Reklama

Rodzina drogą Kościoła i Ojczyzny

Wielotysięczny tłum słuchający Ojca Świętego - to na małym ekranie telewizora gąszcz niewyraźnych wielobarwnych plamek. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że każda z tych kolorowych kropek to jedna, niepowtarzalna ludzka osoba. Słuchająca, bijąca brawo, modląca się tak jak my.
Aby przybliżyć poglądy i uczucia uczestników papieskich pielgrzymek, Redakcja Programów Katolickich TVP przy współpracy tygodnika „Niedziela” zamówiła cykl reportaży u wybitnego telewizyjnego dokumentalisty Krzysztofa Żurowskiego. Wkrótce w programie II TVP będziemy mogli obejrzeć jego film o papieskiej pielgrzymce do Słowacji. Zanim to nastąpi, możemy dowiedzieć się, jak powstawał reportaż z Chorwacji.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W homilii wygłoszonej 8 czerwca 2003 r. podczas Mszy św. w malowniczej, nadmorskiej miejscowości Rijeka, która została odprawiona w Delcie, między dwoma portowymi kanałami, Jan Paweł II na początku powiedział: „Pozdrawiam w szczególny sposób liczne rodziny przybyłe tutaj w ten dzień im poświęcony: Wy stanowicie wielką wartość dla społeczeństwa i dla Kościoła, jako że «małżeństwo i rodzina są jednym z najcenniejszych dóbr ludzkości»”. Tysiące Chorwatów, którzy mimo nieludzkiego wprost skwaru wypełnili szczelnie Deltę i rejon poza miejscem wyznaczonym na Mszę św., wstało ze swych kartonowych, składanych stołeczków i gromko dziękowało Papieżowi oklaskami za te słowa. Na papierowych czapkach wiernych, podobnie jak na plakatach w całym mieście, widniało hasło tegorocznej pielgrzymki Papieża Słowianina do Chorwacji: Rodzina drogą Kościoła i Ojczyzny.
Podczas tej właśnie papieskiej Mszy św. w porcie Rijeka, poznałem chorwacką rodzinę Banić. Po Mszy św. zaprosili mnie do swego domu, który znajdował się na peryferiach miasta, na nadmorskim wzgórzu Pehlin, skąd rozpościerał się widok na całą zatokę i port w Rijece. W dwupiętrowym, własnoręcznie zbudowanym z kamieni domu z ogrodem mieszkały trzy pokolenia. Pierwsze piętro zajmowali „nona” i „nono”, co w miejscowym dialekcie oznacza: babcia i dziadek. Nad nimi i pod nimi mieszkały ich córki z rodzinami. Parter zajmowała młodsza córka Jania z mężem Tomisławem i trzyletnim synkiem. Małżonkowie byli informatykami. Tomisław pracował w prywatnej firmie komputerowej, Jania wychowywała synka i pracowała na pół etatu w Gimnazjum Katolickim Salezjanów w Rijece jako nauczycielka informatyki. Drugie piętro zajmowała starsza córka Krystyna z mężem Donato i piątką dzieci. Krystyna była inżynierem budowlanym. Pracowała jako kierownik w rozwijającej się firmie budującej drogi i mosty w Chorwacji. Donato był radiotelegrafistą w porcie, ale miał coraz mniej pracy. Jego zawód już zanikał ze względu na komputeryzację. Mieli czterech synów i córkę. Najstarszy syn Viekosław chodził do liceum w centrum Rijeki. Tego dnia był trochę śpiący, bo jego szkolny chór śpiewał podczas nocnego czuwania przed Mszą św. papieską w Delcie w Rijece. Damian chodził do tego samego Gimnazjum Salezjanów, gdzie uczyła siostra jego matki. Dwoje młodszych dzieci, Iwan i Maryjka, które chodziły do podstawówki, były bardzo zadowolone bo ich szkołę, zresztą jak wszystkie szkoły w całej Chorwacji, na czas wizyty Ojca Świętego zamknięto. Najmłodszy był czteroletni synek Nikola. To jego dotyczyła pierwsza „wizja”, o której opowiedział mi jego ojciec podczas naszego spotkania.

Reklama

* * *

Donato, zanim zaczął opowieść, najpierw poprawił spodenki dokazującego w ogrodzie Nikoli i pokazując mi cztery palce swej dłoni, powiedział łamaną angielszczyzną przemieszaną z rosyjskim:
- To mój czwarty syn. Kiedy byłem mały, miałem... nie marzenie, rozmowę z Bogiem... jak to powiedzieć po angielsku... Mieszkałem z rodzicami w małej wiosce, 20 domów, na wyspie, tu niedaleko na morzu, koło Rijeki. Byłem jeszcze bez braci i przyjaciół, i wtedy miałem takie wyobrażenie, wizję, że kiedy się ożenię, będę miał czterech synów - Donato spojrzał na Nikolę robiącego fikołka na trawniku koło winorośli i kontynuował:
- Gdy zaczęliśmy żyć w małżeństwie, rodziły się nam dzieci: trzech synów i córka. Myśleliśmy, że to już koniec. I kiedy oczekiwaliśmy na kolejne, piąte dziecko, przypomniało mi się moje marzenie z dzieciństwa o czwartym synu. Byliśmy już starsi. Żona i ja mieliśmy obawy, czy urodzi się żywe i zdrowe. W dniu, kiedy żona miała urodzić, z tą obawą poszedłem do kościoła na Mszę św. Był 6 stycznia - Trzech Króli. Ksiądz powiedział, że ten dzień jest symbolem - człowiek zaufał Bogu. Po Eucharystii zadzwoniłem do szpitala. Dowiedziałem się, że urodził mi się syn. To mnie bardzo poruszyło, bo spełniły się dosłownie moje marzenia. To był czwarty syn.
Opowieść przerwał nono - teść Donata. Zapraszał do środka domu, bo w ogrodzie było jeszcze zbyt gorąco. Na stole w jadalni stał tort. Nona zwróciła się do mnie:
- To na Twoją cześć. Jesteś rodakiem Papieża.
Krystyna, krojąc ciasto, dopowiedziała:
- U nas często są torty. Nawet kilka razy w miesiącu. Ciągle są czyjeś imieniny, urodziny, rocznice ślubu... Jest nas tu tyle...
Cała rodzina zaczęła zgodnie, melodyjnie śpiewać pieśń o ich regionie - Pirmorskij kraj, po czakawsku. W północnej części Chorwacji funkcjonują dziś trzy dialekty. Nazwy dialektów pochodzą od słowa „co”. „Cza” po czakawsku, więc - czakawski. „Szto” - sztokarski. „Kaj” - kajkarski. Chorwacki to język literacki, którym nikt na co dzień nie mówi.
- Jest inny problem. Używany przez nas język chorwacki - literacki jest innym językiem niż język czasów minionych, stosowany oficjalnie w całej Jugosławii przed ostatnią wojną - powiedziała Krystyna, wskazując na słownik serbsko-chorwacki, a następnie pokazała mi jakąś powieść z datą wydania 1985, dodając:
- Książek wydanych w latach osiemdziesiątych już moje dzieci nie są w stanie zrozumieć.
Jania, która nie miała jeszcze trzydziestki, wsparła się na ramieniu Krystyny i ze śmiechem dorzuciła:
- Jakie i my jesteśmy stare, bo jeszcze ten język umiemy, a nasze dzieci już nie.
Prawie w każdym pokoju na ścianie wisiały imitacje kamiennych tablic z wyrytymi napisami. Litery przypominały prymitywne znaki, ni to greckie, ni starocerkiewne. To była głagolica. Pismo, które wymyślił i opracował dwanaście wieków temu św. Cyryl. - To dzięki Cyrylowi i Metodemu Słowianie na pobliskich terenach od dawien dawna mieli Biblię i liturgię w swoim języku. Zwróciłem też uwagę na piękne współczesne hafty ludowe w kształcie krzyża, wiszące nad drzwiami. Nona westchnęła i powiedziała:
- Teraz jest inaczej, zmienił się system. Kiedyś nas zapisywali, gdy szliśmy do kościoła. Sąsiedzi nas zapisywali. Prowokowali dzieci w szkole. W owym czasie, za Tito, trudno było być wierzącym. Trzeba było wybierać. Były konsekwencje tego wyboru. Ale ja nie miałam dużych strat. Poza tym, że byliśmy obywatelami drugiej kategorii, że dzieci nie dostawały żadnych stypendiów i nie miały żadnych szans na karierę. Chociaż byliśmy rodziną robotniczą, a ja nie mogłam pracować, nie mogliśmy otrzymać żadnej pomocy od państwa na dzieci. Sami je wychowywaliśmy. Tylko Bóg nam pomagał. Szczęśliwa jestem, gdy patrzę na to, co mam, gdy widzę dziewięcioro wnucząt.
Viekosław przyniósł album rodzinny. Nona chwilę czegoś szukała i wreszcie pokazała mi fotografie dokumentujące budowę kościoła. Na zdjęciu przy ołtarzu obok katolickiego biskupa o dobrej, szlachetnej twarzy, z rysami wyrażającymi cierpienie stała roześmiana nieco młodsza „Nona”. Babcia prawie wykrzyknęła do mnie:
- I otworzyli nasz kościół na Pehlinie. Wreszcie mamy swoją parafię! Sama go budowałam. Tutaj nie było nic. Mogę z dumą powiedzieć, że byłam pierwszą kobietą, która przyszła do tego kościoła.
Cała rodzina pochyliła się nad albumem. Pokazywali mi go z dumą. Na zdjęciach, od czarno-białych do kolorowych, były: chrzty, Pierwsze Komunie św., śluby. Rozpoznawałem na nich dziadków, dzieci i wnuki rodziny Banić. Krystyna wzięła do ręki kolorowe, orwowskie, mocno przeczerwienione zdjęcie. Stała w białej sukni z mężem przy ołtarzu katolickiego kościoła. Nagle spoważniała i po chwili ciszy zaczęła opowiadać:
- Zanim poznałam mojego męża i zanim za niego wyszłam, miałam dziwny sen. Śniło mi się, że wchodziłam po jakichś ogromnych schodach. Miałam pokrwawione ręce i kolana, nie mogłam już iść dalej i resztką sił weszłam na ostatnie schody..., a tam stała Piękna Pani w białej szacie. I uniosłyśmy się bardzo wysoko, gdzie nie było nic poza chmurami. I tam na szczycie głos mi powiedział: „Tu musisz zbudować dom. Zbudować nowy kościół”. Gdy go zbudowałam, powiedziałam: „Gotowe”.
Krystyna przerwała. Ze wzruszenia nie mogła mówić dalej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

* * *

Wieczorem Donato odwoził mnie starą renówką do centrum miasta. Przejeżdżaliśmy obok wzgórza Trsat, gdzie na samym szczycie mieści się stare sanktuarium maryjne ze słynącym z cudów obrazem Matki Boskiej Trsackiej (które także nawiedził Ojciec Święty). Do sanktuarium przez całe wzgórze wiodły wąskie schody (miały 500 stopni), po których mieszkańcy Rijeki i pielgrzymi wchodzili na szczyt, niosąc swoje intencje. Do dziś zdarza się, że niektórzy wchodzą po tych schodach na kolanach - na sam szczyt. Gdy byliśmy u podnóża, przy kapliczce - bramie, od której zaczynają się schody, Donato skomentował opowieść Krystyny:
- Senne marzenie mojej żony, tak jak to widzę, było snem przeznaczonym dla niej, dla jej matki i księdza. W tamtym czasie musiała ona dokonać wyboru pomiędzy życiem w zakonie, jakie widziała dla niej jej matka, a życiem, jakie obiecał jej Bóg. Ksiądz powiedział jej, że Bóg chce, aby miała liczną rodzinę. Powiedział mojej żonie, że to, co pokazała jej we śnie Piękna Pani, ona może zrealizować w małżeństwie.
Kiedy dojechaliśmy do hotelu, w którym mieszkałem i skąd było widać migoczące światełka na pobliskich wyspach w morskiej zatoce, mąż Krystyny powiedział:
- Moje dzieciństwo i młodość spędziłem w wiosce, blisko natury. Miałem tam dużo wolności. W rodzinie mojej żony spotkałem się z mnóstwem zakazów, czego nie chciałbym komentować. Było wiele sytuacji, które oni postrzegali w jeden określony sposób i istniała tylko jedna wspólna wersja tego obrazu... Wiele razy złościłem się, ponieważ to jest... Nie mówię tu o takiej wolności, że będę robił, co mi się zachce, ale wiem, że potrzebuję dużo wolności, żeby wybierać. Moje życie, dom, gotowanie, bycie z dziećmi - wszystko chcę wybierać. Ponieważ ja tego chcę, a nie dlatego, że wszyscy uważają, że ja muszę to zrobić. Dziś, po 18 latach małżeństwa, wiele z tych obrazów, sytuacji musiałem zaakceptować.
Donato zaprosił mnie, bym przyszedł do nich nazajutrz.

* * *

Na drugi dzień zastałem całą rodzinę przy pracy. Kończyli budowę kamiennych schodów w ogrodzie przy ich domu. Mimo skwaru pracowali wszyscy. Kobiety i dzieci nosiły kamienie i mieszały cement. Mężowie: Donato i Tomisław robili pomiary i precyzyjnie, ze znawstwem przypasowywali kamienie. Jania z wulkanicznych ozdobnych kamieni układała ściek przy kranie ogrodowym. Z uśmiechem rzuciła do mnie:
- Wszyscy kochamy te kamienie i tę pracę. Budowa domu jednoczy nasze rodziny. Dwadzieścia lat już budujemy. Dwadzieścia lat minęło od czasu, gdy mój ojciec położył tu pierwszy kamień. Przedtem była tu pustka.
Po południu przy kawie znów zebrała się cała rodzina i zaczęła się rozmowa na temat obecnej sytuacji młodzieży w Chorwacji:
- Problemem jest, że w naszej ojczyźnie nie ma zbyt wielu możliwości dla młodych ludzi. Panuje kryzys. Brakuje nadziei. Młodzi nie chcą się z tym pogodzić, chwytają więc różne okazje i wyjeżdżają. Oni nie umieją czekać. Mają mało miłości od rodziców, słabe więzi z rodzinami - zaczął Donato, a zaraz włączyła się Krystyna:
- Wielu naszych rodaków wyjechało do Ameryki. Męża siostra jest w Australii. Tam wszyscy znaleźli nowe życie i przyszłość, ale pozostali cudzoziemcami, autsajderami, a tutaj zostawili swe korzenie.
Spytałem ich syna, czy chce wyemigrować. Viekosław po chwili zastanowienia odrzekł:
- Praca w Chorwacji jest bardzo źle płatna albo jej w ogóle nie ma i dlatego teraz moi koledzy wyjeżdżają. Ja nie chciałbym wyjeżdżać. Czasem o tym myślę, ale tutaj jest mój kraj, dom, rodzina. Poza krajem byłoby obco. Jednak myślę, że gdybym kiedykolwiek wyjechał, to zaadaptowałbym się w innym kraju.
Krystyna zaczęła śpiewać rzewną pieśń, którą można by tak przetłumaczyć:
Tu jest mój dom, tu jest mój świat, to, co mam najpiękniejszego w sercu...

Chorwacja, czerwiec 2003 r.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w Rzeszowie

2024-04-21 20:23

[ TEMATY ]

Wojownicy Maryi

Ks. Jakub Nagi/. J. Oczkowicz

W sobotę, 20 kwietnia 2024 r. do Rzeszowa przyjechali członkowie męskiej wspólnoty Wojowników Maryi z Polski oraz z innych krajów Europy, by razem dawać świadectwo swojej wiary. Łącznie w spotkaniu zatytułowanym „Ojciec i syn” wzięło udział ponad 8 tysięcy mężczyzn. Modlitwie przewodniczył bp Jan Wątroba i ks. Dominik Chmielewski, założyciel Wojowników Maryi.

Spotkanie formacyjne mężczyzn, tworzących wspólnotę Wojowników Maryi, rozpoczęło się na płycie rzeszowskiego rynku, gdzie ks. Dominik Chmielewski, salezjanin, założyciel wspólnoty mówił o licznych intencjach jakie towarzyszą dzisiejszemu spotkaniu. Wśród nich wymienił m.in. intencję za Rzeszów i świeckie władze miasta i regionu, za diecezję rzeszowską i jej duchowieństwo, za rodziny, szczególnie za małżeństwa w kryzysie, za dzieci i młode pokolenie. W ten sposób zachęcił do modlitwy różańcowej, by wzywając wstawiennictwa Maryi, prosić Boga o potrzebne łaski.

CZYTAJ DALEJ

Abp S. Budzik: dialog Kościołów Polski i Niemiec jest na najlepszej drodze

2024-04-25 16:33

[ TEMATY ]

Polska

Polska

Niemcy

abp Stanisław Budzik

Episkopat News

„Cieszymy się, że nasz dialog przebiegał w bardzo sympatycznej atmosferze, wzajemnym zrozumieniu i życzliwości. Mówiliśmy także o różnicach, które są między nami a także o niepokojach, które budzi droga synodalna” - podsumowuje abp Stanisław Budzik. W dniach 23-25 kwietnia br. odbyło się coroczne spotkanie grupy kontaktowej Episkopatów Polski i Niemiec. Gospodarzem spotkania był metropolita lubelski, przewodniczący Zespołu KEP ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec.

W spotkaniu grupy kontaktowej wzięli udział: kard. Rainer Maria Woelki z Kolonii, bp Wolfgang Ipold z Görlitz oraz szef komisji Justitia et Pax dr Jörg Lüer; ze strony polskiej obecny był abp Stanisław Budzik, metropolita lubelski i przewodniczący Zespołu ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec, kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, bp Tadeusz Lityński, biskup zielonogórsko-gorzowski, ks. prałat Jarosław Mrówczyński, zastępca Sekretarza Generalnego Konferencji Episkopatu Polski oraz ks. prof. Grzegorz Chojnacki ze Szczecina. W spotkaniu nie mógł wziąć udziału współprzewodniczący grupy kontaktowej biskup Bertram Meier z Augsburga, a jego wystąpienie zostało odczytane podczas obrad.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję