Program prowadzony przez Jana Pospieszalskiego w poniedziałki w TVP 2 i powtarzany we wtorki w TVP Polonia powoli staje się najważniejszym programem publicystycznym w Polsce. 7 lutego jego tematem była,
tak powszechna w Polsce, potrzeba „oczyszczenia z ubeckiego smrodu” - jak to dosadnie określił Jan Pietrzak w reporterskiej migawce. Sprawa list IPN-u i wyrzucenia z pracy Bronisława
Wildsteina, który wyniósł zasoby archiwalne Instytutu i podał je do publicznej wiadomości, była oceniana z dwóch stron. Ludzie, którzy usiedli naprzeciw siebie w studiu, różnili się aż nazbyt wymownie.
Ale, co najważniejsze, uczucie, jakie dominowało na twarzach i ujawniało się w słowach przedstawicieli krytyków Wildsteina, było tym razem uczuciem smutku i poczucia przegranej. Co nie znaczy, że stronnicy
dziennikarza pracującego dotąd w Rzeczpospolitej triumfowali. Był w nich jednak ten rodzaj godności, spokojnej pewności swoich racji, który przywoływał klimat najlepszych czasów „Solidarności”.
Zderzyły się ze sobą oceny i stany emocjonalne ludzi, którzy znaleźli się na IPN-owskiej liście. Gorycz Izabeli Bojanowskiej-Dzieduszyckiej, poczucie skrzywdzenia Jerzego Wociala - z optymizmem
i radością z powodu dokonującego się przełomu prof. Jadwigi Staniszkis i działacza opozycyjnego Adama Borowskiego, którzy także są wśród domniemanych TW lub ich ofiar, oraz Kazimierza Wojtery, którego
ojciec również figuruje wśród nazwisk „listy Wildsteina”. Dwie zupełnie różne wizje sytuacji, jaką wywołało wyciągnięcie na światło dzienne tego dokumentu. Pojawiły się też w programie osoby
takie jak red. Piotr Rachtan z Tygodnika Solidarność, którego upublicznienie listy oczyściło z ciążących na nim podejrzeń.
Duża część rozmowy poświęcona była wyjaśnieniom, jaki jest rzeczywisty status spisu nazwisk, dokonanego przez historyków IPN, jakie są możliwości katalogowania tego rodzaju dokumentów, w jaki sposób
IPN postanowił bronić się przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za konstruowanie „listy agentów”, co byłoby działaniem i bezprawnym, i niemoralnym. Można zatem powiedzieć, że lista jest
swego rodzaju, trudnym dla wielu Polaków, „dobrodziejstwem inwentarza”, ale także jedynym możliwym i ze wszech miar pożądanym krokiem w kierunku oczyszczenia polskiego życia politycznego z
zależności owocujących uniemożliwieniem nam normalnego rozwoju. Aleksander Smolar, ideowy przywódca Unii Wolności, próbował dowodzić, że najważniejszym złem wynikającym z faktu udostępnienia listy jest
nie tyle wywołana „atmosfera strachu”, co „prywatyzacja sprawiedliwości”. Oto jeden człowiek wziął w swoje ręce sprawę osądzania udziału w systemie policyjnego państwa tysięcy
ludzi. Jaka była jednak inna możliwość skutecznego działania w tej materii? To dotychczasowa polityka - jak podkreślał Wildstein - utrzymywania agenturalności w ścisłej tajemnicy budowała
ową wspólnotę strachu. Sugerowano społeczeństwu, że musi zostawić te sprawy, że one są niebezpieczne albo tak wątpliwe, że nigdy nie nastąpi oddzielenie rzeczywistych agentów od ludzi uwikłanych w tę
historię wbrew swojej woli, przypadkowo albo na skutek policyjnych fałszerstw. Bardzo ostro atakował Wildsteina przedstawiciel Gazety Wyborczej, dowodząc, że za przeciwnikami ujawnienia teczek stoją jakieś
wyższe racje, poczucie moralnej odpowiedzialności, jakieś dojrzałe, wyważone poglądy. Krzysztof Wyszkowski zauważył, że polemika z tym stanowiskiem nie ma sensu, bowiem GW, Unia Wolności to środowiska,
które nie tyle mają poglądy, co raczej interesy. „W 1990 roku Adam Michnik wszedł do podziemi, w których zebrane były teczki MSW, i przeraził się wiedzą, jaką zdobył”. Ta wiedza przekreślała
dorobek jego środowiska, ta wiedza do dziś ciąży na sposobie uczestniczenia w polskim życiu politycznym jego formacji.
Ustalanie prawdy o tajnych powiązaniach wielu ludzi obecnych w polityce nie będzie wolne od kosztów, które okażą się bolesne dla osób marginalnie tylko powiązanych z systemem szantażu, uwikłań i zbrodni.
Jednak - jak dowodził Krzysztof Krauze, reżyser (autor filmu Gry uliczne, który jest próbą ukazania prawdy o kulisach zabójstwa S. Pyjasa) - każda sytuacja niejasna, dlatego często uwierająca,
jest z natury rzeczy przejściowa. Społeczeństwo chce upodmiotowienia, chce dostać pewne sprawy w swoje ręce, i ma do tego pełne prawo, a ludzie rzeczywiście niewinni poradzą sobie. I to nie oni najgłośniej
krzyczą, że zostali pokrzywdzeni, że dokonano zamachu na ich dobra osobiste. Niejedno załamanie, błąd można było odkupić późniejszym godnym zachowaniem.
Tę pełną napięcia, ale też sięgającą istoty zjawisk, cenną, bo wolną, debatę podsumowała wypowiedź Barbary Polak, która zaakcentowała, jak wielkie koszty płaciły za PRL trzy ostatnie generacje Polaków,
głęboko ugodzone obowiązującym kłamstwem. Uzasadnione jest zatem domaganie się pełnej, oczyszczającej prawdy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu