Reklama

Kultura

Nie taki zimny drań

Eugeniusz Bodo, największy gwiazdor przedwojennego kina i kabaretu, bożyszcze tłumów, doczekał się filmowej biografii, i to w kilkunastu odcinkach

Niedziela Ogólnopolska 12/2016, str. 44-45

[ TEMATY ]

film

kino

teatr

telewizja

Dorys/oprac Czeslaw Czaplinski/FOTONOVA

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Życie Eugeniusza Bodo, najbardziej dziś rozpoznawalnego amanta przedwojennego ekranu, świetnie nadaje się na opowieść rozłożoną na wiele części. Niepozbawiony wielkiego talentu aktor trafia do fascynującego i wielobarwnego świata międzywojennego show-biznesu. Obraca się w środowisku tworzonym przez dopiero co narodzone gwiazdy, m.in. Adolfa Dymszę, Konrada Toma, Aleksandra Żabczyńskiego. Z czasem przerasta większość z nich.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej Bodo był u szczytu popularności. Był królem życia, elegancji – zaliczano go do najbardziej eleganckich warszawiaków – idolem mężczyzn, lwem salonowym, ulubieńcem kobiet, żywą legendą kina. Ale życie zakończył tragicznie – chory, wyniszczony w sowieckim łagrze. Taki też, słodko-gorzki – jak przyznaje współautor i reżyser Michał Kwieciński – jest serial „Bodo”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Adept na gigancie

Serial jest tylko inspirowany biografią Eugeniusza Bodo, niektóre wątki i zdarzenia zostały z konieczności wymyślone. Szczególnie trudne do odtworzenia są początki kariery artysty, gdyż niewiele wiadomo o jego młodości w Łodzi, występach w Lublinie czy Poznaniu. Pierwsze lata pięcia się na szczyt młodego aktora wymagały dużej wyobraźni autorów serialu, dlatego muszą oni liczyć na wyrozumiałość widzów – że nie będą ich rozliczać z każdego faktu i szczegółu.

W pierwszym odcinku oglądamy dojrzewającego chłopaka, który od sumiennej nauki woli taneczne i aktorskie ćwiczenia i marzenia o wielkiej karierze. Jest zakompleksiony, niezadowolony ze swojego wyglądu. Ale na scenie jest inaczej, lepiej i ciekawiej niż w życiu. – Gdy gram, to ludzie oklaskują to, co robię, a nie to, kim jestem – mówi do kolegi.

To prosta droga do porzucenia szkoły i marzeń matki o karierze syna jako prawnika czy lekarza. I prosta droga do skazania się przez Eugeniusza Bodo na niepewny chleb. Gdy Eugene Bogdan Junod (bo tak naprawdę się nazywał, pseudonim „Bodo” powstał z połączenia imion jego i matki – Bogdan i Dorota) miał 18 lat, uciekł z domu do Poznania i – po epizodzie pracy jako bileter – zaczął występować w tamtejszym teatrze. Jak niepewny jest zawód aktora, miał okazję obserwować wcześniej w teatrze swojego ojca, Teodora Junoda, z urodzenia Szwajcara. Nie zniechęciło go to.

Reklama

W paryskim stylu

W Warszawie zadebiutował w 1919 r. w teatrze Sfinks. Po kilku miesiącach przeniósł się na scenkę Bagateli, zaczął odnosić pierwsze sukcesy, i to nie byle gdzie – w teatrzyku Qui Pro Quo, wylęgarni talentów, z którym był związany, póki nie znalazł się w konkurencyjnym rewiowym Perskim Oku.

W późniejszych latach był gwiazdą Morskiego Oka, czyli „nadwiślańskiej rewii w paryskim stylu”, potem Cyganerii, Cyrulika Warszawskiego i Wielkiej Rewii. Sukcesy sceniczne wzmacniały liczne filmy, w których występował. Po debiucie w „Rywalach” w 1925 r. zagrał jeszcze w 30 innych filmach.

Jedną z najbardziej znanych ról wykreował w filmie „Piętro wyżej”. To historia mieszkających w tej samej kamienicy dwóch Pączków: Hipolita, wielbiciela muzyki poważnej, oraz Henryka (Bodo) spikera radiowego, amatora muzyki rozrywkowej. Obaj w swoich mieszkaniach urządzają koncerty, bardzo często jednocześnie. Z filmu pochodzą wielkie przeboje Bodo: „Umówiłem się z nią na dziewiątą” i „Sex appeal”. Z filmu „Paweł i Gaweł” pochodzi szlagier „Ach, śpij, kochanie”, a z „Pieśniarza Warszawy” – „Już taki jestem zimny drań”.

Czarne perły

W „Czarnej perle” z 1934 r. Bodo wystąpił razem z tahitańską aktorką i tancerką Reri, właśc. Anne Chevalier, którą poznał podczas jej pobytu w Warszawie i z którą prywatnie połączył go romans. Bodo spotykał się także m.in. z Norą Ney (Sonią Nejman) i Zulą Pogorzelską, ale nigdy się nie ożenił.

Mówił, że jego największą miłością są matka (coś w tym było, był z nią naprawdę blisko związany) i pies, ogromny łaciaty dog arlekin, podarowany mu przez matkę. Sambo chodził ze swoim panem wszędzie, nie wyłączając restauracji. Gdy ludzie bali się psa, Bodo zwykł mówić: „Proszę się nie bać, Sambo zjadł już kilka osób na śniadanie”.

Reklama

Lubił grać, zmyślać, a co najmniej koloryzować. Przy okazji kręcenia filmu „Amerykańska awantura” opowiadał dziennikarzom, że w czasie zdjęć w USA w Harlemie napadli go Murzyni. Zostawili go w samych majtkach i tak musiał wracać do hotelu… Rzeczywistość była bardziej banalna: film kręcono w Gdańsku i nie było tam ani Murzynów, ani napadu.

Bodo był także udziałowcem przemysłu rozrywkowego. W 1931 r. założył wytwórnię B.W.B. Film, a w 1933 r. – Uranię. Nazwa upamiętniała kino założone przez jego ojca, w którym występował jako dziecko. Pół roku przed wybuchem wojny aktor uruchomił luksusową Café-Bodo, która kilka miesięcy później miała stać się zalążkiem słynnej kawiarni „U Aktorek”.

Po polsku i po rosyjsku

Wojna przerwała jego szerokie plany i najpewniej także rozwój artystyczny. Z czasem, jak widać w niektórych filmach, w aktorze rewiowym i komediowym zaczął się odzywać talent dramatyczny. Bodo podpisał umowę z nowym kabaretem Tip-Top i rozpoczął zdjęcia do międzynarodowej produkcji „Uwaga, szpieg”, której był reżyserem. Filmu, w którym Bodo grał też asa wywiadu, nie dokończono.

Ten film stał się najpewniej powodem nagłego wyjazdu Bodo z Warszawy po niemieckiej agresji na Polskę – miał wydźwięk antyniemiecki, dlatego aktor mógł spodziewać się represji. Z falą uchodźców we wrześniu 1939 r. wyjechał do Lwowa, wkrótce zajętego przez Sowietów.

Tu nie przestał być aktorem. Występował w sali kina Stylowy razem m.in. z Gwidonem Boruckim, Feliksem Konarskim i Mieczysławem Foggiem. Występował w zespole „Tea-Jazz” prowadzonym przez Henryka Warsa, działającym za zgodą władz sowieckich. Śpiewał po polsku i po rosyjsku, jeździł z „Tea-Jazzem” między Lwowem i Moskwą.

Reklama

Chociaż miał dwa paszporty – polski i szwajcarski, bez wątpienia czuł się Polakiem. Ale zachował też – pisze Ryszard Wolański, autor biografii „Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań”– przynależność do ojczyzny Wilhelma Tella – z czego był bardzo dumny. Teraz starał się to wykorzystać.

Uwaga na szpiega

Zaczął mówić o wyjeździe do Ameryki, a paszport neutralnej Szwajcarii i wstawiennictwo ambasady tego kraju powinny były mu to ułatwić. Niestety: nie wtedy i nie w Sowietach. W czerwcu 1941 r. został aresztowany, przewieziony do Moskwy i poddany wielomiesięcznemu śledztwu. Dla NKWD deklaracje Bodo, że jest obywatelem Szwajcarii, jego znajomość kilku języków i pobyty w Niemczech mogły świadczyć tylko o jednym: musiał być szpiegiem.

– Nie mieściło się enkawudzistom w głowie, że można być sławnym polskim aktorem, obywatelem Szwajcarii, mieszkać wśród Niemców i z łatwością porozumiewać się w ich języku – twierdzi Ryszard Wolański. – Że można spędzać urlop we Włoszech, mieć żydowskich przyjaciół, wyjeżdżać na wycieczki do Francji, kręcić filmy w Afryce i Ameryce, mówić świetnie po rosyjsku, śpiewać dla szerokiej publiczności od zachodu po wschód Europy...

Dowodów na to, że aktor był niemieckim szpiegiem, nie znaleziono. Skoro jednak polska ambasada bardzo interesowała się losami niejakiego Junoda-Bodo, na wszelki wypadek dobrze było uznać go za podejrzanego o działalność wywiadowczą na korzyść Polski i Niemiec.

Uwolniony po śmierci

W styczniu 1943 r. skazano aktora na pięć lat obozu pracy poprawczej za szpiegostwo. Kilka miesięcy później trafił do łagru w Kotłasie k. Archangielska. W czerwcu 1943 r. władze więzienne stwierdziły jego niezdolność do pracy i nieuleczalną w warunkach więziennych chorobę, dlatego skierowały jego sprawę do ułaskawienia. Aktu łaski Bodo jednak nie doczekał. Zmarł na początku października 1943 r. Pochowano go w anonimowym zbiorowym grobie.

Reklama

Ale o tym wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero w latach 90. ubiegłego wieku. W czasach PRL ostatnie lata życia Eugeniusza Bodo owiane były tajemnicą. W 1991 r. na podstawie art. 3 Ustawy Federacji Rosyjskiej „O rehabilitacji ofiar represji politycznych” artysta został zrehabilitowany. Na ostatnich zachowanych zdjęciach widać go jako wychudzonego mężczyznę, w którym z trudnością można rozpoznać wielkiego polskiego gwiazdora.

Ostatnie tygodnie życia Eugeniusza Bodo pokazał w filmie dokumentalnym „Za winy niepopełnione” Stanisław Janicki. – Dla mnie najbardziej wstrząsające w relacjach świadków było to, że on przez te prawie dwa lata od aresztowania nie zdjął płaszcza, w którym został zabrany – mówił Janicki dziennikarzom. – To znaczy, że człowiek naprawdę się nie poddaje...

Serial „Bodo” zaczyna się od sceny, w której aktor jest już w rękach Sowietów, a reszta to retrospekcja. Jednak całość, także zakończenie – jak zapewnia Michał Kwieciński – nie jest przesiąknięta martyrologią. O szczegółach ostatnich lat życia aktora widzowie pewnie będą musieli sobie doczytać.

2016-03-16 08:51

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Międzywojewódzki Sejmik Teatrów w Tarnogrodzie

Niedziela zamojsko-lubaczowska 8/2019, str. VI-VII

[ TEMATY ]

teatr

zespół

Joanna Ferens

Artur Sępoch i Lech Śliwonik

Artur Sępoch i Lech Śliwonik

Już po raz 44. w Tarnogrodzkim Ośrodku Kultury odbył się Międzywojewódzki Sejmik Wiejskich Zespołów Teatralnych

W tegorocznej edycji sejmiku zaprezentowały się zespoły obrzędowe z Lubelszczyzny, Podkarpacia i województwa świętokrzyskiego. Sejmik to przede wszystkim wehikuł czasu, dzięki któremu możemy poznać obrzędy i zwyczaje, które już nie istnieją – podkreślał dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Lublinie, Artur Sępoch. – To wydarzenie, które dziś przeżywamy to wizytówka Lubelszczyzny. Teatr obrzędowy to nic innego jak odtwarzanie scen, które na co dzień towarzyszyły mieszkańcom naszych wsi i miasteczek. Teraz to bardzo ważny element naszej tradycji. Dziś tego nie zobaczymy w domu, dziś to odtwarzanie dawnych obyczajów, zwyczajów, wierzeń, rytuałów, które pokryła patyna czasu. Podziwiać możemy je już tylko na deskach teatru – wskazał.

CZYTAJ DALEJ

Zaproszenie dla mnie: Bierz i jedz, pij, abyś żył

2024-03-28 06:16

[ TEMATY ]

Wielki Post

rozważania

rozważanie

Adobe.Stock.pl

W czasie Wielkiego Postu warto zatroszczyć się o szczególny czas z Panem Bogiem. Rozważania, które proponujemy na ten okres pomogą Ci znaleźć chwilę na refleksję w codziennym zabieganiu. To doskonała inspiracja i pomoc w przeżywaniu szczególnego czasu przechodzenia razem z Chrystusem ze śmierci do życia.

Jezus spożywa ze swoimi uczniami ostatnią wieczerzę. Wie, że to, co teraz im mówi, za chwilę stanie się rzeczywistością – Jego Ciało zostanie wydane i Krew przelana w piątek, w czasie zabijania w świątyni baranków paschalnych. Wypowiada słowa, które odtąd będą powtarzane w czasie każdej Mszy św.: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje… bierzcie i pijcie, to jest Moja Krew”. „Ile razy bowiem będziecie jeść ten chleb i pić z tego kielicha, będziecie ogłaszać śmierć Pana, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26), dodaje św. Paweł Apostoł. Mogę te słowa przyjąć jako zaproszenie dla mnie: Bierz i jedz, pij, abyś żył. „Jeśli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i pili Jego krwi, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja wskrzeszę go w dniu ostatecznym” (J 6, 53n). Takie to proste i takie trudne jednocześnie… Tajemnica Bożej miłości.

CZYTAJ DALEJ

Abp Gądecki do kapłanów: bądźmy otwarci na wszystkich

2024-03-28 20:06

[ TEMATY ]

Poznań

abp Stanisław Gądecki

Msza Krzyżma

Episkopat News

Abp Stanisław Gądecki

Abp Stanisław Gądecki

Mamy za zadanie uosabiać otwartość na wszystkich, coś, czego współczesne społeczeństwo nie jest w stanie pojąć. Otwartość ta wzywa nas wszystkich do zapomnienia o dzieleniu ludzi na tych, których aprobujemy, i na tych, których stawiamy poza nawiasem. Świętość Kościoła przejawia się poprzez przygarnięcie grzeszników, a nie poprzez ich odrzucenie. Daje to także nam, wyświęconym sługom Kościoła, wizję kapłaństwa pozbawioną elitarności klerykalizmu, wizję, która pozwala utożsamić się z innymi w ich bardziej i mniej udanych przedsięwzięciach - mówił podczas Mszy Krzyżma w Wielki Czwartek abp Stanisław Gądecki.

W katedrze poznańskiej koncelebrowało Mszę św. ponad trzystu kapłanów, odnawiając przyrzeczenia złożone podczas święceń. Metropolita poznański pobłogosławił oleje święte służące do udzielania sakramentów.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję