Ostrołęczanie dobrze znają ciężką sylwetkę budynku aresztu
śledczego, który znajduje się przy ul. Traugutta. Wysoki mur, wielka,
stalowa brama i strażnicze wieżyczki stanowią nieodłączny element
krajobrazu osiedla położonego przy ulicy wiodącej do Wojciechowic.
Ponieważ całe swoje życie, do chwili wstąpienia do łomżyńskiego seminarium,
spędziłem w Ostrołęce, już jako mały chłopiec miałem okazję wielokrotnie
oglądać, przeważnie zza szyby samochodu, ten ponury obiekt, potocznie
zwany "więzieniem". Jeszcze dotąd w mojej pamięci tkwią wspomnienia
z dzieciństwa, kiedy uważałem to miejsce za najstraszniejsze w całym
mieście, a znalezienie się w "więzieniu" było chyba najgorszym nieszczęściem,
jakie mogło spotkać człowieka. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że
kiedykolwiek, a już na pewno nie jako kleryk, "trafię do aresztu..."
.
"Ksiądz pierwszy raz w kryminale?" - to pytanie padło
z ust jednego z pracowników ostrołęckiego aresztu, kiedy pewnego
lutowego dnia znalazłem się po drugiej stronie muru. Inicjatorem
tego spotkania, jak również naszym towarzyszem na "więziennych ścieżkach",
był ks. Wiesław Białczak.
Pierwsze wrażenie było nieco szokujące. Już po wyjściu
z samochodu rzucił się w oczy widok uzbrojonego w długą broń strażnika.
Pomimo że wielka brama i otynkowany mur robił nieprzyjemnie wrażenie,
to zaraz zostało ono zepchnięte na dalszy plan przez miłe przyjęcie
ze strony pracowników aresztu, a zwłaszcza przez dowódcę zmiany.
Atmosfera, w jakiej dokonywały się moje pierwsze odwiedziny w tym
miejscu, była ze strony wszystkich osób pracujących w tej instytucji
bardzo przyjemna i serdeczna. Chciałbym w tym miejscu podziękować
wszystkim osobom zatrudnionym w ostrołęckim areszcie za to, że dzięki
ich postawie odkryłem to miejsce jako bardziej ludzkie niż do tej
pory myślałem.
Nasza grupa udała się do głównego budynku aresztu, w
którym urządzona została w jednym z pomieszczeń mała kaplica. To
właśnie tam miało się odbyć nasze spotkanie, na które zaproszono
grupę najmłodszych mieszkańców tego "domu". Przyznam się, że czułem
pewien niepokój przed tą chwilą. W umyśle każdego z nas znajduje
się jakiś stereotyp więźnia - widzianego jako człowieka, który naruszył
prawo, stał się przestępcą, wrogiem społeczeństwa. Nigdy nie spotkałem
nikogo, o kim wiedziałbym, że spędził jakiś czas w więzieniu. Zdawałem
sobie sprawę, że to spotkanie będzie rzutowało na mój dalszy stosunek
do takich ludzi i dlatego tym bardziej niepokoił mnie rezultat i
wrażenia ze spotkania.
Kaplica zapełniła się chłopcami. Dwanaście osób z jednej
z cel. Wszyscy w wieku około dwudziestu lat. Przełomowym momentem
była chwila przywitania, kiedy doszła do mnie prawda całkowicie oczywista,
która była do tej pory spychana przez jakieś podświadome uprzedzenia.
Spotkaliśmy ludzi takich samych jak my. Niektórzy wydali mi się nawet
znani z widzenia. Trudno było uwierzyć, że spotykamy się akurat w
takim miejscu. Nasze towarzystwo mogłoby raczej przypominać lekcję
katechezy w szkole średniej niż spotkanie w areszcie.
Spotkanie prowadził ks. Wiesław wraz z moim seminaryjnym
kolegą Sławkiem. Rozmawialiśmy prawie półtorej godziny, przerywając
od czasu do czasu, aby pośpiewać przy wtórze gitary, na której grały
nasze dwie koleżanki wraz z aresztantem. Opowiedzieliśmy o naszej
codzienności w życiu seminaryjnym, o drodze powołania i różnych problemach,
przed jakimi stają ludzie zmierzający do kapłaństwa. W rewanżu chłopcy
z aresztu opisali nam, jak wygląda czas i życie w świecie za kratami.
Areszt i seminarium duchowne nie są, oczywiście, miejscami, które
można porównywać na tej samej płaszczyźnie. Na tym jednak tle nasuwa
się pewna refleksja: jak różne mogą być drogi ludzi, często niezależne
od nich samych, prowadzące w tym wypadku w jakże różnych kierunkach.
Patrząc na moich rozmówców, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przecież
mogliby teraz wieść normalne, spokojne życie, założyć rodzinę czy
nawet pójść za głosem powołania do stanu duchownego. Dlaczego jest
inaczej?
Opinia publiczna często porusza problem przestępstw i
przestępców. Nie chcę w tym miejscu zastanawiać się nad problemami
dotyczącymi systemów sprawiedliwości i penitencjarnego. Myślę, że
istotne jest dla naszego społeczeństwa, które chlubi się jeszcze
wartościami chrześcijańskimi, abyśmy w tych, którzy weszli w konflikt
z prawem, starali się zobaczyć przede wszystkim ludzi - bliźnich,
tych potrzebujących pomocy. Trudno, oczywiście, pominąć milczeniem
cierpienia ofiar czynów przestępczych, jednak ten, który wyrządza
ból bliźniemu, sam zazwyczaj jest już człowiekiem skrzywdzonym lub
doświadczonym przez złe strony życia. Każdy z nas wie, jak bardzo
środowisko determinuje zachowanie i działanie człowieka. Nie sprawia
to, oczywiście, że przestaje obowiązywać zasada osobistej odpowiedzialności
za swoje czyny. Wszyscy jednak członkowie społeczeństwa, a w szczególności
rodzice, wychowawcy i nauczyciele wsparci przez Kościół, są odpowiedzialni
za jak najlepsze wychowanie człowieka i wskazanie mu takiej drogi
życia, by jego rozwój nie zagrażał dobru żadnego człowieka. Z pewnością
wysiłki te nie wyeliminują przestępstw i krzywdy spomiędzy ludzi,
ale może niejeden ojciec czy matka nie będzie wstydzić się dziecka
- przestępcy, a młody człowiek - pomimo tak wielkich trudności, jakie
stoją u progu dorosłego życia - znajdzie swoje miejsce w społeczeństwie.
Półtorej godziny spędzone na spotkaniu w areszcie to
niewiele w porównaniu z miesiącami (nawet latami), które spędzają
w tym miejscu nasi rozmówcy z ostrołęckiego "więzienia". Chciałbym
jednak podkreślić, że ten krótki czas stał się dla mnie niezwykle
owocny. Dziękuję więc przede wszystkim ks. Wiesławowi za zaproszenie,
oraz moim rozmówcom - mieszkańcom aresztu przy ul. Traugutta - którzy
pozwolili mi, w jakimś stopniu poznać realia życia więziennego. Niech
Pan Bóg prowadzi nas wszystkich po trudnych i często bardzo zawiłych
drogach życia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu