https://www.niedziela.pl/artykul/7478/nd/Opowiadanie-wakacyjne

Opowiadanie wakacyjne

Iwona Józefiak

Autobus stanął tuż przy moście i przyjezdni wysunęli się kolorowym sznurem. Już po chwili ich kroki zadudniły po deskach. Nad głowami pokrzykiwały mewy; nadpływająca barka dawała sygnał, domagając się wolnej przestrzeni. Grupka młodych, niosąc sporych rozmiarów ekwipunek plażowy, włączyła magnetofon, sprawdzając po raz kolejny jakość baterii zakupionych w kiosku na dworcu. I nagle z tej mieszaniny dźwięków wypłynął czysty, donośny i zharmonizowany głos dzwonów, a przed oczami idących wyrosła zza ściany zieleni kościelna budowla. Krzyż połyskiwał na wieży, a czerwony klinkier promieniował nie tylko blaskiem letniego słońca, ale zdawał się wydzielać jakąś nadprzyrodzoną moc. Do tego kościoła szli ludzie, ale nie wszyscy. Zdecydowaną większość wchłonęły bary i domy goszczące wczasowiczów. Młodzi wyłączyli hałasujący sprzęt i ciekawie zajrzeli do środka kaplicy, przylegającej do świątyni. Ich wzrok przesunął się po ławkach i ścianach aż znieruchomiał na chwilę, kiedy napotkał rzeźbę siedzącej na kamieniu Pięknej Pani. Matka Boża z pewnością, bo jakaż inna kobieta siedziałaby w głównym ołtarzu?! Ale dlaczego zakryła twarz dłońmi? Rozmyśla, czy płacze?

Wysunęli się spiesznie, gdy zobaczyli kościelnego z zapałkami w ręce. Szedł zapalać świece w kościele. Nie mieli najmniejszego zamiaru uczestniczyć we Mszy św. Dawno już tego nie robili. Przyjechali na wakacje pod namiot do Sobieszewa. Pociąg z południa Polski jechał całą noc, ale nie czuli zmęczenia. Bawił ich widok podróżnych, oddalających się z przedziału, w którym siedziało trzech wygolonych na łyso i śmiejących się głośno młodzików. Teraz idą zażyć morskiej kąpieli i ten kościelny dający znaki, aby weszli do kościoła na Mszę, psuje im po prostu humor. Gdy odchodzili, minęła ich grupa kolonijna. Dzieci przygładziły włosy, wyrównały fałdy spódniczek. Ucichły rozmowy przed wejściem do kościoła. Oni spojrzeli pytająco na siebie: - Czy my jeszcze wierzymy w Boga?

Szli na dziką plażę, żując gumę i opowiadając dowcipy. Ten z radiem pozostał nieco w tyle. Zastanawiał się, do kogo jest podobna ta zamyślona i smutna Matka Boża. Wydawało mu się, że już kiedyś widział kogoś podobnego. Widział niejeden raz. Kiedy? Kogo?... Aż przystanął, gdy sobie przypomniał. Wyrzeźbiona w drewnie Boża Rodzicielka była podobna do jego własnej matki! Matka wyglądała tak samo, gdy przyniósł świadectwo z ocenami niedostatecznymi, gdy wracał do domu podpity, gdy się wydało, że to on ukradł rower. Płakała wtedy i mówiła: - Synu, tak się modliłam, żebyś nie szedł złą drogą. Najgłośniej jak mógł, włączył aparat, aby ukryć nagłe wzruszenie. W uszach zabrzmiały ciche słowa, wypowiadane przez łzy: - Synu, modlę się za ciebie, żebyś wrócił do Boga... Dziecko moje, żebyś duszy nie stracił.

Zobaczyli siostrę zakonną. Prowadziła dwie niewidome dziewczynki. Któryś z jego kolegów, patrząc na głowę okrytą welonem, rzucił komentarz:

- Lato, a jej tak zimno!

Nic nie odpowiedziała, a on poczuł wstyd. Czy naprawdę nie można inaczej? Czy nie da się tak mówić i tak postępować, by drugich nie ranić? Sam nie wiedział, jak to się stało, ale nagle zapragnął uczynić coś dobrego, choć jeden czyn taki, którego nie potrzeba kryć przed własną matką. Zrobić choć jeden czyn taki, który nie będzie przyczyną smutku Maryi. Zapragnął, aby w jego spojrzeniu mógł chociaż raz zapłonąć ciepły, tajemniczy blask, jakim jaśniały oczy spotkanej przed chwilą franciszkanki... I wtedy znów usłyszał w sercu matczyny głos: - Synu, ja wiem, że ty wrócisz do Boga.

Edycja rzeszowska 35/2002

E-mail:
Adres: ul. Zamkowa 4, 35-032 Rzeszów
Tel.: (17) 852-52-74