Lucjan Muszyński, radny trzech kadencji Rady Miejskiej w Łodzi (1990-2002), prezes Społecznego Komitetu pamięci Józefa Piłsudkiego, należał wtedy do harcerstwa i był w Białej
Służbie:
- Na Lublinku służyliśmy pomocą pielgrzymom - mówi Lucjan Muszyński. - Byliśmy papieską służbą. Do 1945 r. harcerze uczestniczyli w świętach religijnych i działali we współpracy
z Kościołem. Oczywiście później nastąpiła silna laicyzacja. Partia czuwała na profilem harcerstwa. Nawet wtedy wewnątrz szeregów harcerskich odradzał się w konspiracji taki ruch,
jak przed wojną. Po 1980 r. znaleźliśmy się pod wpływem "Solidarności". Stworzyliśmy nawet duszpasterstwo harcerzy, spotykaliśmy się początkowo u Księży Jezuitów pod "wodzą" naszego podharmistrza
- ks. Miecznikowskiego.
W 1987 r. nasza Biała Służba składała się z trzech grup: samarytańskiej - medycznej, informacyjnej i porządkowej. Na Lublinek - miejsce Mszy św. - wyruszyliśmy w nocy.
Ze wzruszeniem patrzyliśmy, jak z godziny na godzinę napływały coraz większe rzesze ludzi. Kiedy wstało słońce, wszyscy już oczekiwali na pojawienie się Ojca Świętego. To było ogromne
wzruszenie. Papież porównał wtedy Łódź do tej piotrowej łodzi Chrystusa i udzielił dzieciom I Komunii św. Pod wpływem próśb ludzi, którzy pragnęli zobaczyć Ojca Świętego - pomimo
tego, że mieliśmy stać na baczność szpalerem - uklękliśmy, aby inni mogli zobaczyć przejeżdżającego w papamobilu Papieża.
Równie wzruszające chwile przeżyła Dominika Ostrowska, która jako jedna z wielu dzieci przyjęła na Lublinku I Komunię św.
- Zostaliśmy wybrani w drodze losowania z całego województwa łódzkiego - mówi - pomimo tego, że byliśmy jeszcze mali, mieliśmy świadomość tego wydarzenia. Pontyfikat Jana Pawła
II praktycznie towarzyszy mi od początku w życiu, bo urodziłam się w roku jego wybrania na Stolicę Piotrową.
Na dwa miesiące przed Komunią ćwiczyliśmy śpiewy w kościele Świętego Krzyża. Musieliśmy się nauczyć wszystkich pieśni na pamięć, bo tam nie mieliśmy możliwości trzymania książeczek do nabożeństwa.
Wchodzenie i ustawianie się na schodach ćwiczyliśmy natomiast przed świątynią Matki Bożej Zwycięskiej ze względu na ilość i szerokość schodów. Czasem było to nużące, ale
była w nas radość i poczucie, że musi to pięknie wyjść dla Papieża. Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, około piątej rano, bo musieliśmy być na miejscu przed ósmą. Trochę się denerwowałam,
ale kiedy zobaczyłam inne dzieci poruszone tak jak ja, udzieliła mi się ta radosna atmosfera. Dobrze, że nasi rodzice siedzieli razem z nami i dawali nam pić, bo przecież panował
ogromny upał. Pamiętam, że sukienki musiały być skromne i jednolite, chłopcy byli w ciemnych garniturkach. Wiedzieliśmy, że będzie dokumentacja, więc musieliśmy wyglądać schludnie.
Pomysł zrobienia wspólnego zdjęcia wypłynął od Papieża, to nie było wcześniej przewidziane.
Spotykaliśmy się później jeszcze kilkakrotnie, już jako dorośli ludzie, czasem przypadkowo gdzieś na oazie. Polubiliśmy się, pamiętaliśmy, że jesteśmy "dziećmi Papieża". Nasze spotkania zawsze są
spontaniczne, nie ma barier, mamy wspólny język. Lubimy wspominać ten dzień.
Pomóż w rozwoju naszego portalu