasami na zawsze. Gdyby w tym momencie zakoDczy opowie[, byBaby tylko sentymentalnym wspomnieniem, które si czyta i zapomina. Ale ona trwa, ma swoj kontynuacj zapisan w dzisiejszych losach tamtych chBopaków, potwierdzon ich osobistym [ wiadectwem i autorytetem. To, |e potrafili sprosta wyzwaniom, pokona bariery, wreszcie osign sukces, w du|ej mierze zawdziczaj ksi dzu. WszczepiB przecie| w mBode dusze wierno[ ideaBom, uczciwo[, konsekwencj i odwag. Zostali obdarowani kapitaBem, który wzili i zainwestowali we wBasne |ycie. Czas pokazaB, |e si opBaciBo. Dzisiaj w[ród bardzo dorosBych panów s midzy innymi: byBy rektor uniwersytetu, kilku naukowców, kapBani, lekarze, in|ynierowie, bankowiec. Wiem na pewno, i| ks. StanisBawa zachowuj w sercu i wdzicznej pamic

Nie sposób jednym tekstem ogarnąć wszystkich istotnych wydarzeń w życiu, na których bieg i kształt miał wpływ kapłan. Przywołam tylko te szczególnie tkwiące w pamięci. Choćby zdarzenia z końca lat 70. XX w., kiedy powstawało osiedle Kmiecie. Determinacja i poświęcenie ówczesnego proboszcza ks. Adama Michalskiego zmobilizowały parafian, którzy wbrew tendencyjnym decyzjom władz wybudowali kościół. Sporo już na ten temat napisano, więc są dobrze znane dramatyczne momenty związane z tym faktem. Dzisiaj w miejscu tamtej świątyni stoi nowo wybudowany, piękny kościół, a ks. Michalskiego dawno już nie ma wśród żywych. Wydawać by się mogło, że oprócz wspomnień nic już nie zostało. A przecież choć przyszły nowe pokolenia, prawdziwy charakter osiedla wyznaczyli do dziś żyjący świadkowie tamtych zdarzeń, dla których przykładem i inspiracją był kapłan.

Na początku lat 80., w pierwszą rocznicę powstania "Solidarności", odbyła się w Przemyślu manifestacja mieszkańców, brutalnie rozbita przez milicję i ZOMO. W tłum zdesperowanych ludzi wystrzelono naboje z gazem łzawiącym, wielu pobito pałami. Wystraszeni, szukali ratunku. Nie uciekali jednak do domów, nie kryli się po bramach, ale pobiegli do katedry. Mimo tego, że wykrzyczeli w niebo swą skargę, wyśpiewali modlitwę, czuli się słabi i bezradni. W wypełnionej po brzegi świątyni brakowało iskry. Aż wyszedł kapłan i przemówił. Odważnie stanął po ich stronie, tchnął w nich nadzieję i siłę, sprzeciwił się przemocy. Nie każdy wiedział, że był to bp Bolesław Taborski, dla większości pojawił się obrońca i duchowy przywódca. Z katedry wyszli inni ludzie. W powietrzu unosił się swąd gazu, po ulicach krążyły agresywne patrole, ale oni już nie schodzili napastnikom z drogi. Szli z podniesioną głową, a w oczach nie mieli strachu.

"Dawno by trawa na mnie rosła, gdyby nie ks. Stanisław Zarych", powiedział kiedyś powszechnie szanowany obywatel naszego miasta. "Podał mi rękę i otworzył oczy wtedy, kiedy w zawszonym, brudnym wraku ledwo tliło się życie". Takich cudownych odmieńców dzięki Księdzu jest wielu. Spotykamy czasem schludnego, uśmiechniętego przechodnia i zdumieni konstatujemy, że przecież to ten sam, który kilka lat wcześniej dogorywał pod ławką. Ksiądz Prałat jest żywą legendą i autorytetem wśród uzależnionych, nie tylko w Przemyślu, ale w całej archidiecezji przemyskiej. Współzałożyciel Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, twórca pierwszych ruchów trzeźwościowych na terenie miasta, swą wiedzę i lata pracy poświęcił tym, dla których, wydawało się, nie ma już ratunku. Snując rozważania o wpływie kapłana na ludzkie życie trzeba pamiętać, że to właśnie On ocalił wiele istnień i nie jest to żadna fikcja literacka, ani zgrabna metafora, lecz fakt potwierdzony osobistymi świadectwami żyjących. Nie można zapominać także o rodzinach alkoholików, które dzięki abstynencji swych bliskich odzyskały spokój, normalność i szczęście. Trudno w to uwierzyć, ale takich są tysiące.

Postacie wyjątkowe, a nawet heroiczne zapadają w pamięć, budzą wyobraźnię, wzruszają. Tworzą sugestywny i potrzebny przykład, ale pełny wizerunek, to kapłan tkwiący w kontekście ludzkich ograniczeń i uwarunkowań. Jest Bożym wybrańcem, co nie znaczy by był wolny od emocji, dylematów, trosk i porażek. W jednym ze swych pięknych wierszy ksiądz poeta Jan Twardowski napisał:

Swojego kapłaństwa się boję

Swojego kapłaństwa się lękam

I przed kapłaństwem

w proch padam

I przed kapłaństwem klękam

Wyraża się w tym dramatycznym wyznaniu pokora, bo łaska kapłaństwa to nie tylko wielki dar, ale również ogromne zobowiązanie wobec Boga i ludzi. Kryje się tam także lęk czy człowiek uwikłany we własne słabości podoła Bożemu posłaniu. Jeżeli cytowany fragment wiersza ks. J. Twardowskiego potraktować jako rozterkę poety wyrażoną w imieniu kapłana, to odpowiedź wydaje się prosta. Ten lęk jest uzasadniony.

Jednocześnie autor tego tekstu nie musi uzasadniać, że inna byłaby jego tożsamość, gdyby na drodze życia zabrakło mu księdza. Nie herosa w złotym ornacie, lecz powiernika, czasami przyjaciela, bliźniego. A skoro tak, to chyląc czoła przed mistyką czy tajemnicą kapłaństwa, trzeba dołożyć starań, by zrozumieć człowieka, który na zewnątrz stara się być mocny, a w gruncie rzeczy często cierpi i jest samotny. Zrozumieć to nie to samo co akceptować i nie to samo co odrzucać.

Jeżeli dla mnie naprawdę ważny jest kapłan, to zamiast nastawiać ucha na wieści ze świata, budowane często na uprzedzeniach lub niechęci, zechcę go wspomóc. Najlepiej modlitwą.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ks. Ptasznik: nie patrzmy na Jana Pawła II sentymentalnie, wracajmy do jego nauczania

2024-04-25 12:59

[ TEMATY ]

Jan Paweł II

Krzysztof Tadej

Ks. prał. Paweł Ptasznik

Ks. prał. Paweł Ptasznik

„Powinniśmy starać się wracać przede wszystkim do nauczania Jana Pawła II, a odejść od jedynie sentymentalnego patrzenia na tamte lata" - podkreśla ks. prałat Paweł Ptasznik w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News przed 10. rocznicą kanonizacji Papieża Polaka. W sobotę, 27 kwietnia, w Bazylice św. Piotra w Watykanie z tej okazji będzie celebrowana uroczysta Msza Święta o godz. 17.00.

Organizatorem uroczystości jest Watykańska Fundacja Jana Pawła II, w której ksiądz Ptasznik pełni funkcję Przewodniczącego Rady Administracyjnej. Już w 2005 roku, podczas pogrzebu Papieża rozległy się okrzyki „santo subito". „Wszyscy mieliśmy to przekonanie o tym, że Jan Paweł II przez swoje życie, swoją działalność i nauczanie głosi Chrystusa, żyje Chrystusem i ta fama świętości pozostała po jego śmierci i została oficjalnie zatwierdzona przez akt kanonizacji" - podkreślił ksiądz Ptasznik. „Jako fundacja wystąpiliśmy z inicjatywą obchodów 10. rocznicy kanonizacji Jana Pawła II, wsparci autorytetem kardynała Stanisława Dziwisza i została ona bardzo dobrze przyjęta w środowiskach watykańskich, a błogosławieństwa dla inicjatywy udzielił Papież Franciszek" - dodał. Rozmówca Radia Watykańskiego - Vatican News zaznaczył, że fundacja zgodnie z wolą Jana Pawła II promuje kulturę chrześcijańską, wspiera studentów, a także decyzją jej władz dokumentuje pontyfikat i prowadzi studium nauczania Papieża Polaka. W Rzymie pod jej auspicjami działa też Dom Polski dla pielgrzymów.

CZYTAJ DALEJ

Współpracownik Apostołów

Niedziela Ogólnopolska 17/2022, str. VIII

[ TEMATY ]

św. Marek

GK

Św. Marek, ewangelista - męczeństwo ok. 68 r.

Św. Marek, ewangelista - męczeństwo ok. 68 r.

Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (12, 12) wspominają go jako „Jana zwanego Markiem”. Według Tradycji, był on pierwszym biskupem w Aleksandrii.

Pochodził z Palestyny, jego matka, Maria, pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami Ostatnią Wieczerzę. Możliwe, że była również właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek był uczniem św. Piotra. To właśnie on udzielił Markowi chrztu, prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego, i nazywa go swoim synem (por. 1 P 5, 13). Krewnym Marka był Barnaba. Towarzyszył on Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Prawdopodobnie w 61 r. Marek był również z Pawłem w Rzymie.

CZYTAJ DALEJ

Czas decyzji wpisany…w Boży zegar – o pielgrzymowaniu maturzystów na Jasną Górę

Młodzi po Franciszkowemu „wstali z kanapy”, sprzed ekranów i znaleźli czas dla Boga, a nauczyciele, katecheci, kapłani, mimo wielu obowiązków, przeżywali go z wychowankami. Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę w roku szkolnym 2023/2024. Dziś przybyła ostatnia grupa diecezjalna – z arch. katowickiej. W sumie w pielgrzymkach z niemalże wszystkich diecezji w Polsce przybyło ok. 40 tys. uczniów. Statystyka ta nie obejmuje kilkuset pielgrzymek szkolnych.

Najliczniej przyjechali maturzyści z diec. płockiej, bo 2,7 tys. osób. „We frekwencyjnej” czołówce znaleźli się też młodzi z arch. lubelskiej, diecezji: rzeszowskiej, sandomierskiej i radomskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję