Reklama
Święty czas przygotowania do Jubileuszu i owocne przeżywanie
go - to podjęcie trudu pokazania autentycznego życia chrześcijańskiego
konkretnych ludzi, każdego z nas w świetle Ewangelii, w świetle jej
radykalizmu. To szczególny duchowy wysiłek zmierzający do potwierdzenia
prawdy, że nakazy Chrystusa brane poważnie, odpowiedzialnie i na
serio - wprowadzają nas w świat najpiękniejszych wartości, które
wyrastają z najgłębszych ludzkich potrzeb i znajdują potwierdzenie
w prawie natury.
Tylko ludzie wierni prawdzie, dobru i miłości stają się
uczniami Chrystusa. Oczywiście droga takiego życia ze swej natury
jest trudna, stroma i wąska. W punkcie wyjścia domaga się zgody na
dźwiganie krzyża: "Kto chce iść za Mną, niech się zaprze same-go
siebie, niech weźmie swój krzyż na każdy dzień i niech Mnie naśladuje" (
Mk 8, 34).
Ten niezwykły realizm i radykalizm dane mi było na nowo
z niezwykłą mocą przeżywać w dobiegającym już kresu Roku Jubileuszowym.
Stało się to za sprawą kilkumiesięcznej choroby i śmierci mojej Mamy.
Choroby, która objawiła się u progu Roku Jubileuszowego w klimacie
świąt Bożego Narodzenia i nieuchronnego faktu śmierci, która nastąpiła
w połowie najpiękniejszego miesiąca roku, poświęconego Matce Zbawiciela
- maju.
Kiedy w Uroczystość Wszystkich Świętych zapalałem znicz
na grobie mojej Matki, jakże oczywiste i krzepiące stały się dla
mnie słowa umieszczone na płycie nagrobnej: "Życie Twoich wiernych,
o Panie, zmienia się, ale się nie kończy".
Ojciec Święty Jan Paweł II w liście poświęconym obecnemu
Jubileuszowi mocno podkreśla, że: "Jubileusz powinien utwierdzić
w dzisiejszych chrześcijanach wiarę w Boga, który objawił się w Chrystusie,
umocnić nadzieję, wyrażającą się w oczekiwaniu na życie wieczne,
ożywić miłość, czynnie służąc braciom".
Okres rozwijającej się choroby mojej Mamy był czasem
niezwykłej dla mnie i moich najbliższych okazji do oczyszczenia i
utwierdzenia naszej wiary, do ożywienia miłości, a także do umocnienia
nadziei.
"Cała historia chrześcijaństwa - pisze w tym samym liście
Jan Paweł II - jawi się jako jedna rzeka, do której kierują swe wody
liczne dopływy. Rok 2000 każe nam spotkać się w duchu odnowionej
wierności i pogłębionej komunii nad brzegami tej wielkiej rzeki:
rzeki Objawienia, chrześcijaństwa i Kościoła, płynącej przez dzieje
ludzkości, poczynając od wydarzenia, które miało miejsce w Nazarecie,
a potem w Betlejem przed dwoma tysiącami lat".
W ciągu mijającego Roku Jubileuszowego zatrzymując się
nad brzegami tej rzeki i wpatrując się w nią przy okazji rozlicznych
wydarzeń w skali Kościoła lokalnego i powszechnego miałem niejednokrotnie
okazję odczytywać swoje zobowiązania włączenia się w ten strumień
ludzi, którzy idą i przemierzają ten świat od dwóch tysięcy lat.
Ludzi czujących się nie tylko pielgrzymami, ale i świadkami Chrystusowego
dzieła zbawienia. Wśród tej niezmierzonej rzeszy wędrowała także
przez 86 lat moja Matka. Jej narodziny do życia wiecznego stanowiły
dla mnie w tym świętym czasie Roku Jubileuszowego najważniejsze doświadczenie
wiary i niezwykle zobowiązujący dar, za który dziękuję Dobremu Bogu.
Ks. kan. Eugeniusz Jankiewicz,referent kurii biskupiej
To co najlepsze jest przede mną
Reklama
Przed rokiem napisałem: "Chciałbym, aby Rok Święty stał się
dla mnie czasem wyzwolenia i powrotu. Wyzwolenia od grzesznych przywiązań
i powrotu do Bożego zamysłu. (...) Ponieważ Bóg jest zawsze wierny
swoim obietnicom, ośmielam się mieć radosną nadzieję, że i dla mnie
Rok 2000 będzie okazją do takiego właśnie przemieniającego spotkania.
Znam jednak zmysł praktyczny Jezusa (...). Sądzę więc, że w Roku
Świętym (...) zdobędę również kolejny stopień naukowy".
Czy patrząc z perspektywy minionych dwunastu miesięcy
mogę powiedzieć, że moje nadzieje się zrealizowały? Zacznijmy od
tej ostatniej, dodanej nieco dla żartu, by rozładować jubileuszowy
patos. Stopień naukowy zdobyłem. To owoc konkretny, choć chyba niezupełnie
można go wiązać z Rokiem Świętym. Przecież nie tylko w czasie Jubileuszu
na kościelnych uczelniach zdobywa się licencjaty z teologii. A więc
co z tą najważniejszą nadzieją? Czy spotkałem się, głębiej niż do
tej pory, z Jezusem, który wyzwala od zła i wprowadza na drogę nawrócenia?
To bardzo osobiste pytanie. Można z łatwością uchylić się od odpowiedzi
zasłaniając się potrzebą intymności, czy wręcz pokorą. Można sprawę
załatwić kilkoma (czy nawet wieloma) pięknie brzmiącymi, pobożnymi
zdaniami, które będą tak ogólne, że pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Można wreszcie poprzestać na opisaniu wydarzeń zewnętrznych, których
tu, w Rzymie na pewno nie brakowało. Wydaje mi się jednak, że warto
stawić czoła tym pytaniom. Nawet jeśli szczera odpowiedź wydaje mi
się tak bardzo zwyczajna.
Pierwszego stycznia witałem nowy rok razem z tłumami
zgromadzonymi na placu św. Piotra w Rzymie. Jako jego (tymczasowy)
mieszkaniec, uczestniczyłem w kolejnych miesiącach roku 2000 w niejednej
jubileuszowej uroczystości. Wiele razy przekraczałem Święte Drzwi
papieskich bazylik. Towarzyszyłem jako przewodnik moim krewnym, przyjaciołom
i znajomym, gdy przybywali w pielgrzymkach do Wiecznego Miasta. Pielgrzymowałem
i ja, tyle że do Ziemi Świętej. Modliłem się w Jerozolimie, w Betlejem,
w Galilei, na górze Synaj, i w wielu innych miejscach, w których
rozgrywały się biblijne wydarzenia. Pozostawiło to we mnie jakieś
ślady, czasem głębokie, czasem delikatne, wręcz ledwie zauważalne.
Gdy rok 2000 dobiega końca, chciałbym jednak przywołać tylko jedno
z nich.
Jest zwyczajem nie tylko jubileuszowym, że na rozpoczęcie
roku akademickiego w kościelnych uczelniach Rzymu Papież zaprasza
wszystkich profesorów i studentów na wspólną Eucharystię do Bazyliki
św. Piotra. Tym razem Jan Paweł II nie przewodniczył Mszy św. Był
jednak na niej obecny i wygłosił homilię. Mówił m.in. o tym, że praca
naukowa, studiowanie, odgrywa w ewangelizacji równie ważną rolę,
co bezpośrednia działaność duszpasterska, taka - jak to ujął Papież
- na pierwszej linii. Oczywiście, wiele razy słyszałem już podobne
słowa. A mimo to, po dwóch latach pobytu na studiach wciąż odzywała
się we mnie tęsknota za zwyczajnym duszpasterstwem, za pozostawioną
w Polsce pracą parafialną. A tej tęsknocie towarzyszyło przekonanie,
iż taka praca jest znacznie ważniejsza i o wiele pożyteczniejsza
od moich studiów. Studiując miałem wrażenie, jakbym znajdował się
gdzieś na obrzeżach działalności ewangelizacyjnej Kościoła, jakbym
w gruncie rzeczy nie robił tego, co tak naprawdę powinien robić ksiądz.
Wydawało mi się, że prawdziwa walka o zbawienie człowieka rozgrywa
się gdzie indziej, beze mnie. Słowa Papieża stały się zatem dla mnie
źródłem wielkiej pociechy. Oto nie jestem wcale na uboczu. Choć na
pozór odległy od bezpośredniego zaangażowania duszpasterskiego, również
i ja uczestniczę w dziele ewangelizacji. Nie tylko się do niego przygotowuję,
ale już teraz mam w nim swój istotny udział. Doznałem wielkiej ulgi.
Od tamtego czasu pojawiła się w moim sercu nowa radość z tego, że
mogę studiować, że to, co robię, nie jest tylko dodatkiem do mojego
kapłańskiego powołania, ale że właśnie w ten sposób mogę je zrealizować
zgodnie z zamysłem Boga.
Ponieważ ta Msza św., a zwłaszcza słowa papieskiej homilii,
stały się dla mnie tak potężną inspiracją i pociechą i - w jakiś
sposób - zmieniły moje życie, dostrzegam w tym wydarzeniu pewien
głębszy wymiar. Myślę, że było to dla mnie jedno z ważniejszych jubileuszowych
spotkań z Jezusem - Wyzwolicielem. Zgodnie z moimi, wyrażonymi przed
rokiem, oczekiwaniami okazał się On wierny swoim obietnicom i zadziałał
z mocą w moim życiu.
Rok Święty dobiega końca, ale przygoda z Jezusem trwa
nadal. Mam prawo mieć nadzieję, że to co najlepsze jest dopiero przede
mną.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Andrzej Sapieha doktorant teologii pastoralnej w Rzymie
Doświadczenie obecności Boga
Reklama
W ubiegłym roku dzieliłam się tym, jakie są moje nadzieje związane
z Wielkim Jubileuszem. Teraz piszę o refleksjach z tego - można powiedzieć
- minionego czasu. Ciekawe jest, że zaczynałam i kończę ten rok z
tym samym wnioskiem. Mianowicie, iż nie rozumiem pedagogii Boga.
Ale jednego jestem pewna - "Bóg z tymi, którzy Go miłują współdziała
we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego
zamiaru" (Rz 8, 28).
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to, co było moją
nadzieją na ten Jubileusz - wypraszanie "łaski po łasce", którą każdy
otrzymał w Jezusie Chrystusie (por. J 1, 16) - dokonało się. Mogę
powiedzieć, że Bóg był i jest niezwykle hojny w swoich darach dla
mnie. Sprawiał, bądź dopuszczał do różnych rzeczy. W ciągu tego roku
wielokrotnie znajdowałam się w sytuacjach, o których wcześniej nawet
sobie nie pomyślałam, iż byłyby możliwe. Chyba dokonało się t-10o,
o co prosiłam, bym nie bała się "wypływać na głęboką wodę i zarzucać
sieci na połów". Co dla mnie jest najistotniejsze, to że w minionym
roku Bóg przemieniał moje myślenie.
Jeszcze pełniej niż kiedykolwiek zobaczyłam i doświadczyłam,
że drugi człowiek - po Bogu - stanowi najwyższą wartość. Niezależnie
od tego, kim jest i co robi, należy mu się szacunek, ponieważ jego
godność wypływa z faktu, iż jest dzieckiem kochającego Ojca.
Na koniec chciałabym powiedzieć, że choć mogę nie rozumieć
tego, co się dzieje wokół, to ufam, że Bóg wie, co robi. W tym Roku
Jubileuszowym doświadczałam i doświadczam obecności Boga, który bardzo
umiłował. Takie doświadczenie jest dla każdego, wystarczy tylko otworzyć
swoje serce na to działanie.
Anna Napadło studentka III roku pedagogiki na WSP
Mały promień światła
Jubileusz kończy się. Takie "wielkie" finały zawsze jakoś pobudzają
do refleksji. Kiedy spoglądam wstecz na moje przeżywanie Wielkiego
Jubileuszu, odkrywam jedno poważne złudzenie, któremu często ulegałem
i ulegam, może szczególnie teraz. Sądziłem, że przez ten szczególny
rok stanę się kimś innym, może bardziej skupionym, bliższym człowieka,
współczującym. A tymczasem rok ów stał się raczej pasmem porażek
niż czasem sukcesów. Powtarzając za Nouwenem trzeba by zapytać, "
czy mi pomógł, czy rozwiązał moje problemy?" Oczywiście nie pomógł
i nie rozwiązał. Ale uświadomił mi jedno: pośród tych porażek i wątpliwych
sukcesów mam oddawać Bogu cześć; uznać, że ja sam nic nie dokonam
i tylko Bóg jest i może być autorem jakiegokolwiek nawrócenia. Tylko
Jego łaska może dokonać cudu, jakiejś znaczącej zmiany. Wiem, że
jest to możliwe. W tym szczególnym roku Bóg dał mi odczuć, że zazwyczaj
wystarczy mały promień światła, by to, co ogarnęły kiedyś ciemności,
znów zajaśniało; że to, co trudne i ogołacające człowieka, jest skutecznym
oddziaływaniem łaski Bożej. Jubileusz był zatem dla mnie bardziej
czasem "rozładowywania iluzji", jakie mam o sobie, Bogu i innych,
niże momentem "ładowania akumulatorów", by jakoś przetrwać następne
lata.
Patrząc z takiej perspektywy na Rok Jubileuszowy jestem
wdzięczny Bogu za Rok Łaski; za czas, w którym odkryłem, choć późno,
że tylko Jego łaska, a nie moje działanie są kroczeniem "małą drogą"
.
Ks. Grzegorz Kupriańczyk, neoprezbiter, wikariusz w parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Zielonej Górze
Otwieranie Bram Wieczności
Z pewnością przyszło nam żyć w czasach dla Ewangelii niełatwych,
w których Bożą rzeczywistość tłumi i zagłusza atrakcyjna mnogość
nieewangelicznych "recept na życie". A jednak to właśnie dziś dobitnie
jak nigdy brzmi wyznanie św. Piotra: "Panie, do kogóż pójdziemy?
Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6, 68). Gdy z perspektywy mijającego
roku patrzę wstecz, w centrum obchodów jubileuszowych dostrzegam
postać Jana Pawła II - Piotra naszych czasów. To on poprzez symboliczny
gest otwarcia Drzwi Świętych zapoczątkował Jubileusz i sam stał się
jego widocznym znakiem. Tym, który wskazując na Mistrza, przypomina:
to Jezus Chrystus, Syn Boga Żywego jest Drogą, Prawdą i Życiem.
Dla mnie w tym roku najważniejsze stały się trzy, związane
z osobą Jana Pawła II, wydarzenia. Pierwsze z nich to pielgrzymka
do Ziemi Świętej. Spotkanie chrześcijan, żydów i wyznawców islamu.
Modlitwa Papieża przed Ścianą Płaczu. Wzruszający i symboliczny moment,
w którym śpiew muezzina włączył się w chrześcijańską modlitwę wiernych.
Dialog wierzących różnych wyznań. I już tu, na początku Roku Jubileuszowego
tak silne przekonanie (to zresztą, które naznaczyło cały pontyfikat
Jana Pawła II): że warto i że trzeba wychodzić do innych, otwierać
się na odmienność, szukać tego, co łączy.
Na czym polegać ma ów dialog? Jego dookreśleniem stał
się szeroko dyskutowany dokument Dominus Iesus. To drugi, moim zdaniem
ważny, głos Watykanu. Przypomina znaczenie tego, kim jestem i jaka
jest moja tożsamość. Wychodząc do innych, w każde spotkanie wnoszę
siebie i bogactwo swoich wartości. Ważne jest też, bym potrafiła
bronić tego, co dla mnie istotne. Trzeba to przypominać szczególnie
dzisiaj, gdy za hermeneutyczną filozofią mówi się o "fuzji horyzontów",
o stapianiu racji (a gdzieś w tle tych procesów o rozmyciu i relacjonistycznym
ujęciu prawdy, która już nie istnieje w sposób absolutny, lecz każdorazowo
kształtuje się "w relacji do"). Im bardziej jestem sobą i człowiekiem
siebie świadomym, im pełniej odkrywam siebie, tym większa szansa
na obdarowanie innych, na pełne szacunku spotkanie w Chrystusie.
I wreszcie moment trzeci - Światowy Dzień Młodzieży w
Rzymie. Spotkanie, które zjednoczyło młodych całego świata w pragnieniu
bycia świadkami Jezusa. Dziś (dziś szczególnie!) Ojciec Święty wzywa
nas do dzieła nowej ewangelizacji. Niekoniecznie odległe misje, nie
tylko pogańskie plemiona, to właśnie ten świat i nasza laicyzująca
się rzeczywistość potrzebuje apostołów, świadków Ewangelii. Muszę
przyznać, że w Roku Jubileuszowym te słowa przemawiają do mnie w
sposób szczególny i dojrzewają wraz z przeświadczeniem, że głoszenie
Chrystusa nie jest tylko posłannictwem księży czy osób konsekrowanych.
Ewangelizacja to również zadanie dla świeckich. Jezus, zanim zakończył
swoją ziemską wędrówkę, nakazał wyraźnie: "Idźcie więc i nauczajcie
wszystkie narody..." (Mt 28, 19), "Idźcie na cały świat i głoście
Ewangelię wszelkiemu stworzeniu... (Mk 16, 15). I słowa te skierował
do swoich uczniów, czyli do nas, którzy umocnieni Duchem Świętym,
mamy teraz kontynuować Jego zbawczą misję.
Z perspektywy Roku Jubileuszowego znamienna jest także
wypowiedź, która rozpoczyna działalność Nauczyciela z Nazaretu:
Duch Pański spoczywa na Mnie,
Ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
Abym ubogim niósł dobrą nowinę,
Więźniom głosił wolność,
A niewidomym przejrzenie;
Abym uciśnionych odsyłał wolnymi,
Abym obwoływał rok łaski od Pana. (Łk 4, 18)
Chrystus, który ma "słowa życia wiecznego", przychodzi
dziś tak samo jak przed dwoma tysiącami lat, aby "obwoływać rok łaski"
. Rok, który trwa dłużej niż dwanaście miesięcy. Który otwiera Bramy
Wieczności.
Małgorzata Mikołajczak doktor filologii polskiej, pracownik naukowy WSP w Zielonej Górze