Bohaterowie czy marionetki?
Być może udział naszych żołnierzy w wojnie "o Irak", co prawda symboliczny, jest jednak jakimś wyrazem wdzięczności za przyjęcie naszego kraju do NATO. A może także potwierdzeniem, że choć w Pakcie nie
możemy zaoferować wielkiej i nowoczesnej siły militarnej, to możemy dać to, co nie raz już było sprawdzone i znane jest z jak najlepszej strony - polskich komandosów z GROM-u (choć inne oddziały też pojechały).
Może trzeba się cieszyć, że GROM-owcy znowu spisali się na medal, ratując przed zniszczeniem instalacje naftowe w jednym z irackich portów. Może nie zabijali ludzi, chociaż czy to na wojnie możliwe...?
Nie jestem pacyfistą i, przyznam szczerze, mierżą mnie te wszystkie antywojenne demonstracje, pod które chętnie "podłączają się" wszelkiej maści "dobroczyńcy" współczesnego świata - marksiści i komuniści,
feminiści, homoseksualiści i zwolennicy aborcji, ubrani w różne maski, ale i całkiem goli, układający ze swoich ciał antywojenne napisy. Nęka mnie jednak kilka wątpliwości.
Po pierwsze żałuję, że Polacy (może bardziej władze państwowe? Wojsko?) nie usłuchali nawoływań Ojca Świętego, by powstrzymać się od wojny. Po raz kolejny i w ważnej sprawie nie usłuchali naszego
Rodaka na Stolicy Piotrowej. Po drugie, moim zdaniem to niedobrze, że z polskiej ziemi, tak boleśnie doświadczonej w czasie II wojny światowej, wyszła jakakolwiek, nawet symboliczna, forma zaangażowania
w konflikt zbrojny. Co prawda w wojnie w Zatoce Perskiej przed kilkunastu laty Polacy też byli obecni, ale charakter tamtej wojny - choć zawsze jest ona tragicznym wydarzeniem - był jednak inny. Po trzecie,
jeżeli już polscy komandosi znaleźli się w Iraku, to pożądane by było, aby nie eksponowali swoich postaci - ani pod tym czy innym sztandarem, ani na tle portretu tego czy innego dyktatora, ani przy przekazywaniu
Amerykanom irackich jeńców. Udział w tej wojnie to doprawdy żaden powód do chwały, za to wrogów możemy sobie zrobić wielu. Nie czyńmy z siebie marionetki w rękach mocarstw tego świata.
Wreszcie coś nam się rozwija
Wreszcie coś nam się rozwija. Niestety, nie jest to polska gospodarka czy rynek pracy. Nie rozwijają się nam wstęgi nowych szos i autostrad. Najlepiej rozwija się w naszym kraju tzw. afera Rywina. Niektórzy
mówią, że rozwija się jak papier toaletowy - na prowincji to mają określenia! Ale proszę spojrzeć, na początku tylko Rywin przyszedł do Michnika. A iluż "bohaterów" poznaliśmy od tamtego czasu - Rapaczyńska,
Niemczycki, Czarzasty. Iluż "bohaterów" wyszło z cienia - Kwiatkowski, Miller, Jakubowska, Urban. Choć nie wątpię, że akurat w tej sprawie woleliby w cieniu pozostać (może poza ostatnim z wymienionych).
Ostatnio, nie całkiem dobrowolnie, wyszedł z cienia sam prezydent Kwaśniewski. Nie, nie, już nie chodzi o jakiś niewinny toaścik czy "składkowy" (od "towarzystwa"?) prezencik imieninowy. Chodzi o
list, który już pod koniec lipca prezydent otrzymał od Rywina, w którym to liście opisany został pełny mechanizm powstania tzw. afery. Co prawda Rywin nie napisał otwartym tekstem, że złapano go, gdy
"dawał w łapę", ale i tak wiadomo, komu, co i za ile oferował oraz na czyją pomoc liczył, by najpierw sfinalizować sprawę, a potem wyplątać się z niewygodnej sytuacji. I co? I nic, prezydent schował list
do szuflady. Kilkakrotnie utrzymywał, że o całej sprawie dowiedział się dużo później. Nie powiadamiając o niej prokuratury, popełnił ten sam (zamierzony?) błąd, co Michnik, Miller i inni, którzy też wiedzieli,
a nie powiedzieli.
Błędy mogą zdarzyć się każdemu. Tylko dlaczego w tym wypadku błędy trafiają się niczym krowy - "stadami"? I jeszcze porażająca treść listu Rywina. Porażająca, bo odsłaniająca mało chwalebne kulisy
funkcjonowania tzw. elit III Rzeczypospolitej. Wiążąc jedno z drugim, czy liczono, że w "towarzystwie" wszystko "rozejdzie się po kościach" i dalej wszyscy będą zadowoleni? Tymczasem coś wymknęło się
spod kontroli i zatacza coraz szersze kręgi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu