Pomysł wzięcia udziału w pielgrzymce dojrzewał we mnie powoli, przeszło rok. Mimo że widziałem przez lata pielgrzymki wchodzące do Częstochowy i wiele razy pielgrzymi gościli pod moim dachem, myśl o wyjeździe do jakiegoś miasta, by potem wrócić w pielgrzymce do domu, wydawała mi się niedorzeczna. Później jednak pomyślałem, że to wstyd nie pielgrzymować ani razu, mając piąty krzyżyk na karku i mieszkając od urodzenia w Częstochowie.
„Krok, krok, za krokiem krok” - to jedna z piosenek pielgrzymkowych, która mi brzmi w uszach do dzisiaj. Nawet dla zaprawionego w górach piechura średnio 25 km dziennie to dużo, zwłaszcza że - zgodnie ze słowami innej piosenki - „Asfalt, asfalt rano i wieczorem/ Asfalt, asfalt w piątek i we wtorek”. Kto nie doświadczył tego na własnej skórze, ten później wypisuje, że zjawisko pieszego pielgrzymowania ewoluuje w Polsce w kierunku „luksusowej turystyki pielgrzymkowej”. Ogromny wysiłek fizyczny, połączony ze skromnymi warunkami na postojach i noclegach, oraz przenikająca każdą chwilę modlitwa sprawiają, że czas spędzony na pielgrzymce nabiera głębokiego wymiaru duchowego. Jest to czas wyjęty z codziennej gonitwy. Z każdym dniem coraz intensywniej przeżywa się „tu i teraz”. Pielgrzymi mijają ludzi, miejscowości i krajobrazy, zmienia się pogoda i zmieniają się pory dnia, a czas „stoi”. Coraz rzadziej spogląda się na zegarek, coraz mniej przeszkadza wyłączona komórka. Coraz więcej spokoju.
Liczą się proste gesty, podanie ręki podczas wstawania z ziemi, uśmiech do mijanych właśnie dzieci, poczęstowanie obiadem przez napotkanego gospodarza. Pojęcia człowiek nie ma, jak mało potrzeba do życia. Noclegi w stodole, kolacja przy stole na podwórku, mycie pod studnią, kromka chleba przegryziona pomidorem i łykiem wody. I to wszystko. Po jakimś czasie nie odczuwa się już braku gazet ani telewizji, a świat ogranicza się do tych paru kilometrów, które pozostały jeszcze do przejścia danego dnia i do celu głównego - do Matki Bożej na Jasnej Górze - który staje się dla duszy coraz wyraźniejszy, by w końcu ukazać się oczom pielgrzymów z górki koło Biskupic. Przed majaczącą w oddali w porannej mgle maleńką jak zapałka wieżą klasztoru klękają kolejne grupy. Tego dnia pobudka była o czwartej, wymarsz przed piątą, w Biskupicach byliśmy tuż po wschodzie słońca. Potem jeszcze tylko „Przeprośna Górka” na zboczach zamku w Olsztynie, wypełnionych kilkoma tysiącami pielgrzymów, którzy w akcie przebaczenia rzucają się sobie w ramiona.
Godziny modlitwy, Różaniec, Koronka, konferencje, świadectwa, spowiedź w marszu... oraz ból, pot i ciągle pokonywane zmęczenie sprawiają, że człowiek dostępuje stanów duchowych, których próżno szukać na co dzień. Najważniejsza jest intencja, z jaką się idzie, oraz wiara w zbawczą moc ofiary. Wtedy wiadomo, po co to wszystko. W przeciwnym razie byłaby to zwykła mordęga bez sensu. Z mojej grupy liczącej ok. 140 osób nikt nie zrezygnował, a z powodów czysto zdrowotnych parę osób mogłoby to uczynić, i nikt by się nie dziwił.
Wymiar duchowy pielgrzymki w ogromnym stopniu jest kształtowany przez idących w niej księży i diakonów. Trzeba mieć dużo siły - tak fizycznej, jak i duchowej - żeby pokonując kolejne kilometry, bez względu na pogodę i nie zważając na to, czy droga prowadzi z góry czy pod górę, dzierżyć w ręku mikrofon i prowadzić rekolekcje, przewodzić wspólnej modlitwie czy zachęcać do śpiewu, bez którego każdy krok staje się coraz trudniejszy.
W pielgrzymce jak w soczewce zobaczyć można cały Kościół, który też jest w drodze. Idą w niej różni ludzie, starzy i młodzi, silni i słabi, wykształceni i prości, z silniejszą i słabszą motywacją. Niektórzy sprawiają wrażenie, jakby znaleźli się tu przypadkowo. Ale to tylko wrażenie. Inaczej trudno przejść tyle kilometrów. Można się też sobą zirytować. Są to przecież warunki ekstremalne, a wytrzymałość ludzka bywa ograniczona. Młodzież czasami narzeka, że z powodu większej liczby osób starszych - to znaczy po trzydziestce - za mało jest śpiewania, a za dużo konferencji. Starsi też mogą pozłościć się na młodych. Wszyscy jednak siebie znoszą i cierpliwie idą w tym samym kierunku. Jest to bardzo budujący widok. Źle by było, gdyby organizowano wyłącznie grupy jednorodne wiekowo czy zawodowo. Jest to bowiem przykład dla innych, jeśli w pielgrzymce bierze udział profesor wyższej uczelni wraz z rodziną lub jeśli młody chłopak zaopiekuje się starszą kobietą (w pielgrzymce - siostrą), której trudno podnieść się do dalszej wędrówki. Inaczej by się żyło w tym kraju, gdyby ludzie byli wobec siebie tacy jak na pielgrzymce. To by w zupełności wystarczyło.
Mimo wysiłku i atmosfery powagi, pielgrzymka ma wymiar radosny. Pogodny nastrój i poczucie humoru nie opuszczają pielgrzymów przez cały niemal czas. Zwykle wyróżnia się w tym grupa włoska, licząca w tym roku ok. tysiąca członków ruchu „Comunione e Liberazione”. Ich radość udzielała się wszystkim. Gotowi byli do śpiewu w każdych warunkach, czy to w upale, czy podczas gradobicia, które dopadło pielgrzymów dwa razy w ciągu jednego dnia, a wichura potargała w drobny mak ich śliczne niebieskie peleryny, odporne chyba tylko na włoski deszczyk.
Najwięcej radości odczuwa się podczas wejścia w Aleje Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie, czyli - mówiąc językiem sportowym - na ostatniej prostej. Potem nie pozostaje już nic innego, jak tylko paść na twarz na błoniach pod Jasnogórskim Szczytem. Po przejściu 150 kilometrów zwykłe przyklęknięcie wydaje się niestosowne.
Krakowskich pielgrzymów powitał, stojąc przy ścieżce prowadzącej do Kaplicy Cudownego Obrazu, metropolita krakowski - kard. Franciszek Macharski. On też sześć dni wcześniej wyprawiał ich w daleką drogę z wawelskiego wzgórza. Przed Matką Bożą można było uświadomić sobie, kim Ona jest dla tych milionów pielgrzymów, którzy w różny sposób pokonują wiele kilometrów, niekiedy nawet tysiące, aby stanąć przed Jej obliczem. Czasami ktoś, kto ma Ją na wyciągnięcie ręki, nie potrafi tego daru docenić.
Ponad sto lat temu w wierszu pt. Pielgrzym C. K. Norwid pisał: „Nad stanami jest i stanów-stan/ Jako wieża nad płaskie domy/ Stercząca, w chmury.../ (...) Przecież ja - aż w nieba łonie trwam,/ Gdy ono duszę mą porywa,/ Jak piramidę!”.
Jest to pielgrzymi stan - osobny stan społeczny i szczególny stan ducha.
Pomóż w rozwoju naszego portalu