Reklama

Kultura

W Polsce, czyli nigdzie. Po obejrzeniu „Niewinnych”

Rzecz się dzieje „dans un couvent hors du temps”, jak napisał recenzent François Forestier dla francuskiego magazynu „L’Obs”. Istotnie, nie tylko poza czasem, ale i poza miejscem. Może wszędzie, ale na pewno nie w polskim klasztorze. Dlatego o pochlebną opinię na temat filmu nie warto pytać polskich zakonnic. Także, a może zwłaszcza takich, które badają historię. Mogą tylko z żalem stwierdzić, że szansa na dobre potraktowanie niesłychanie interesującego i ważnego tematu została zmarnowana. Od razu zaznaczam: widziałam film, nie można mi więc zarzucić, że nie wiem, o czym piszę.

[ TEMATY ]

film

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W zdobytej 24 marca Nysie, gdzie pod opieką księży i 200 sióstr zakonnych, głównie elżbietanek, pozostało 2 tysiące osób, przede wszystkim chorych i starców, tego samego dnia około 180 sióstr zgwałcono, a 27 z nich zamordowano. Nie darowano też innym kobietom: od 12-letniej dziewczynki do 89-letniej staruszki. Siostrom zgotowano prawdziwą gehennę. Według licznych świadectw, były gwałcone wielokrotnie przez żołnierzy, którzy - łącznie z oficerami - stali w długich kolejkach do swoich ofiar. Te, które się broniły, były albo zabijane od razu, albo katowane tak, że już nie mogły się bronić. Nie przepuszczono siostrom 70- i 80-letnim, nawet sparaliżowanym. Ogółem tylko na Śląsku Opolskim z rąk żołnierzy sowieckich zginęło ponad 80 sióstr z różnych zgromadzeń zakonnych, a setki innych przeżyły koszmar brutalnych gwałtów. Trwa proces beatyfikacyjny 10 elżbietanek.

Już w kongregacji watykańskiej jest dokumentacja potwierdzająca męczeństwo 16 sióstr katarzynek z Warmii. Śmierć poniosło ponad 100 katarzynek, zgwałconych i zamordowanych przez sowieckich żołnierzy, jednak szczegóły udało się udokumentować w odniesieniu do kilkunastu. Na przykład o dwóch z nich, zamęczonych w Kętrzynie, wiadomo, że zostały przywiązane za nogi do pojazdu i ciągnięte ulicami miasta.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

25 stycznia 1945 roku w podpoznańskim Pokrzywnie dwie urszulanki Unii Rzymskiej zginęły, broniąc się przed gwałtem. Grupki żołnierzy sowieckich penetrowały domy w świeżo zajętym mieście, szukając łupu, którym często był alkohol. Niepokoili też siostry pod pretekstem szukania ukrywających się Niemców. Pod wieczór przyszli po raz kolejny i zażądali pięciu zakonnic, grożąc, że będą strzelać w razie ucieczki. Najstarsza z sióstr odpowiedziała po rosyjsku, że wszystkie ślubowały czystość i nie mogą spełnić ich żądania. Siostry się broniły, dwie z nich przypłaciły to życiem. Jedna miała rany cięte na szyi, przestrzelone gardło, wybite zęby i zmasakrowaną twarz.

Reklama

Podobny los spotkał 3 salwatorianki w Mikołowie i wiele innych, o których nie wiemy.

Ile dzieci zostało w ten sposób poczętych - też nie wiemy. W literaturze przedmiotu pojawia się liczba 62 zakonnic w ciąży na terenie diecezji katowickiej (prawdopodobnie łącznie ze Śląskiem Opolskim). Nie wiadomo, ile z nich donosiło ciążę i przeżyło poród ani ile dzieci przeżyło poród i pierwsze miesiące życia, bo przecież śmiertelność noworodków była wysoka, a matki mogły być w dodatku zarażone chorobą weneryczną. Dokładne przebadanie losów tych sióstr i ich dzieci może być, obawiam się, niemożliwe, trudno bowiem przewidzieć, czy nie wyrządziłoby się następnej krzywdy osobom żyjącym.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że ofiarami gwałtów w zdecydowanej większości były siostry, które nie ewakuowały się przed zbliżającym się frontem, ponieważ nie chciały opuścić swoich bezradnych podopiecznych: dzieci, chorych, starców.

Filmowe odstępstwo od realiów historycznych, lokując akcję w klasztorze klauzurowym, nie tylko niczemu nie służy, ale przeciwnie, sprawia, że gubi się prawdopodobieństwo i związany z tym realny tragizm na rzecz - no właśnie, czego?

Jaki klasztor widzimy na filmie?

To grupka bezradnych, bezwolnych kobiet, odizolowanych od świata, od społeczeństwa, od hierarchii kościelnej, jakby żyły na bezludnej wyspie czy w głębi afrykańskiego buszu.

Ksiądz Andrzej Luter na portalu „Tygodnika Powszechnego”, broniąc filmu przed krytyką s. Małgorzaty Borkowskiej, benedyktynki i znanej historyczki, pisze: „(…) dwukrotnie obejrzałem ten film, i wiem że jest to ważne wydarzenie. Możemy różnie go oceniać pod względem artystycznym, ale jest to film ważny i uczciwy”. Ksiądz Andrzej Luter nie zauważył, czego w tym filmie nie ma. Nie ma żadnego księdza.

Reklama

Akcja, zwróćmy uwagę, nie toczy się wiosną 1945 roku, gdy przetaczał się front i gdy zakonnice były kilkakrotnie gwałcone, ale dopiero w grudniu 1945 roku! Przez te wszystkie miesiące jedyną osobą, na której spoczywa wyłączna i absolutna odpowiedzialność za życie wspólnoty zakonnej, jest przeorysza! Przez dziewięć miesięcy nie pojawił się tam żaden kapłan, spowiednik, nikt mszy zakonnicom nie odprawiał, żaden biskup nie zainteresował się klasztorem w swojej diecezji? Mimo że sieć administracyjna Kościoła była intensywnie odtwarzana zaraz po ustaniu działań wojennych, a zwłaszcza od lipca, gdy do kraju wrócił prymas Hlond? Przez tyle powojennych miesięcy mniszki siedziały w klasztorze i tylko psalmy po łacinie śpiewały, odcięte od sakramentów i pomocy ze strony Kościoła?

Jest to tak nieprawdopodobne, że w świetle tej wiedzy postać przełożonej, która w pojedynkę decyduje o losach zgwałconych zakonnic, narodzonych dzieci i jeszcze o przyszłości klasztoru - to nie jest postać tragiczna, ale karykaturalna. Zwłaszcza gdy „odpowiedzialnością” się tłumacząc, zostawia nowo narodzone i pośpiesznie przez nią ochrzczone dzieci w koszyku pod przydrożnym krzyżem, licząc na to, że Opatrzność Boża się nimi zaopiekuje.

Między klasztorem prawdziwym a klasztorem filmowym jest podobieństwo takie, jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym. Choć wcześniej zasugerowałam, że Anne Fontaine patrzy na klasztor przez oświeceniowe, przybrudzone okulary, dochodzę jednak do wniosku, że to właściwie wcale nie jest klasztor, tylko coś na kształt sekty ze swoim guru, zamkniętej w murach klasztornych, ubranej w habity i śpiewającej po łacinie psalmy.

Agata Kulesza w którymś z wywiadów tak tłumaczy graną przez siebie bohaterkę: „Wtedy zgwałcone zakonnice to były zhańbione zakonnice. Ten zakon mógł zostać zamknięty i te wszystkie dziewczyny poszłyby w świat ze swoją ciążą, bez pieniędzy i bez pomocy”. Błędny wniosek. Historyk, oglądając film, nie może nie spytać, dlaczego w grudniu 1945 roku polskie zakonnice miałaby się obawiać zamknięcia klasztoru przez władze komunistyczne tylko z takiego powodu, że kilka spośród nich miało urodzić dzieci poczęte w wyniku gwałtu. Choć władza komunistyczna coraz mocniej się w Polsce instalowała, miała w 1945 roku dużo ważniejsze problemy niż kilka ciężarnych mniszek. Walka ze zbrojnym podziemiem niepodległościowym, czy wręcz niemal masowym powstaniem antykomunistycznym, jak się dziś coraz częściej mówi, była na tyle absorbująca, że uderzenie w Kościół komuniści musieli odwlec o mniej więcej trzy lata.

Reklama

Uwikłanie w konieczność tragicznych wyborów jest w przypadku bohaterki filmu pseudouwikłaniem. Ks. Andrzej Luter w odpowiedzi s. Małgorzacie Borkowskiej pisze: „(…) czułem nie tylko ból, ale także solidarność, również z siostrą przełożoną; starałem się ją zrozumieć”. Jeszcze dalej posuwa się wielki apologeta filmu, dominikanin, o. Dominik Jarczewski, obiecując widzowi przeżycie katharsis, oczyszczenia, jeśli widz „otworzy się na dzieło, pozwoli sobie na ten dyskomfort nierozpoczynania od zabezpieczającej umysł klasyfikacji. Dla tych, co oglądali, stawiam tylko pytanie retoryczne: Na pewno przełożona zasługuje tylko na potępienie?”.

A mnie się nasuwa inne pytanie: czym taka empatia wobec dzieciobójstwa w imię troski o opinię o klasztorze miałaby się różnić na przykład od ukrywania pedofilii? Doszukiwanie się w tej postaci jakiejś złożoności czy wielopłaszczyznowości, usprawiedliwiającej ewidentne zło, to ryzykowna akrobacja intelektualna i moralna. Również przykładanie do tego kategorii tragizmu wydaje się nadużyciem. Tragizm jest przecież - w myśl Arystotelesowskiej „Poetyki” - nierozwiązywalnym konfliktem dwóch równorzędnych wartości moralnych, brakiem możliwości dokonania właściwego wyboru, i w dodatku przy zachowaniu zasady konieczności i prawdopodobieństwa.

2016-03-14 21:40

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Historia „Roja”

20-letni Mieczysław Dziemieszkiewicz ps. „Rój” stracił brata, dowódcę oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Zamordowali go Sowieci, którzy zamiast wolności przynieśli do Polski kolejną okupację. „Rój” długo się nie zastanawiał: wrócił w rodzinne strony i wstąpił do NZW, kontynuując to, co robił brat. Przez następne 6 lat walczył o Polskę z NKWD, UB, MO i KBW. Był dobrym dowódcą, osiągnął sukcesy, dla okolicznych mieszkańców stał się legendą. Ale i obciążeniem: komuniści zrobili wszystko, aby namierzyć i zlikwidować go, zmuszając ludzi, dotychczas go wspierających, do denuncjacji. Zdradzony „Rój” ginie w obławie.

CZYTAJ DALEJ

Bp Przybylski: wystarczy, że weźmiemy od Maryi Jezusa

– Maryja chce nam wszystko wyprosić, ale najpierw mówi: weź ode Mnie Jezusa, weź Go na serio do każdego fragmentu swojego życia – powiedział bp Andrzej Przybylski. 16 kwietnia hierarcha przewodniczył w parafii św. Rocha w Naramicach Mszy św. na powitanie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

Wierni zebrali się przy szkole podstawowej, gdzie odbyło się nabożeństwo oczekiwania. Po przybyciu obrazu z parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego Kapłana i Męczennika w Chojnych-Hucie, przy akompaniamencie strażackiej orkiestry, wyruszyli w procesji do kościoła.

CZYTAJ DALEJ

S. Faustyna Kowalska - największa mistyczka XX wieku i orędowniczka Bożego Miłosierdzia

2024-04-18 06:42

[ TEMATY ]

św. Faustyna

Święta Faustyna

św. s. Faustyna Kowalska

św. Faustyna Kowalska

Graziako

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia –
sanktuarium w
Krakowie-Łagiewnikach

Jan Paweł II beatyfikował siostrę Faustynę Kowalską 18 kwietnia 1993 roku w Rzymie.

Św. Faustyna urodziła się 25 sierpnia 1905 r. jako trzecie z dziesięciorga dzieci w ubogiej wiejskiej rodzinie. Rodzice Heleny, bo takie imię święta otrzymał na chrzcie, mieszkali we wsi Głogowiec. I z trudem utrzymywali rodzinę z 3 hektarów posiadanej ziemi. Dzieci musiały ciężko pracować, by pomóc w gospodarstwie. Dopiero w wieku 12 lat Helena poszła do szkoły, w której mogła, z powodu biedy, uczyć się tylko trzy lata. W wieku 16 lat rozpoczęła pracę w mieście jako służąca. Jak ważne było dla niej życie duchowe pokazuje fakt, że w umowie zastrzegła sobie prawo odprawiania dorocznych rekolekcji, codzienne uczestnictwo we Mszy św. oraz możliwość odwiedzania chorych i potrzebujących pomocy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję