Brzmią mi jeszcze echa muzyki Chopina z czasów ostatniego - XV Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Radość moja ze zwycięstwa Polaka była ogromna, zwłaszcza dlatego, że od dzieciństwa uwielbiam muzykę Chopina. W związku z tym przypomina mi się pewne wydarzenie, o którym opowiadał nam duchowy ojciec naszego Instytutu - Stefan Kardynał Wyszyński.
* * *
W czasie kolejnego pobytu Ojca w Rzymie - a było to w 1971 r. - zgłosiła się do niego, do Instytutu Polskiego na Pietro Cavalini, pewna arystokratka francuska ze swoją dame de compagnie. Niełatwo było dostać się do Księdza Prymasa w Rzymie, gdyż zgłaszało się do niego mnóstwo interesantów, zwłaszcza ze światowej Polonii. Niezrażona tym markiza postarała się o audiencję. Rozmowa toczyła się, oczywiście, w języku francuskim. Na pytanie Ojca: „Czym mogę Pani służyć?” - padła odpowiedź: „Przychodzę do Księdza Prymasa z ogromną prośbą, aby Ksiądz Prymas zechciał rozpocząć proces beatyfikacyjny Fryderyka Chopina, którego muzyka porywa cały świat, a zwłaszcza nas, Francuzów”. Zdumiony Ojciec zapytał: „A czy Pani zna życie Chopina?”. „Oczywiście! Znam bardzo dobrze” - odpowiedziała markiza. „Czy prosząc o jego beatyfikację, nie przeszkadzają Pani niektóre fakty z jego życia, np. historia z George Sand?” - zapytał Ksiądz Prymas. - „To nie ma nic do rzeczy” - odpowiedziała markiza. Zdumiony jeszcze bardziej Ojciec tłumaczył, że to nie jest możliwe. Chopin - wielki, prawdziwy geniusz - swoim życiem nie spełnia warunków wymaganych do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego, czyli do wyniesienia go na ołtarze Pańskie. „Księże Prymasie - powiedziała dama z przekonaniem - ktoś, kto tworzył taką muzykę, takie wprost Boskie piękno, musiał być święty!”.
Ojciec z wielką miłością i cierpliwością tłumaczył, że wszczęcie procesu beatyfikacyjnego jest jednak niemożliwe, chociaż argumenty pani markizy są niezwykle trafne, gdy chodzi o związek piękna ze świętością, z tą jakąś wewnętrzną świętością, którą wielki Fryderyk na pewno posiadał. Ale ona nie musi być wynoszona na ołtarze.
Za rok pani markiza ponownie przyjechała do Rzymu, do Księdza Prymasa, z tą samą prośbą. Ojciec był wzruszony jej miłością do Chopina i zachwytem nad jego muzyką, która doprowadzała ją wprost do religijnej czci i uwielbienia samego Boga.
***
Obecnie mieszkam w Choszczówce z kilkoma członkiniami Instytutu Prymasowskiego. Wśród nich jest Jadwiga Jełowicka, z którą nieraz rozmawiamy o Chopinie. Jest ona prawnuczką brata ks. Aleksandra Jełowickiego - kapelana emigracji polskiej, najbliższego przyjaciela Chopina. W jej rodzinie żyje pamięć o Chopinie, przekazywana z pokolenia na pokolenie, zwłaszcza o jego ostatnich chwilach, których świadkiem był ks. Jełowicki.
Gdy Chopin był prawie umierający, zatroskany o jego duszę ks. Jełowicki poprosił serdecznie przyjaciela, aby zechciał przyjąć sakramenty święte. Chopin zdawał sobie sprawę ze swego stanu, ale pomimo to nie zgodził się na spowiedź. Powiedział: „Mogę swemu przyjacielowi otworzyć duszę, ale na razie spowiadać się nie mam zamiaru. Jeżeli tego zapragnę, to na pewno u Ciebie”. Po tych słowach ks. Aleksander poszedł na modlitwę i leżąc prawie całą noc krzyżem, błagał Boga o łaskę spowiedzi dla Fryderyka. Rano, gdy przyszedł, Chopin wyciągnął do niego ręce i zawołał: „Dobrze, że jesteś, czekam na Ciebie. Teraz mnie spowiadaj!”. Wstrząśnięty tą prośbą ks. Aleksander podał choremu krzyż i zapytał: „Czy wierzysz?”. „Wierzę” - padła odpowiedź. Wtedy rozpoczęła się spowiedź.
Po spowiedzi ks. Jełowicki udzielił Chopinowi Komunii św., która była już wiatykiem, oraz sakramentu ostatniego namaszczenia. Chopin rozpromienił się. Był tak szczęśliwy, że tryskała z niego Boża radość. Cieszył się ze spowiedzi, z pojednania z Bogiem, z tego, że Bóg jest tak dobry i miłosierny i że on idzie do Niego. Po chwili wziął księdza za rękę i powiedział z największym wzruszeniem i wdzięcznością: „Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia”. Ks. Aleksander zdumiał się takimi słowami z ust wytwornego Chopina, ale odczytał w nich głębię jego nawrócenia. Agonia Chopina trwała jeszcze cztery dni. Ksiądz przez cały czas był przy umierającym, a Chopin bez przerwy trzymał go za ręce.
W nocy 17 października 1849 r. odszedł do Boga cicho i spokojnie, otoczony przyjaciółmi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu