Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Najdostojniejsi Arcypasterze Kościoła Łomżyńskiego:
Księże Biskupie Stanisławie, Księże Biskupie Tadeuszu,
Bracia w posługiwaniu biskupim, Drodzy Bracia Kapłani, Alumni,
Droga i zasmucona Matko ks. Antoniego, Pani Leokadio,
i Najbliższa Rodzino,
Żałobni Bracia i Siostry, Żałobni Słuchacze,
Drodzy Bracia i Siostry.
Bardzo jest wzruszający ten święty czas wielkanocny.
Jest wielką lekcją realizmu chrześcijańskiego. Pokazuje, że Chrystus
wzywa nas do wstępowania na górę Golgoty, dźwigając krzyż cierpienia,
krzyż boleści. Słyszeliśmy, że dzięki Jezusowej śmierci wszystko
będzie przemienione, dzięki tej śmierci, każda boleść ma szansę być
przemienioną i każde wydarzenie, każda radość, ma szansę zyskać nowy
wymiar - nieskończoność.
A jednak momenty takie jak ten mówią bardzo wiele, mówią
inaczej do każdego z nas. Spróbujmy popatrzeć na tę śmierć kapłana
- człowieka z perspektywy tego tygodnia wielkanocnego, kiedy to relacje
Apostołów o zmartwychwstaniu są zdumiewająco proste: "Nie ma Go tu.
Szukacie Jezusa ukrzyżowanego? Zmartwychwstał!". Dla św. Pawła bez
zmartwychwstania Chrystusa próżna jest nasza wiara, próżne jest przepowiadanie,
próżne życie, które traci sens. Św. Piotr w swojej katechezie tłumaczył
zaś wszystkim, że zostaliśmy wykupieni "nie srebrem lub złotem, ale
drogocenną krwią Chrystusa". Przez Niego uwierzyliśmy w Boga, który
wskrzesił Go z martwych. Tak oto i nasza wiara opiera się na zmartwychwstaniu
Chrystusa. Można by powiedzieć, że "ile przekonania o zmartwychwstaniu,
tyle wiary". Współczesny poeta powie jednak, że istnieje konieczność
wyciągnięcia wniosków życiowych ze zmartwychwstania, że ono powinno
znaleźć odbicie w naszym myśleniu i w naszym życiu:
"Nie umiem być srebrnym aniołem, ni gorejącym krzakiem,
tyle zmartwychwstań przeszło, a serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonkami, tyle już alleluja,
a moja świętość dziurawa, na ćwiartce włoska się buja"
.
Wiara więc ma nas prowadzić do lepszego życia, budzić
pragnienie świętości. Niby w codziennej Mszy św. - pamiątce męki
i zmartwychwstania Zbawiciela "wyznajemy śmierć Twoją, Panie, i oczekujemy
Twego przyjścia w chwale". Ale jakże ciągle daleko nam do patrzenia
wiarą na każde wydarzenie życia. Daleko do tego, że każde słowo,
uderzenie serca, każde uczucie stanie się wyznaniem wiary. Szczególnie
trudne wybory, a są takie w życiu dziecka, młodego człowieka i dorosłego.
Te szczególne wybory mówią wiele. Są inspirowane wiarą. Wtedy stają
się świadectwem, apostolstwem przykładu, dobrego słowa. Ubogacać
trzeba to nasze życie, ale jeszcze ważniejszy jest czyn, dobry czyn,
czyn życzliwości, miłości, posłuszeństwa Bożemu prawu. Obserwujemy
wszyscy dzisiejsze życie. Wiele się dzieje, wiele się mówi, depcze
się wiele podstawowych naszych chrześcijańskich, polskich wartości.
Nie wolno zwątpić, mimo że nieraz jest trudno. Nie mogę zrozumieć,
dlaczego i dzisiaj zagłusza się ciągle głos prawdy? Dlaczego kłamstwo
ma prawo obywatelstwa na tylu szpaltach naszych gazet? Dlaczego ciągle
zagłusza się głos rabina Jacoba Beikiera z Jedwabnego? 10 marca tego
roku powiedział na łamach Rzeczpospolitej, że to "Antosia Wyrzykowska,
polska dziewczyna, polska kobieta uratowała jego rodzinę, uratowała
właśnie w Jedwabnym siedmioro Żydów, narażając siebie". Dlaczego
pomija się przestrogę Abrachama Wegemana z Izraela, który mówi dosłownie
w tymże piśmie: "To Polacy uratowali 80% całej mojej rodziny. Myśmy
nie chcieli wojny, ani Polacy jej nie chcieli, to Niemcy wymyśli
holocaust. To, co się dzieje teraz, to sianie nienawiści między dwoma
narodami".
Tak wiarę buduje prawda, buduje ją miłość. Ale dziś za
wszelką cenę wiarę próbuje się zniszczyć kłamstwem, próbuje się zniszczyć
wiarę nakręcaną nienawiścią i to jest klucz do zrozumienia wielu
spraw w relacjach ludzkich. Wiarę Apostołów i wiarę naszą buduje
prawda taka, jaką znamy. Apostołowie nie mogli dać innej relacji,
jak dali, nie wszystko wiedzą, nie wszystko rozumieją, nie rozumieją,
jak to się stało. Ale Chrystus zmartwychwstał, nie tylko dlatego,
że Go tu już nie ma, ale że wypełnił Pisma, że zrealizował to dokładnie,
jak zapowiedział. Natychmiast uczniowie odnoszą to wydarzenie do
innego wymiaru, do nadprzyrodzoności, do planów Bożych.
Przez dziesiątki lat rektorem Seminarium Duchownego w
Łomży był kapłan wielkiej wiary, ks. Józef Perkowski. On to uratował
wielu Żydów, podobnie jak ks. Stanisław Falkowski, któremu jednego
z tych uratowanych przekazał. Żyje dotychczas uratowany świadek,
kosztowało to wiele, ale tak trzeba było. Kiedyś wybuchł pożar w
seminarium. Podejrzeń o źródło dziwnego pożaru było bardzo wiele,
zwłaszcza że wiadome czynniki siały niepokój. Tę metodę znano już
w innych seminariach. Ksiądz Rektor przyszedł do kleryków z bardzo
głęboko przeżywanym problemem. Czuło się to wielkie napięcie. A on
otworzył swoje usta i dał świadectwo pytaniem: "A może to znak, że
w naszych sercach, że w sercach alumnów nie płonie należycie mocno
ogień miłości Bożej?". To dla niego był problem: czy miłość Boża
płonie w sercach wychowanków? Piękna jest sprawa wizji wiary. Widzieć,
patrzeć, oceniać wiarą każdą sytuację, każde wydarzenie życiowe.
Śp. ks. inf. Antoni Boszko miał wielu wielkich nauczycieli
w swoim życiu. Powoli w niejednej sprawie sam stawał się mistrzem
i to niezrównanym.
Przyszedł na świat w 1942 r. w wierzącej, katolickiej
rodzinie. Pamiętam ten jeszcze stary ładny dom w Kamiennej, promieniujący
staropolską gościnnością i serdecznością. Tam Antoni nabierał od
swojej matki wrażliwej delikatności, wzrastał w wierze, a od ojca
uczył się wytrwania w pracy i zdecydowania w dążeniu do wyznaczonego
celu. Nawiązał też wyjątkowo mocne więzy ze swymi duszpasterzami,
których dom w przyszłości miał stać się dla niego drugim domem. W
czasie pobytu w seminarium całego jego rodzina uzyskała możliwość
wyjazdu do Stanów Zjednoczonych na stały pobyt. Widzimy tu, jak Opatrzność
kieruje drogami ludzkimi. Ta decyzja przydała się potem kilkakrotnie
w przyszłości. To dzięki obecności rodzeństwa w Ameryce i życzliwości
tamtejszych kapłanów stało się możliwe leczenie w tych ostatnich
chorobach, leczenie w Stanach Zjednoczonych i przedłużenie życia,
a także jego dojrzewanie w wierze, dojrzewanie poprzez cierpienie,
oczyszczające cierpienie dla nieba. Kleryk Antoni na stałe do Stanów
Zjednoczonych nie wyjechał. Sprawdziło się zalecenie Pana Jezusa,
że "kto przyłożył rękę do pługa, wstecz się niech nie ogląda". I
drugie wskazanie: "Zostaw ojca i matkę i idź za Mną!". Został w seminarium,
pokochał myśl o kapłaństwie, bo ono było pragnieniem jego serca,
a później stało się pasją jego życia. Tak było w Bakałerzewie i Śniadowie,
gdzie pracował jako wikariusz, tak było na studiach, na profesorstwie
i podczas rektoratu w seminarium, i w pracy kurialnej.
Godność kapłańska i serdeczny humanizm promieniował z
niego zawsze, szczególnie w czasie choroby. Pamiętam zachwyty i przeżycia
bardzo głębokie kilku chorych, którzy leżeli z nim na wspólnej sali
w szpitalu na Płockiej w Warszawie. Dla nas - mówili - zaczął się
nowy, inny czas chorowania dzięki ks. Antoniemu. Ale wtedy on był
jeszcze silny, świeży, choroba się dopiero zaczynała.
Ks. Antoni otrzymał od Boga wiele darów, autentycznie
utalentowany był w wielu dziedzinach, człowiek o unikalnym poczuciu
humoru, promieniował nim na innych. Wiele jego trafnych powiedzeń
będzie krążyć jeszcze długo wśród ludzi. Był przy tym człowiekiem
wielkiej wrażliwości i każde słowa, zachowanie, reakcje, przeżywał
głębiej niż to wyglądać mogło na zewnątrz. Dlatego długo niekiedy
wyjaśniał, zastrzegał się zanim wydał jakiś osąd. Potem niejednokrotnie
umiał przeprosić za niezawinioną przykrość. Autentyczny człowiek,
wierny swemu wrażliwemu sumieniu kapłan. Krytyczny wobec siebie i
trzeźwy w osądzie ludzi i spraw. Zawsze kierował się w osądach i
spojrzeniach wiarą, wyrozumiałością nadprzyrodzoną i autentyczną
miłością. A serce miał wielkie i mocne, i bardzo wrażliwe. Budził
niekiedy do siebie przywiązanie w niezamierzony sposób. Umiał być
wtedy bardzo delikatny, ale jeszcze bardziej zdecydowany, wprost
nieugięty. Dlatego szedł przez to życie otoczony przyjaźnią i ofiarną
życzliwością tak wielu, wielu ludzi. Dowodem jest tu dzisiaj nasza
wspólna obecność, wzruszającą obecność przez swoją liczbę i modlitwę,
obecność ludzi - kapłanów, biskupów, rodziny i świeckich. Dla rodziny
i prezbiterium łomżyńskiego może pozostać wzorem i to wzorcem twórczym.
Bo pięknie zrealizował swoje życie. Krótko przed śmiercią, już po
19 marca, zadzwonił ze szpitala. Z wdzięcznością wspomina odwiedziny
i koncelebrowane przy łóżku szpitalnym Msze św. z ks. Radzisławem,
który go wtedy odwiedził. Był bardzo wdzięczny swemu bp. Stanisławowi
za odwiedziny i bardzo wielu ludziom za serce i pomoc. Mówił o tym.
Po raz kolejny mówił o swej matce, którą tym razem zawiedzie, bo
nie będzie mógł spełnić przy niej synowskiej posługi w nadchodzących
latach. To ona zamknie mu oczy. Był świadomy stanu swej choroby.
Każdy dzień uważał za nowy dar Boży. Chciał żyć, ale wiedział już,
że nowotwór ma przerzuty do mózgu. Oddawał się do dyspozycji, posłuszny
kapłaństwem aż do końca. Powinienem - mówił - według obliczeń medycyny
już przed trzema laty umrzeć. Gotów jestem - raczej przygotowuję
się do tej chwili każdego dnia. Ks. proboszcz Machalski z Brooklynu
zadzwonił tuż po jego śmierci i mówił, że Antoni bardzo cierpiał
przez ostatnie dni. Modlił się słowami pierwszego Kapłana, a może
próbował wraz z Nim przeżywać głębię kapłańskiej ofiary, ofiary opuszczenia: "
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!". Wielka to tajemnica wiary
i niełatwa. Groźna swą głębią samotnej boleści, bezradnością autentyczna,
a po Chrystusowemu skuteczna. "Ojcze, jeżeli można, oddal ode mnie
ten kielich! Ojcze, jeżeli trzeba chcę Twoją wolę wypełnić" - śpiewał
tę pieśń wiele razy. Zaśpiewał ją potem w swoim cierpieniu, swoją
chorobą, swoim ostatnim tchnieniem. Księże Antoni, infułacie i proboszczu
katedry łomżyńskiej, tym pełnieniem woli Bożej wskazanej Ci przez
bp. Stefanka i nałożonej w krzyżu cierpienia przez Boga usłużyłeś
parafii katedralnej, usłużyłeś ludziom, dzieciom i młodzieży, usłużyłeś
kapłanom i alumnom inaczej niż wszyscy, inaczej niż przyzwyczailiśmy
się
oczekiwać. Usłużyłeś tak, jak chciał Bóg. Wypełniłeś wolę Ojca,
wypełniłeś ją z Jezusem, aż do końca. Tego właśnie potrzebowała parafia,
teraz łatwiej pójdą wszystkie inne sprawy. Tego potrzebowała diecezja
- głębi potrzebowała, nie blichtru, cierpienia. To dlatego zadzwoniłeś
do łomżyńskiej furty seminaryjnej przed laty, ty parafianin archidiecezji
białostockiej dotarłeś tutaj. Dziękujemy Ci, Panie, Dawco wszelkiego
dobra, za tego kapłana, za ks. Antoniego, dziękujemy Łomży za tę
jedyną atmosferę, w której mógł tak wyrosnąć i tak zrealizować swoje
kapłaństwo. Dziękujemy wszystkim za dzisiejsze modlitwy i za obecność
przy grobie ks. Antoniego. W ramiona matki ziemi składamy jego ciało
jak ziarno dojrzałe, dorodne. Może wyda nowy, nieoczekiwany plon.
Wyda, jeśli taka będzie wola Pana, jeśli ją właściwie odczytamy.
Amen.
Pomóż w rozwoju naszego portalu