„Oczy były uratowane”
15 sierpnia 1950 r. Alejami Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie - od dworca PKP w kierunku Jasnej Góry - zdąża boso matka, trzymając na ręku dwuletnią córeczkę. Dziecko jest chore. Według orzeczenia lekarza (dr. Wilczka z krakowskiej kliniki), niebawem utraci całkowicie wzrok. Dziewczynka podczas nieobecności matki urządziła sobie „kąpiel”, a będąc po szczepieniu ospy, przez zatarcie zaraziła sobie oczy. Grozi jej nieuchronna ślepota. Nie czekając na dalsze interwencje lekarzy, kobieta udaje się z dzieckiem do Częstochowy. Wierzy bowiem usilnie w pomoc Matki Bożej Jasnogórskiej. Modląc się przed Cudownym Obrazem, ok. godz. 16.00 zauważyła nagle, że dziecko uspokoiło się - najwyraźniej przestało cierpieć i zaczęło się wesoło bawić. Za poradą ojca paulina, pątniczka udała się z dzieckiem do lekarza, do kliniki krakowskiej, gdzie zdziwiono się niezmiernie z zaistniałej sytuacji. Oczy były uratowane. W dniu, kiedy matka składa to zeznanie - tj. 30 października 1962 r. - Marysia ma czternaście lat, czuje się zupełnie dobrze, widzi normalnie i chodzi do szkoły. Matka zaznacza, iż jest bezwzględnie przekonana o cudzie, doznanym za przyczyną Matki Bożej Jasnogórskiej w Jej Cudownym Obrazie (AJG Dział 8-8. Cuda i łaski - podziękowania).
„Żona odmawiała Apel Jasnogórski”
3 listopada 1961 r. państwo O. (...) przybyli na Jasną Górę złożyć dziękczynne wotum za cudowne - według ich przeświadczenia - ocalenie podczas wypadku samochodowego, jaki miał miejsce 3 stycznia 1961 r. Jechali własnym samochodem: małżonkowie i troje dzieci. Była godz. 21.00. Dzieci spały, mąż prowadził samochód, żona odmawiała Apel Jasnogórski. Nagle wpadli w poślizg i samochód wywrócił się zupełnie do góry kołami. Nikt z całej piątki osób nie odniósł najmniejszego obrażenia, poza przeżyciem strachu. Obyło się nawet bez szoku nerwowego. Szczęśliwie uratowani uważają to wydarzenie za cud za przyczyną Matki Bożej Jasnogórskiej. Dodają, iż w samochodzie mieli medalion Matki Bożej Jasnogórskiej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
„O Boże, zabrałeś mi tyle, zostaw mi choć to jedno”
9 marca 1962 r. p. K. (personalia znane kronikarzowi), pracownica szpitala przy ul. św. Barbary w Częstochowie, opisała następujące wydarzenie, którego była świadkiem: „Przed kilku laty spod Częstochowy przyjechało małżeństwo z ciężko chorym synkiem, liczącym 9 miesięcy. Zmarło im już wcześniej jedenaścioro dzieci, które nie żyły dłużej jak jeden rok. Również i ten synek, imieniem Marian, dostał konwulsji i był w stanie agonalnym. Przed pójściem do szpitala rodzice udali się najpierw na Jasną Górę, by prosić Matkę Bożą o ratunek. W szpitalu w Częstochowie przy ul. św. Barbary lekarz oświadczył, iż nic nie może pomóc: «Tu tylko Jasna Góra». Ojciec dziecka powrócił na Jasną Górę, by się modlić. Kiedy przyszedł do szpitala, dziecko konało, lekarz powiedział, że to już koniec. Zrozpaczony ojciec rzucił się na ziemię i krzyczał przeraźliwym głosem: «O Boże, zabrałeś mi tyle, zostaw mi choć to jedno! Matko Najświętsza, tak Ci zaufałem, nie opuszczaj mnie!». Obecni przy tym płakali, a niektórzy uciekli. Po chwili jednak dały się zauważyć objawy polepszenia, a więc nadzieja na życie. Po zbadaniu lekarz stwierdził: «Tak jest, Jasna Góra - cud!» i mały Marian żyje”.
„Dzisiaj o godzinie 7.30 moja żona nagle ozdrowiała”
26 lipca 1962 r., Rzeszów. Kona kobieta - matka pięciorga dzieci. Umiera na skutek komplikacji przy porodzie ostatniego dziecka (skrzep).
Dwóch lekarzy robi wszystko, by ratować matkę, lecz są bezsilni. Oznajmiają mężowi, iż nie są w stanie uratować żony. Zgon nastąpi wkrótce. Jasna Góra otrzymuje w tym dniu pilny telegram z Rzeszowa z prośbą o Mszę św. przed Cudownym Obrazem w intencji umierającej. Nazajutrz, tj. 27 lipca 1962 r., odprawiono w tej intencji Mszę św. o godz. 7.30. Wieczorem - drugi telegram z Rzeszowa: „Dzisiaj o godz. 7.30 (!) moja żona nagle ozdrowiała”. Lekarze uznali fakt za cudowny. Gdy mąż przyjechał na Jasną Górę podziękować Matce Bożej, poprosił na Salę Rycerską ówczesnego przeora jasnogórskiego - o. Anzelma Radwańskiego, a dziękując mu za Mszę św., upadł na posadzkę i w obecności zwiedzających pielgrzymów ze łzami w oczach całował mu nogi.