Reklama

O kardynale, który ścigał się z czasem

Może to być wielkim zaskoczeniem, ale istotnie tak było. Przyszedł na świat trzy miesiące po wybuchu I wojny światowej. A na miejsce urodzenia Pan Bóg ofiarował mu miasteczko Walk na terenie Estonii, która podówczas znajdowała się pod panowaniem Rosji. Podobnie zresztą jak większość terytorium dawnej Rzeczypospolitej

Niedziela Ogólnopolska 30/2015, str. 20-22

Ks. Artur Płachno

Kard. Kazimierz Świątek

Kard. Kazimierz Świątek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ojciec kard. Kazimierza Świątka pochodził z Włoszczowej, z zachodniej Kielecczyzny. Matka była wilnianką. Tak to się wtedy dość często zdarzało. Ojciec służył w carskiej armii i z całą rodziną znalazł się w miejscowości Walk. A były to lata, kiedy Polaków spotykało się w trzech armiach, w wojskach zaborców. Polacy dobrze wiedzieli, że tylko na drodze walki zbrojnej będzie można wywalczyć i wolność, i niepodległość. Ale jak się do tego przygotować, skoro zaborcze armie zabiegały jedynie o to, aby Polacy służący w ich szeregach jak najszybciej zapominali o Polsce, o wolności? Polscy działacze niepodległościowi dobrze wiedzieli, że nasze wojsko będzie niezbędne, i to w samym momencie odzyskiwania niezależności, zwłaszcza jeśli do wyzwolenia dojdzie na drodze innej niż walka zbrojna.

I to właśnie był motyw, który sprawiał, że wielu naszych rodaków stosunkowo chętnie wstępowało do armii zaborczych, głównie z myślą, że takie wyszkolenie będzie dla nich bardzo przydatne w przyszłości. Przypomnijmy powstanie styczniowe: to były podpułkownik armii carskiej Romuald Traugutt został prezesem Rządu Narodowego i w końcu dyktatorem powstania. Z czymś podobnym spotykamy się w życiorysie św. Rafała Józefa Kalinowskiego, który jako oficer zwolnił się ze służby wojskowej w carskiej armii i przystąpił do powstania. Wzięty do niewoli został skazany na śmierć, ale dzięki usilnym staraniom wyrok ten zamieniono na zesłanie na Sybir.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Spotkanie z ojcem

Dlatego nie ma co się dziwić, że ktoś z Kongresówki służył w armii rosyjskiej, znalazł sobie małżonkę na Wileńszczyźnie i będąc w armii, mieszkał na terenie Estonii.

Tam to urodził się przyszły kardynał, a miało to miejsce 21 października 1914 r. Najprawdopodobniej nigdy swego ojca nie widział. Jednakże w końcu go spotkał – na cmentarzu Na Rossie. Dziwne to były okoliczności. Jako kardynał nawiedził Wilno, miasto drogie nam wszystkim. „Miłe miasto”, jak je nazywał marszałek Józef Piłsudski. To nie było jego pierwsze spotkanie z Rossą, ale wtedy kard. Świątek pierwszy raz postanowił przejść przed wszystkimi grobami legionistów, aby odczytać ich nazwiska, daty śmierci. Te groby otaczają miejsce pochówku matki pierwszego naczelnika wskrzeszonej Polski, gdzie stosownie do jego woli umieszczono także jego serce. I gdy tak odczytywał nagrobne napisy, Kardynał natrafił na imię i nazwisko swojego ojca. Zaskoczenie było ogromne.

Reklama

Trudno nam nawet wyobrazić sobie, jak przeżył to odkrycie, to swoje pierwsze spotkanie z ojcem. Ten fakt zapadł mu głęboko w pamięć i serce. Samo odkrycie ojcowskiego grobu, i to po wielu latach, to coś wyjątkowego. Mógł się też przekonać, że jego ojciec walczył po słusznej stronie. Przeszedł z armii carskiej do Legionów Piłsudskiego.

To było szczególne przeżycie. Wielki duchowy wstrząs. I to dyskretne poczucie dumy, dumy z własnego ojca. Wiemy, co to znaczy dla każdej i każdego z nas. Tę dumę widać było w samym sposobie dzielenia się tą wiadomością. A przecież, nie zapominajmy, Kardynał był wspaniałym mówcą. Pamiętając wreszcie o jego patriotyzmie, możemy sobie wyobrazić, czym było dlań to spotkanie. Bogu niech będą dzięki!

Polskę miał w sobie

Przytaczam ten fakt, gdyż kard. Kazimierz Świątek miał zwyczaj, aby przy różnych wystąpieniach, także w kazaniach, choćby delikatnie, ale w jakiś sposób nawiązać do Polski. Często w jego opowiadaniach powracała Workuta. Mówił o niej w roku 1991 w Watykanie wobec Jana Pawła II, podczas pierwszego synodu biskupów poświęconego Europie. To tam ciała zmarłych więźniów umieszczano pod kolejowymi torami. Dziesięć lat przebywał w sowieckiej niewoli. Do Workuty powracał w swoich wypowiedziach. Wspominał m.in. o tym, jak pewnego razu zmęczeni więźniowie, korzystając z nieobecności strażników, usiedli na kupce podkładów kolejowych. Udało im się też rozpalić maleńkie ognisko. Była zima. Śniegu pełno, sople zwisały w pobliżu ogniska. I w pewnym momencie zaczęły się topić, wskutek czego pojawiły się małe strużki. Zmęczeni więźniowie milczeli. Aż ks. Świątek, zamyślony, postawił pytanie: Jak tam, w Polsce, Wisła płynie? Odpowiedzi nie było. Zabrakło słów. Ale w oczach pojawiły się łzy.

Reklama

To wyznanie ks. Świątka jest bardzo zastanawiające, ponieważ nie ma pewności, czy był on wcześniej nad Wisłą, czy w dwudziestoleciu międzywojennym miał ku temu okazję. Ale on Polskę miał w sobie. I to było najważniejsze, gdyż do Rzeczypospolitej razem z matką przeniósł się dopiero w roku 1922. Zamieszkali w Baranowiczach, u krewnych ze strony znajomych matki. Potem należało pokończyć szkoły, wstąpić do seminarium duchownego w Pińsku. W roku 1938, tuż po otrzymaniu święceń kapłańskich, przyszły kardynał otrzymał nominację na wikarego w Prużanie. Podczas pierwszej okupacji sowieckiej został uwięziony, z perspektywą otrzymania bardzo surowego wyroku. Uderzenie hitlerowców na sojusznika sprawiło, że odzyskał wolność. Powrócił do Prużany.

Niespodziewany gość

Trudnych sytuacji nie brakowało, ale on nie tracił humoru, pogody ani ducha. Towarzyszyły mu optymizm i wyjątkowo silna nadzieja. Choć możliwości kapłańskiego posługiwania były ograniczone, nie zniechęcał się. Wiedział, że musi być ostrożny. Kontrolował sam siebie i z dużą roztropnością podchodził do kontaktów z otoczeniem.

Już w roku 1944, kiedy wojska radzieckie wkroczyły na Polesie, jako proboszcz przeżył niecodzienne spotkanie. Nocą bowiem odwiedził go nieoczekiwany gość, a był nim radziecki podoficer. Ksiądz przeraził się, gdy zobaczył go w drzwiach. Wiedział, że kiedy Sowieci przychodzili, to po to, aby zabierać ludzi na wywózki do łagrów, przede wszystkim tych usytuowanych na Syberii. Ale – jakby o wszystkim zapomniawszy – zaprosił gościa do środka. A ten wyjawił motyw swego wtargnięcia. Wyznał, że jego ojciec, który służył na Syberii jeszcze w armii carskiej, opowiadał o spotkaniach z katolickim księdzem. Mówił o tym z dużą sympatią. I dlatego on, gdy tylko przybył na tereny Rzeczypospolitej i dowiedział się, że w pobliżu jest katolicki kapłan, postanowił złożyć mu wizytę. Chciał się przekonać, czy ojciec mówił prawdę. Oczywiście, od tamtej chwili rozmowa potoczyła się żywiej i zupełnie po innych torach. Przy pożegnaniu obiecano sobie kolejne spotkanie. Niestety, szybko do niego nie doszło. Oficer wyruszył na Berlin, a ks. Kazimierza wywieziono do łagrów. Wówczas właśnie przebywał we wspomnianej wcześniej Workucie. Warunki były straszne – przecież to nieludzka ziemia – a skutki wyniszczającej wojny widoczne na każdym kroku. Więzień wszakże trwał. Miał modlitwę, a w sercu dawała o sobie znać żołnierska krew, legionowa, po ojcu.

Reklama

Przeżył to wszystko, a trwało to niemal dziesięć lat. Powrócił na Białoruś 16 lipca 1954 r., w święto Matki Bożej Szkaplerznej. Szkaplerz zaś, ofiarowany mu przez matkę, był z nim zawsze i wszędzie.

Po śmierci Stalina zaczęło się nieco zmieniać. Do wolności było daleko, ale szparami dochodziło świeże powietrze. I z Polski Ludowej ktoś od czasu do czasu dawał o sobie znać. Co więcej, wypada przypomnieć, że po pewnych staraniach ks. Świątek objął opuszczoną parafię w Pińsku, katedralną. Miał blisko doczesne szczątki sługi Bożego bp. Zygmunta Łozińskiego i jedynie to dodawało mu sił. Znał miejsce, gdzie została ukryta trumna z ciałem świątobliwego pasterza, i często to miejsce odwiedzał nocą. I rozmawiał z Biskupem. Umacniał się. A dniami pracował.

Należy także zauważyć, że Ksiądz Kazimierz był wielkim wizjonerem. To pomagało mu również w przetrwaniu najgorszych sytuacji. Jak biblijni prorocy ze szczególną mocą ducha patrzył na Kościół. Natomiast obecność kilkunastu kapłanów, którzy przetrwali w takich samych warunkach, umacniała jego wiarę, była rzeczywiście wielkim darem nieba.

Reklama

Pan Jezus dłużej tutaj będzie...

W Pińsku doszło do dalszych spotkań ze wspomnianym wcześniej sowieckim oficerem. W międzyczasie awansował i otrzymał stanowisko dowódcy garnizonu pińskiego. Odnalazł Księdza Proboszcza. Od czasu do czasu był gościem na wyjątkowo skromnej plebanii. Przez Związek Radziecki szło coś nowego. Wciąż nie była to wolność, niemniej jednak rozmawiać można było głośniej. Przy okazji jednych z odwiedzin oficer zaproponował Księdzu, że jego żołnierze mogliby pomalować na nowo postument, na którym stała figura Pana Jezusa. Otrzymali bowiem czerwoną farbę i mieli odnawiać postumenty pod pomnikami Lenina oraz Stalina. Tego było jednak za dużo jak na cierpliwość ks. Kazimierza. Żachnął się nieco i odmówiwszy, z lekką złością tłumaczył, że jego Pan Jezus na zniszczonym postumencie dłużej tutaj będzie trwał niż pomniki sowieckich wodzów. Dowódca jakoś to przyjął, chociaż zapamiętał sobie wypowiedź gospodarza.

Dni mijały. Pewnej nocy Ksiądz usłyszał dobijanie się do drzwi wejściowych, przed którymi dostrzegł dowódcę garnizonu. Nieco wystraszony otworzył je i zapytał, co się stało, że o tej porze gość przybywa. Oficer nie słuchał, co mówi Proboszcz, jedynie gwałtownie zapytał: „Skąd żeś ty to wiedział?”. I tak wciąż to powtarzał. A Ksiądz próbował przebić się przez to gadanie i dowiedzieć się, o co chodzi. W końcu dowódca nieco się uspokoił i wyjaśnił, że tej nocy, zaledwie minuty temu, otrzymał telegraficznie rozkaz od swego zwierzchnika, aby natychmiast usunąć pomnik Stalina. Skąd więc Ksiądz wiedział o tym, skoro jakiś czas temu nie chciał się zgodzić na pomalowanie postumentu Chrystusa i z taką pewnością twierdził, że ten będzie stał dłużej?

Reklama

Ksiądz na wszelkie sposoby starał się wytłumaczyć, że nie miał żadnej informacji o rozkazie, który dotarł do garnizonu. Że tak się nieraz mówi, jakby dla spokoju. Oficer nie dał się przekonać. A już tuż przed odejściem, w zamyśleniu, przyznał: „Wot, Watykan to gosudarstwo niewielikoje, ale balszoj szpionaż”.

Na szczęście ta rozmowa nie pociągnęła za sobą żadnych konsekwencji. Pozostała jednak w pamięci późniejszego kardynała, który wierny swojemu zwyczajowi, każdego wieczoru, gdy katedra była już zamknięta, szedł na rozmowę do Pana Jezusa, którą prowadził przez tłumacza. Tym tłumaczem był zawsze sługa Boży bp Zygmunt Łoziński. Tak było też w pierwszych dniach czerwca, gdy został mianowany metropolitą mińsko-mohylewskim. To samo powtórzyło się 21 października 1994 r., kiedy został włączony do Kolegium Kardynalskiego.

Ostatni taki dialog miał miejsce chyba tuż przed 21 lipca 2011 r. Tego dnia bowiem pozostawił Ksiądz Kardynał Pińsk, Białoruś i ukochaną Polskę i udał się na stałe do domu Ojca, na spotkanie z Matką Najświętszą, z Janem Pawłem II i z wielką rzeszą tych wszystkich, którzy zostali oczyszczeni we krwi Baranka. Nie musi już martwić się o czas, spokojnie, bez pośpiechu może opowiadać o całej swojej ziemskiej wędrówce. Nie była ona krótka, ale była udana, a nawet szczęśliwa, wbrew zakusom złego. Co więcej – stała się błogosławiona, ponieważ dobiegła kresu tam, gdzie powinna, i wtedy, kiedy było najlepiej i gdy zakończyć się powinna.

2015-07-21 11:36

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Turniej WTA w Stuttgarcie - awans Świątek do półfinału

2024-04-19 20:00

[ TEMATY ]

tenis

Iga Świątek

Turniej WTA

PAP/RONALD WITTEK

Iga Świątek świętuje zwycięstwo w ćwierćfinałowym meczu z Emmą Raducanu

Iga Świątek świętuje zwycięstwo w ćwierćfinałowym meczu z Emmą Raducanu

Liderka światowego rankingu tenisistek Iga Świątek pokonała Brytyjkę Emmę Raducanu 7:6 (7-2), 6:3 i awansowała do półfinału halowego turnieju WTA 500 na kortach ziemnych w Stuttgarcie. Jej kolejną rywalką będzie Jelena Rybakina z Kazachstanu.

Świątek, która była najlepsza w Stuttgarcie w dwóch ostatnich latach, wygrała tu 10. mecz z rzędu i pewnie zmierza po trzeci samochód Porsche przyznawany triumfatorce.

CZYTAJ DALEJ

Kryzys powołań czy kryzys powołanych?

Tę wspólną troskę o powołania powinno się zacząć nie tylko od tygodniowego szturmowania nieba, ale od systematycznej modlitwy.

Często wspominam pewną rozmowę o powołaniu. W czasach gdy byłem rektorem seminarium, poprosił o nią młody student. Opowiedział mi trochę o sobie, o dobrze zdanej maturze i przypadkowo wybranym kierunku studiów. Zwierzył się jednak z największego pragnienia swojego serca: że głęboko wierzy w Boga, lubi się modlić, że jego największe pasje dotyczą wiary, a do tego wszystkiego nie umie uciec od przekonania, iż powinien zostać księdzem. „Dlaczego więc nie przyjdziesz do seminarium, żeby choć spróbować wejść na drogę powołania?” – zapytałem go trochę zdziwiony. „Bo się boję. Gdyby ksiądz rektor wiedział, jak się mówi u mnie w domu o księżach, jak wielu moich rówieśników śmieje się z kapłaństwa i opowiada mnóstwo złych rzeczy o Kościele, seminariach, zakonach!” – odpowiedział szczerze. Od tamtej rozmowy zastanawiam się czasem, co dzieje się dziś w duszy młodych ludzi odkrywających w sobie powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego; z czym muszą się zmierzyć młodzi chłopcy i młode dziewczyny, których Pan Bóg powołuje, zwłaszcza tam, gdzie ziemia dla rozwoju ich powołania jest szczególnie nieprzyjazna. Kiedy w Niedzielę Dobrego Pasterza rozpoczniemy intensywny czas modlitwy o powołania, warto zacząć nie tylko od analiz dotyczących spadku powołań w Polsce, od mniej lub bardziej prawdziwych diagnoz tłumaczących bolesne zjawisko malejącej liczby kapłanów i osób życia konsekrowanego, ale od pytania o moją własną odpowiedzialność za tworzenie przyjaznego środowiska dla wzrostu powołań. Zapomnieliśmy chyba, że ta troska jest wpisana w naturę Kościoła i nie pojawia się tylko wtedy, gdy tych powołań zaczyna brakować. Kościół ma naturę powołaniową, bo jest wspólnotą ludzi powołanych przez Boga, a jednocześnie jego najważniejszym zadaniem jest, w imieniu Chrystusa, powoływać ludzi do pójścia za Bogiem. Ewangelizacja i troska o powołania są dla siebie czymś nieodłącznym, a odpowiedzialność za powołania dotyczy każdego człowieka wierzącego. Myśląc więc o powołaniach, zacznijmy od siebie, od osobistej odpowiedzi na to, jak ja sam buduję klimat dla rozwoju swojego i cudzego powołania. Indywidualna i wspólna troska o powołania nie może wynikać z negatywnych nastawień. Mamy się troszczyć o powołania nie tylko dlatego, że bez nich nie uda nam się dobrze zorganizować Kościoła, ale przede wszystkim z tego powodu, iż każdy człowiek jest powołany przez Boga i potrzebuje naszej pomocy, aby to powołanie rozeznać, mieć odwagę na nie odpowiedzieć i wiernie je zrealizować w życiu.

CZYTAJ DALEJ

Papież przypomina heroizm Piusa VII, więźnia Napoleona

2024-04-20 15:58

[ TEMATY ]

Franciszek

PAP/EPA/ETTORE FERRARI

Franciszek przypomniał dziś heroiczną postawę Piusa VII. Za jego pontyfikatu doszło do konfliktu Kościoła z Napoleonem. Papież został nawet uwięziony przez cesarza. Kiedy proponowano mu wolność w zamian za kompromisy, Pius VII stanowczo je odrzucił. Zawsze był oddany Bogu i Kościołowi, nawet za cenę wielkich poświęceń - podkreślił Franciszek.

Ojciec Święty przypomniał tę postać na audiencji dla pielgrzymów z różnych diecezji, z którymi był związany papież Chiaramonti. Podkreślił, że był to człowiek bardzo inteligentny i pobożny. Zgodnie z zaleceniem Pana Jezusa potrafił też być nieskazitelny jak gołąb i przebiegły jak wąż.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję