Reklama

Jest życie po śmierci i kiedyś się spotkamy...

Agata Błądzińska i Alina Szczepańska pracują w warszawskich hospicjach. Błądzińska jest pielęgniarką w hospicjum domowym w Błoniu. Szczepańska to wolontariuszka w placówce mieszczącej się przy ul. Tykocińskiej na Pradze.
Obie panie poprosiliśmy, aby opowiedziały Czytelnikom „Niedzieli” o swojej pracy, wizytach w mieszkaniach pacjentów terminalnie chorych. A także o tym, czy praca z osobami umierającymi zmieniła ich stosunek do życia i śmierci.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Droga do hispicjum

Agata Błądzińska: O pracy w hospicjum powiedziały mi koleżanki, kiedy postanowiłam wrócić do zawodu pielęgniarki - po urlopie wychowawczym i pracy w pomocy społecznej. Wtedy słowo „hospicjum” kojarzyło mi się stereotypowo, dlatego wahałam się z podjęciem decyzji. Myślałam, że sobie nie poradzę. Spotkałam się z kierownictwem placówki. To od niego dowiedziałam się, na czym ta praca polega, ale także: czego mogę oczekiwać i co będę musiała z siebie dać. Wówczas podjęłam decyzję, że zacznę pracę jako pielęgniarka w hospicjum. I dzisiaj myślę, że to jest praca dla mnie. Mimo że trudna, wymaga pełnego zaangażowania, a przede wszystkim wrażliwości i zrozumienia drugiej, chorej osoby.

Alina Szczepańska: Kilka lat temu umarł mój ojciec, a niedługo potem teściowa. Oboje chorowali na raka, a ja się nimi opiekowałam. Po ich śmierci poczułam, że muszę zaangażować się w pomoc innym chorym. To była wewnętrzna potrzeba, głos sumienia. Jednak nie poszłam od razu do hospicjum, bo wkrótce sama poważnie zachorowałam. Kiedy wyzdrowiałam, poczułam jeszcze większą potrzebę, aby zostać wolontariuszką w hospicjum.

Pierwsza wizyta

Agata Błądzińska: Jest to zwykle wejście lekarsko-pielęgniarskie. Naszym celem jest ulżenie pacjentowi w cierpieniu. Jeśli pacjent jest przytomny, to rozmawiamy z nim i odpowiadamy na wszystkie jego pytania - jego i rodziny. Ale zawsze to chory wyznacza granice tego, co chce wiedzieć. Pielęgniarka czy lekarz muszą zawsze o tym pamiętać, by nie odebrać pacjentowi nadziei.
Są pacjenci, którzy mają świadomość umierania. W takich sytuacjach nie tylko zajmuję się stroną medyczną wizyty, lecz zawsze rozmawiam o wierze. Mówię, że Pan Bóg daje nam czas na przyjemności i przykrości, ale także czas na odchodzenie. I właśnie hospicjum domowe to czas na przygotowanie się do odejścia, które przecież czeka każdego.

Alina Szczepańska: Moja pomoc sprowadza się głównie do rozmowy, do zadbania o higienę osobistą chorego oraz podania mu lekarstw. Przed każdą wizytą modlę się. Proszę Ducha Świętego, aby dał mi spokój wewnętrzny, żebym nie reagowała nerwowo, jak ktoś krzyczy. Proszę o siłę, aby tę nerwową atmosferę przeczekać. A potem staram się wysłuchać chorego, podnieść na duchu i wytłumaczyć, że razem sobie poradzimy.
Od pierwszej wizyty nawiązuje się też specyficzna więź między mną a chorym i jego rodziną. Czasami są to bardzo trudne relacje, które jednak z czasem przeradzają się w przyjaźń.

Czy to jeszcze długo potrwa?

Agata Błądzińska: W tej pracy nie ma łatwych sytuacji, bo zawsze spotykamy się z bólem i cierpieniem konkretnego człowieka. Niemniej zawsze trudno jest, kiedy chory lub jego rodzina pytają: Czy to jeszcze długo potrwa? Odpowiadam wówczas, że nie wiem. Że jestem tak samo bezradna jak oni. A moje zadanie to zrobić wszystko, co w naszej ludzkiej mocy, żeby chory jak najmniej cierpiał.
Jestem wierząca, dlatego zawsze zapewniam chorych o swojej modlitwie w ich intencji.

Alina Szczepańska: Kiedy chory jest z rodziną, to jej członkowie bardzo często są załamani zbliżającą się śmiercią. Czasami między nimi jest wiele napięć. Moja rola polega na tym, aby dać im otuchę, pocieszyć. Ale nie robię tego dlatego, że tak powinnam. Moje postępowanie wynika z przekonania i doświadczenia. Mówię rodzinie, że nic jeszcze nie jest pewne. Że wiele sytuacji trudnych może się odwrócić, czego niejednokrotnie doświadczyłam.
Przypominam im także, że jest życie po śmierci i kiedyś się spotkamy.

Agata Błądzińska: Czasami pacjentom ktoś w szpitalu powie, że będzie żył tyle i tyle. To podwójny błąd. Po pierwsze dlatego, że odbiera nadzieję. Po drugie, nikt nie wie, ile czasu chory będzie żył. Raz jednej chorej powiedziano, że umrze najpóźniej za dwa tygodnie. Tymczasem żyła jeszcze ponad półtora roku.

Eutanazja, czyli zauważcie mnie

Alina Szczepańska: Kiedy dużo się mówiło w mediach o eutanazji, jeden z pacjentów powiedział mi, że on też chciałby odejść. Zapytałam go, czy naprawdę chciałby, żebym teraz zadzwoniła po lekarza i za pół godziny już by go nie było. Wówczas on przerażony odpowiedział: „Nie!”.
Sądzę, że o eutanazję proszą osoby nie do końca świadome konsekwencji tej decyzji, czasami cierpiące na depresję. Najczęściej jednak są to osoby bardzo starające się zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Czasami chcą skupić na sobie uwagę najbliższych, by usłyszeć ich sprzeciw wobec eutanazji i dzięki temu poczuć się kochanymi i potrzebnymi.

Agata Błądzińska: Zazwyczaj jest tak, że w rodzinach, w których nie ma dobrych relacji, chory chce umrzeć, ponieważ nie chce być obciążeniem dla rodziny. Niestety, jeśli tak myśli, a rodzina nie potrafi go przekonać, że jest inaczej, to zwykle szybko umiera. Natomiast tam, gdzie relacje rodzinne są dobre, najbliżsi są blisko siebie, otaczają się wzajemną miłością, to odejście chorego odbywa się w zupełnie innej atmosferze.
W innej atmosferze odbywa się też odchodzenie ludzi wierzących niż niewierzących.

Alina Szczepańska: Ludzie wierzący pragną oczyścić się z grzechów. A kiedy się wyspowiadają, to zawierzają swoje dalsze losy Bożej Opatrzności.

Agata Błądzińska: Kiedyś jeden z pacjentów powiedział mi, że już umiera. A ja nie widzieć czemu powiedziałam: skoro tak, to trzeba się wyspowiadać. I zaraz ugryzłam się w język, bo wiedziałam, że nie był w kościele od kilkudziesięciu lat. Wówczas on mnie zaskoczył i zapytał, czy mogę mu to załatwić. Trzeba było stanąć na głowie, żeby sprowadzić księdza, bo była już noc. Ale udało się. Po sakramencie spowiedzi ten zmaltretowany chorobą człowiek wyglądał, jakby był jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie.


Takie chwile dają mi siłę do działania, do walki o człowieka.

Towarzyszenie choremu

Alina Szczepańska: Człowiek umierający boi się nieznanego. Jeśli jest przy nim blisko druga osoba, to czuje się wtedy bezpieczny. Dlatego jak kończę wizytę, to moi podopieczni zawsze pytają, czy przyjdę następnym razem. I wiem, że nie mogę ich zawieść.

Agata Błądzińska: Pracownik hospicjum musi być jak niezawodny towarzysz. Tak więc, jeśli się umawiam na kolejne spotkanie, to na pewno jestem. Nie mówię, o której godzinie będę na pewno, bo każda wizyta może się wydłużyć. Jednak zawsze przychodzę, nawet późno w nocy. Postępuję po prostu tak, jakbym chciała, aby postępowano ze mną, gdybym była chora.

Będę to pamiętać

Alina Szczepańska: Wiara bardzo pomaga w trudnych chwilach choroby. Część osób, którymi się opiekowałam, odrzucała Boga. Mówili, że nie ma Boga, a my, wierzący, jesteśmy dewotami. Z czasem jednak prosili, aby przyszedł do nich kapłan. Pamiętam mężczyznę, który przyznał, że od 30 lat nie chodził do kościoła i nie przyjmował sakramentów. A teraz czuł, że odchodzi, i bardzo się bał. Zaproponowałam, aby się wyspowiadał. On nie chciał, bał się księdza, tego, że zacznie na niego krzyczeć. Mimo wszystko udało mi się go namówić do wizyty kapłana. Po spowiedzi zapytałam, jak się czuje, a on powiedział słowa, które pamiętam do dziś: „Teraz już mogę spokojnie umrzeć. Wierzą, że za jakiś czas zobaczymy się na tamtym świecie”.

Agata Błądzińska: Często doświadczam tego, że ludzie, którzy mają szczególny kult maryjny, odchodzą w święta maryjne lub ich wigilie. Dla mnie osobiście są to małe cuda. Niedawno jedna z moich pacjentek zmarła kilka minut po godz. 24 w pierwszy piątek miesiąca. Kobieta ta przez kilkadziesiąt lat nie opuściła Mszy św. sprawowanej w pierwszy piątek miesiąca.

Siła modlitwy

Alina Szczepańska: Rodziny czasem proszą o modlitwę w intencji chorych, ale jak nawet tego nie robią, to i tak modlę się każdego dnia za pacjentów. W październiku podczas modlitwy różańcowej polecam Maryi tych wszystkich, którzy odeszli. Nasze hospicjum organizuje też Msze św. za zmarłych. Biorą w nich udział pracownicy placówki, ale także rodziny, których najbliżsi odeszli.

Agata Błądzińska: Niektórzy się ze mnie podśmiewają, lecz ja głęboko wierzę w siłę modlitwy. Dlatego kiedy znajduję wolną chwilę, wchodzę do kościoła i modlę się za siebie, rodzinę i pacjentów.

Życie i śmierć

Alina Szczepańska: Boję się własnej śmierci. Wiem, że ona jest nieunikniona, dlatego staram się być na nią przygotowana.

Agata Błądzińska: Ta praca zmienia spojrzenie na życie, na to, co jest ważne, a czym nie warto zaprzątać sobie głowy. Wiem więc, że nie mogę marnować żadnej chwili w moim życiu na rzeczy, które są ulotnym blichtrem.
Oczywiście, że mając małe dzieci, chciałabym je wychować. Doczekać tego, jak dorosną i założą własne rodziny. Wiem jednak, że śmierć może przyjść w każdej chwili. Dlatego często przystępuję do sakramentów, aby być przygotowaną na spotkanie z Panem Bogiem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Współpracownik Apostołów

Niedziela Ogólnopolska 17/2022, str. VIII

[ TEMATY ]

św. Marek

GK

Św. Marek, ewangelista - męczeństwo ok. 68 r.

Św. Marek, ewangelista - męczeństwo ok. 68 r.

Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (12, 12) wspominają go jako „Jana zwanego Markiem”. Według Tradycji, był on pierwszym biskupem w Aleksandrii.

Pochodził z Palestyny, jego matka, Maria, pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami Ostatnią Wieczerzę. Możliwe, że była również właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek był uczniem św. Piotra. To właśnie on udzielił Markowi chrztu, prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego, i nazywa go swoim synem (por. 1 P 5, 13). Krewnym Marka był Barnaba. Towarzyszył on Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Prawdopodobnie w 61 r. Marek był również z Pawłem w Rzymie.

CZYTAJ DALEJ

Ks. Ptasznik: nie patrzmy na Jana Pawła II sentymentalnie, wracajmy do jego nauczania

2024-04-25 12:59

[ TEMATY ]

Jan Paweł II

Krzysztof Tadej

Ks. prał. Paweł Ptasznik

Ks. prał. Paweł Ptasznik

„Powinniśmy starać się wracać przede wszystkim do nauczania Jana Pawła II, a odejść od jedynie sentymentalnego patrzenia na tamte lata" - podkreśla ks. prałat Paweł Ptasznik w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News przed 10. rocznicą kanonizacji Papieża Polaka. W sobotę, 27 kwietnia, w Bazylice św. Piotra w Watykanie z tej okazji będzie celebrowana uroczysta Msza Święta o godz. 17.00.

Organizatorem uroczystości jest Watykańska Fundacja Jana Pawła II, w której ksiądz Ptasznik pełni funkcję Przewodniczącego Rady Administracyjnej. Już w 2005 roku, podczas pogrzebu Papieża rozległy się okrzyki „santo subito". „Wszyscy mieliśmy to przekonanie o tym, że Jan Paweł II przez swoje życie, swoją działalność i nauczanie głosi Chrystusa, żyje Chrystusem i ta fama świętości pozostała po jego śmierci i została oficjalnie zatwierdzona przez akt kanonizacji" - podkreślił ksiądz Ptasznik. „Jako fundacja wystąpiliśmy z inicjatywą obchodów 10. rocznicy kanonizacji Jana Pawła II, wsparci autorytetem kardynała Stanisława Dziwisza i została ona bardzo dobrze przyjęta w środowiskach watykańskich, a błogosławieństwa dla inicjatywy udzielił Papież Franciszek" - dodał. Rozmówca Radia Watykańskiego - Vatican News zaznaczył, że fundacja zgodnie z wolą Jana Pawła II promuje kulturę chrześcijańską, wspiera studentów, a także decyzją jej władz dokumentuje pontyfikat i prowadzi studium nauczania Papieża Polaka. W Rzymie pod jej auspicjami działa też Dom Polski dla pielgrzymów.

CZYTAJ DALEJ

Czas decyzji wpisany…w Boży zegar – o pielgrzymowaniu maturzystów na Jasną Górę

Młodzi po Franciszkowemu „wstali z kanapy”, sprzed ekranów i znaleźli czas dla Boga, a nauczyciele, katecheci, kapłani, mimo wielu obowiązków, przeżywali go z wychowankami. Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę w roku szkolnym 2023/2024. Dziś przybyła ostatnia grupa diecezjalna – z arch. katowickiej. W sumie w pielgrzymkach z niemalże wszystkich diecezji w Polsce przybyło ok. 40 tys. uczniów. Statystyka ta nie obejmuje kilkuset pielgrzymek szkolnych.

Najliczniej przyjechali maturzyści z diec. płockiej, bo 2,7 tys. osób. „We frekwencyjnej” czołówce znaleźli się też młodzi z arch. lubelskiej, diecezji: rzeszowskiej, sandomierskiej i radomskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję