Reklama

Miłość teatralna, czyli otoczka pewnego jubileuszu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jeszcze klerycy uczyli się na "Anatolówce" w Brzozowie, katedra opatrywała rany po wojnie, brakowało gwaru uczniów w parku przemyskim, a już trwały oględziny reliktu piastowskiej warowni przez "fredrowców", niespokojnych, czy wrócą na zamek kazimierzowski. Na razie przygarnął ich Narodnyj Dim na Kościuszki. Siłą rzeczy wystawiano tam sztuki związane, choćby pośrednio, z okrutnym patronatem Bellony. Teatr dywizyjny stacjonującego w Przemyślu Wojska Polskiego w listopadzie 1944 r. dał widowisko Od Oki nad San, co ładnie świadczy o pracy oficera kulturalno-oświatowego tejże dywizji, który zaprzeczył znanej maksymie militarystów: "Dum sonant arma - silent musae", "gdy szczęka oręż - muzy milczą". Jednym słowem, Melpomena na przemyskim rynku zdominowała chwilowo Bellonę.
Jednak Mars był zauważalny nadal na scenie - tytuły: Chrześniak wojenny, Czar munduru, Młoda gwardia mówiły same za siebie. Bardziej już pokojowo nastrajał spektakl Damy i huzary. Otóż w tym powstającym do normalnego życia mieście, po koszmarach wojny wrócił zachwyt pięknem nadsańskiego grodu, zaludniły się szkoły, zaczęły bić normalnym rytmem młodzieńcze serca. Wtedy to analogicznie do fredrowskiej sztuki reprezentant "huzarów" - Zdzisław Cichoński i przedstawicielka warstwy ziemiańskiej tytułowych "dam" - Krystyna Łobodzińska zrozumieli, że są dla siebie stworzeni. On, żołnierz Armii Krajowej, po więzieniu we Wronkach, cieszył się rozkwitem wiosny i puszystością bazi nad Sanem. Ona, wyrwana z pieleszy szlacheckiego dworku na Wołyniu, kiedy zaczęły się tam okrutne mordy, znalazła przystań w przygranicznym obecnie mieście, które potrafiło uratować ducha wspaniałego dziedzictwa kresów.
Poznali się właśnie na scenie. Kierujący wtedy zespołem reżyser Żółtowski miał szczęśliwą rękę w obsadzie ról. Prezesujący zaś Mraz, rzadką zdolność łagodzenia konfliktów. Oba duety przypadły sobie do gustu. Słowiki w parku zaakceptowały tę miłość wiosenną, wody Sanu ostudziwszy pierwsze zachwyty potwierdziły jej trwałość, a kasztanowce obrzuciły jesienią narzeczonych swymi owocnikami, jako pomyślny prognostyk zapowiedzianego na święta Bożego Narodzenia ślubu. Kiedy więc mróz ścisnął ziemię, figlarne śnieżynki lepiły się do palców w miejscu obrączek.
Jakoż sakramentalne "tak" padło wkrótce w przemyskiej katedrze, która choć nie miała wtedy jeszcze tytułu bazyliki (a "bazylikos" znaczy królewski), królewskim tryptykiem spięła dzień św. Szczepana 1952 r. Jak to dumnie (zresztą słusznie) podkreślają jubilaci, był to ślub rzymski, czyli błogosławiony w ramach Mszy św., czego się przed tą powojenną innowacją Kongregacji ds. Obrzędów, powszechnie nie praktykowało. Kolejka par młodych stała przed katedrą (wtedy w Przemyślu były tylko jeszcze dwie parafie poza matką kościołów: Błonie i Salezjanie - zaś święta zawsze należały do dni faworyzowanych przez oblubieńców), a wikarzy w dość ekspresowym tempie "wiązali" te miłości ludzkie z ową odwieczną Boga-Stwórcy. Dla panny Łobodzińskiej, jako szlachcianki zrobiono wyjątek i ślub błogosławił kanonik.
Ks. prał. Głodowski (jeszcze nie infułat) był tradycjonalistą i żal mu było niezmiernie odejścia czasów przedwojennych z salonami arystokracji i dworami szlacheckimi. Wikarzy skrzętnie wykorzystywali te sentymenty księdza profesora od greki i Starego Testamentu. Skoro panna młoda pieczętowała się herbem "Sas", dziedziczka Izabela z hr. Wodzickich, dobrze zasłużona jako kolatorka tyczyńska (Hermanowa w tym kluczu) przygotowała życzliwe podejście wspomnianego księdza kanonika do wszystkich "błękitnych" mariaży. Był on przyjacielem rodziny oblubieńców - amicus domus probatus. Trzeba przyznać, że ksiądz profesor zawiązał stułę mocno i skutecznie, skoro para obchodzi teraz złoty jubileusz.
Przyjęcie weselne odbyło się w domu rodzinnym przy ul. Kmity. Wąska, śliska i ośnieżona uliczka, którą bezskutecznie przez wieki szlifowały obręcze królewskich karet i podkute kopyta rumaków bojowych, zachowała swój urok po dzień dzisiejszy. Położenie domu weselnego było korzystne, gdyż biesiada mogła się maksymalnie przedłużyć, jako że na wieczorny występ we "Fredreum" (które już wtedy urządziło się na zamku) nie było daleko, a oboje oblubieńców było zaangażowanych w wystawianym na święta "godnie" - jak się wtedy mówiło - spektaklu.
Była to sztuka Michała Bałuckiego Dom otwarty. Nomen-omen tytuł okazał się proroczy, bo państwo Cichońscy do dziś prowadzą dom otwarty, czego potwierdzeniem jest obecny artykuł. Bałucki, jako syn krakowskiego krawca z ul. Floriańskiej był nie mniej bystrym obserwatorem życia niż szanowny patron "Fredreum" i przy rankingu najczęściej wystawianych sztuk przez przemyskie Towarzystwo Dramatyczne miałby z pewnością zapewnione medalowe miejsce tuż po hrabi z Beńkowej Wiszni i dziedzicu z Bóbrki - Blizińskim. Ten ostatni do perfekcji wyostrzył ironiczny pazur w wyśmiewaniu tzw. matrymonialnego handlu córką. Bałuckiemu nawet pobyt w więzieniu za Powstanie Styczniowe dostarczył cennych, choć bolesnych doświadczeń. Same tytuły Pan burmistrz z Pipidówki, Album kandydatek do stanu małżeńskiego, Błyszczące nędze, Panny kochliwe, Ciepła wdówka, Piękna żonka, podkreślają wymownie nutkę komedii, obecną jednak raczej dopiero w drugim okresie jego pisarstwa. Sztuka "ślubna" jubilatów powstała właśnie w tym drugim okresie - tuż po Grubych rybach, a przed Klubem kawalerów. Chociaż pochodziła z 1883 r., nic nie straciła na aktualności i chętnie była też oglądana w okresie nocy stalinowskiej i planu 6-letniego.
Komedie satyryczne Bałuckiego kończyły się niezmiennie "happy endem", tak też wypada zakończyć ten artykuł, na co pani Krystyna taką mi podsunęła puentę.
W czasie jednej premiery nasi świeżo poślubieni małżonkowie mieli scenę z kwestią prezentacji, której dokonywał pan Zdzisław. Zauroczony swoją młodą małżonką zapomniał na chwilę, że jest na scenie i zamiast tekstu ze scenariusza spontanicznie przedstawił wchodzącą na scenę panią Krystynę: "A to jest moja ukochana małżonka Krysia". Huraganowe brawa nagrodziły ten wylew uczuć kochającego męża i tym samym potwierdziły dobre poczucie humoru przemyskiej widowni.
Złotym jubilatom pragnę podziękować za przyjęcie mnie po kolędzie w 1982 r., kiedy to byłem jeszcze wikarym przemyskim. Załapałem się wtedy na pokłosie jubileuszu 30-lecia małżeństwa. Portret mjr Kazimierza Łobodzińskiego, ojca pani domu, który zginął na Oksywiu w 1939 r., dominujący na głównej ścianie, skierował wtedy rozmowę na tory wojenne. Wyczułem lekki żal, że dużo się pisze o płk Dąbku, admirale Unrugu, a o obok leżącym majorze saperów - grobowa cisza. Ale u nas trwał wtedy "stan wojenny". Dzisiejszym przyczynkiem chciałbym spłacić dług wdzięczności za zainteresowanie mnie tematyką szerszą niż "Fredreum", co przy smakowitym cieście stanu wojennego było całkiem stosownym dopełnieniem wizyty duszpasterskiej. Obiecaną krótką wzmianką w kazaniu, niestety, nie uhonorowałem należycie tego obrońcy polskiego wybrzeża, ale spodziewam się, że niniejsza skromna publikacja zaowocuje zainteresowaniem bohaterskim oficerem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Wojciech, Biskup, Męczennik - Patron Polski

Niedziela podlaska 16/2002

Obok Matki Bożej Królowej Polski i św. Stanisława, św. Wojciech jest patronem Polski oraz patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej i warmińskiej; diecezji elbląskiej i koszalińsko-kołobrzeskiej. Jego wizerunek widnieje również w herbach miast. W Gnieźnie, co roku, w uroczystość św. Wojciecha zbiera się cały Episkopat Polski.

Urodził się ok. 956 r. w czeskich Libicach. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu, panującego wówczas w Niemczech. Matka św. Wojciecha, Strzyżewska, pochodziła z nie mniej znakomitej rodziny. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów. Ks. Piotr Skarga w Żywotach Świętych tak opisuje małego Wojciecha: "Będąc niemowlęciem gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, którzy pragnąc zdrowia jego, P. Bogu go poślubili, woląc raczej żywym go między sługami kościelnymi widząc, niż na śmierć jego patrzeć. Gdy zanieśli na pół umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej, prosząc, aby ona na służbę Synowi Swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła, a zdrowie mu do tego zjednała, wnet dzieciątko ozdrowiało". Był to zwyczaj upraszania u Pana Boga zdrowia dla dziecka, z zobowiązaniem oddania go na służbę Bożą.

Św. Wojciech kształcił się w Magdeburgu pod opieką tamtejszego arcybiskupa Adalbertusa. Ku jego czci przyjął w czasie bierzmowania imię Adalbertus i pod nim znany jest w średniowiecznej literaturze łacińskiej oraz na Zachodzie. Z Magdeburga jako dwudziestopięcioletni subdiakon wrócił do Czech, przyjął pozostałe święcenia, 3 czerwca 983 r. otrzymał pastorał, a pod koniec tego miesiąca został konsekrowany na drugiego biskupa Pragi.

Wbrew przyjętemu zwyczajowi nie objął diecezji w paradzie, ale boso. Skromne dobra biskupie dzielił na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na ubogich i więźniów, których sam odwiedzał. Szczególnie dużo uwagi poświęcił sprawie wykupu niewolników - chrześcijan. Po kilku latach, rozdał wszystko, co posiadał i udał się do Rzymu. Za radą papieża Jana XV wstąpił do klasztoru benedyktynów. Tu zaznał spokoju wewnętrznego, oddając się żarliwej modlitwie.

Przychylając się do prośby papieża, wiosną 992 r. wrócił do Pragi i zajął się sprawami kościelnymi w Czechach. Ale stosunki wewnętrzne się zaostrzyły, a zatarg z księciem Bolesławem II zmusił go do powtórnego opuszczenia kraju. Znowu wrócił do Włoch, gdzie zaczął snuć plany działalności misyjnej. Jego celem misyjnym była Polska. Tu podsunięto mu myśl o pogańskich Prusach, nękających granice Bolesława Chrobrego.

W porozumieniu z Księciem popłynął łodzią do Gdańska, stamtąd zaś morzem w kierunku ujścia Pregoły. Towarzyszem tej podróży był prezbiter Benedykt Bogusz i brat Radzim Gaudent. Od początku spotkał się z wrogością, a kiedy mimo to próbował rozpocząć pracę misyjną, został zabity przez pogańskiego kapłana. Zabito go strzałami z łuku, odcięto mu głowę i wbito na żerdź. Cudem uratowali się jego dwaj towarzysze, którzy zdali w Gnieźnie relację o męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało i pochował z należytymi honorami. Zginął w wieku 40 lat.

Św. Wojciech jest współpatronem Polski, której wedle legendy miał także dać jej pierwszy hymn Bogurodzica Dziewica. Po dziś dzień śpiewa się go uroczyście w katedrze gnieźnieńskiej. W 999 r. papież Sylwester II wpisał go w poczet świętych. Staraniem Bolesława Chrobrego, papież utworzył w Gnieźnie metropolię, której patronem został św. Wojciech. Około 1127 r. powstały słynne "drzwi gnieźnieńskie", na których zostało utrwalonych rzeźbą w spiżu 18 scen z życia św. Wojciecha. W 1928 r. na prośbę ówczesnego Prymasa Polski - Augusta Kardynała Hlonda, relikwie z Rzymu przeniesiono do skarbca katedry gnieźnieńskiej. W 1980 r. diecezja warmińska otrzymała, ufundowany przez ówczesnego biskupa warmińskiego Józefa Glempa, relikwiarz św. Wojciecha.

W diecezji drohiczyńskiej jest także kościół pod wezwaniem św. Wojciecha w Skibniewie (dekanat sterdyński), gdzie proboszczem jest obecnie ks. Franciszek Szulak. 4 kwietnia 1997 r. do tej parafii sprowadzono z Gniezna relikwie św. Wojciecha. 20 kwietnia tegoż roku odbyły się w parafii diecezjalne obchody tysiąclecia śmierci św. Wojciecha.

CZYTAJ DALEJ

Bp Artur Ważny o swojej nominacji: Idę służyć Bogu i ludziom. Pokój Tobie, diecezjo sosnowiecka!

2024-04-23 15:17

[ TEMATY ]

bp Artur Ważny

BP KEP

Bp Artur Ważny

Bp Artur Ważny

Ojciec Święty Franciszek mianował biskupem sosnowieckim dotychczasowego biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej Artura Ważnego. Decyzję papieża ogłosiła w południe Nuncjatura Apostolska w Polsce. W diecezji tarnowskiej nominację ogłoszono w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie. Ingres planowany jest 22 czerwca.

- Idę służyć Bogu i ludziom - powiedział bp Artur Ważny. - Tak mówi dziś Ewangelia, żebyśmy szli służyć, tam gdzie jest Jezus i tam gdzie są ci, którzy szukają Boga cały czas. To dzisiejsze posłanie z Ewangelii bardzo mnie umacnia. Bez tego po ludzku nie byłoby prosto. Kiedy tak na to patrzę, że to jest zaproszenie przez Niego do tego, żeby za Nim kroczyć, wędrować tam gdzie On chce iść, to jest to wielka radość, nadzieja i takie umocnienie, że niczego nie trzeba się obawiać - wyznał hierarcha.

CZYTAJ DALEJ

Japonia: ok. 420 tys. rodzimych katolików i ponad pół miliona wiernych-imigrantów

2024-04-23 18:29

[ TEMATY ]

Japonia

Katolik

Karol Porwich/Niedziela

Trwająca obecnie wizyta "ad limina Apostolorum" biskupów japońskich w Watykanie stała się dla misyjnej agencji prasowej Fides okazją do przedstawienia dzisiejszego stanu Kościoła katolickiego w Kraju Kwitnącej Wiśni i krótkiego przypomnienia jego historii. Na koniec 2023 mieszkało tam, według danych oficjalnych, 419414 wiernych, co stanowiło ok. 0,34 proc. ludności kraju wynoszącej ok. 125 mln. Do liczby tej trzeba jeszcze dodać niespełna pół miliona katolików-imigrantów, pochodzących z innych państw azjatyckich, z Ameryki Łacińskiej a nawet z Europy.

Posługę duszpasterską wśród miejscowych wiernych pełni 459 kapłanów diecezjalnych i 761 zakonnych, wspieranych przez 135 braci i 4282 siostry zakonne, a do kapłaństwa przygotowuje się 35 seminarzystów. Kościół w Japonii dzieli się trzy prowincje (metropolie), w których skład wchodzi tyleż archidiecezji i 15 diecezji. Mimo swej niewielkiej liczebności prowadzi on 828 instytucji oświatowo-wychowawczych różnego szczebla (szkoły podstawowe, średnie i wyższe i inne placówki) oraz 653 instytucje dobroczynne. Liczba katolików niestety maleje, gdyż jeszcze 10 lat temu, w 2014, było ich tam ponad 20 tys. więcej (439725). Lekki wzrost odnotowały jedynie diecezje: Saitama, Naha i Nagoja.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję