KS. GRZEGORZ UŁAMEK: - W jaki sposób zrodziła się inicjatywa Zaduszek Poetyckich? Skąd czerpaliście inspirację?
KS. JACEK MICHALEWSKI:- W czasie krakowskich studiów byłem na takich Zaduszkach. Bardzo mi się podobały. Występowała wtedy Anna Nehrebecka, którą zresztą chciałem tutaj zaprosić, ale ze względów finansowych sprawa zakończyła się niepowodzeniem. Przez długi czas chodziło mi po głowie, żeby coś takiego zrobić u nas. Wcześniej nie było okazji, dzięki Bogu tutaj się udało. Zaduszki przygotowaliśmy wraz z młodzieżą. Wśród nas nie ma zawodowych aktorów, ale to nie znaczy, że spektakl jest zły. Młodzież ma specyficzną wrażliwość i to, co robi, robi z wielkim sercem.
- Zaduszki Poetyckie to przedłużenie czasu listopadowej zadumy nad przemijaniem...
- Cała konwencja spektaklu polega na tym, że teksty wierszy nawiązują do śmierci, do odchodzenia z tego świata. To początek. Finałem jest przeświadczenie, że śmierć jest obumieraniem, które owocuje. I tu już rozpoczynamy refleksję o zmartwychwstaniu.
- Jesteś pomysłodawcą i autorem scenariusza spektaklu, do kogo skierowałeś zaproszenie przy realizacji tej inicjatywy?
- Przede wszystkim do młodzieży z naszej parafii. Trzon grupy stanowią młodzi z KSM. Spoza parafii, a konkretnie z Radomska, jest Agnieszka Chrząszcz i Przemysław Klekot - laureaci wielu konkursów, którzy dziś recytują dla nas poezję ks. Jana Twardowskiego.
- Przecież tak często słyszymy głosy, że młodzież jest beznadziejna, że nie da się z nią nic zrobić...
- To nie jest prawda. Młodzież jest wspaniała, tylko trzeba z nią umieć rozmawiać i pracować.
- Starsi mówią, że prawie wszystko, co z młodzieżą się dzieje, jest bez sensu, do niczego nie prowadzi. Za naszych czasów to była młodzież, mówią...
- Najpierw trzeba pomyśleć, co sami starsi robią. Promują beznadziejny styl życia, "plastikowy świat". To ludzie dorośli tworzą świat bez wartości, manipulują młodymi przez telewizję, seriale, piwo...
- Czy organizowanie takich wydarzeń jak to, w którym uczestniczymy, powoduje, że młodzi zbliżają się do Kościoła, czy to przekłada się na zaangażowanie w życie parafii?
- Powiem na swoim przykładzie. Gdybym jako młody człowiek nie był w harcerstwie, gdybym nie był zaangażowany w życie Kościoła, to nie potrafiłbym pracować z młodzieżą tak, jak to robię teraz.
- Opowiedz o tym...
- We Wrocławiu, w parafii św. Jerzego, można było
wyjechać na biwak czy obóz, dobrze się bawić, a po drodze wiele rzeczy
zobaczyć. Jeden z młodych księży w mojej parafii zaprosił młodych
na dzielenie się opłatkiem. Przyszło 200 osób. Były wspólne kolędy,
życzenia. To mi pozostało. Ks. Kazimierz Malinoś, proboszcz mojej
rodzinnej parafii we Wrocławiu, jest dla mnie wzorem duszpasterza.
Pamiętam takie wydarzenie... Przyjeżdżam ze studiów do domu i widzę
w kościele ogromną, piękną szopkę. Myślę sobie, czy nie szkoda pieniędzy?
Idę na plebanię, a Proboszcz mówi do mnie: słuchaj, Jacek, tego do
grobu nie zabiorę, niech coś po mnie zostanie w tym domu Bożym. Jestem
tylko po to, by inicjować pewne rzeczy - mówił dalej. Teraz ma 70
lat, ale nadal mówi: ja im tylko podpowiadam, oni sami potrafią to
zrobić.
Miałem szczęście być w dwóch parafiach, w których kapłani
bardzo życzliwie wspomagali moją pracę z młodzieżą. Również dzisiaj,
w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego, dzieje się podobnie. Spotykam
się z przychylnością ks. Zdzisława Gilskiego we wszelkich inicjatywach,
które podejmuję z młodzieżą.
- To Twoja trzecia parafia. Najpierw byłeś pięć lat w Radomsku, potem w Żarkach, a teraz tu. To chyba jest trudne, co jakiś czas zaczynać pracę od nowa?
- Zmiany są potrzebne, ale gdy ksiądz jest zaangażowany i dobrze się czuje w danej parafii, to powinien jak najdłużej pracować, żeby coś z tej pracy wyniknęło. By to, co zainicjował, mogło żyć własnym życiem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu