Reklama

Losy Kresowiaków w okresie wojny niemiecko-rosyjskiej 1941 r. (2)

Niedziela zamojsko-lubaczowska 2/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

24 czerwca wstał słoneczny i upalny. Z samego rana niemieccy żołnierze zaczęli wszystkich spędzać na łąkę. Gdy przyszli, mój mąż siedział pod ścianą domu, trzymając na rękach naszego synka. Jeden z Niemców wyjął bagnet i zamierzył się na nich... Krzyknęłam przerażona. Żołnierz cofnął broń i kazał iść naprzód, na łąkę.
Nie pamiętam, ilu nas tam zgromadzono. Kazali nam położyć się twarzą do ziemi. Leżąca obok mnie kobieta zaczęła głośno odmawiać Pod Twoją obronę. Chwilę później jednym głosem modlitwę powtarzali już wszyscy. Do wtóru otaczających nas Niemców, krzyczących: „Komuniści, komuniści!”.
Wtedy ta sama kobieta wyjęła różaniec i wskazując nań starała się przekonać żołnierzy, że my nie jesteśmy komunistami, lecz chrześcijanami. W odpowiedzi jeden z Niemców również wyjął z kieszeni różaniec. I w tym momencie nad naszymi głowami przeleciały ze świstem pociski. I my, i Niemcy, wszyscy przypadliśmy do ziemi.
- Powiedzcie, kto strzelał, to was puścimy! - krzyknął po polsku ten, który pokazał nam różaniec. Zaczęliśmy prosić i tłumaczyć, że nie wiemy skąd i kto strzelał... Dopiero po dłuższej chwili pozwolono nam wstać i kazano iść naprzód, pod linię frontu. I poszliśmy, wszyscy żywi i cali.
Zawsze, gdy we wspomnieniach wracam do tych okrutnych dni, to Bogu dziękuję za cud ocalenia nas. Wierzę głęboko, że to był cud, że to Matka Boża ochroniła nas od pewnej śmierci, że sprawił to Różaniec. W tym czasie na tamtych terenach Niemcy często w okrutny sposób rozprawiali się z ludnością cywilną. Początek był zawsze taki sam, jak w naszym przypadku. Grupę ludzi spędzali w jakieś miejsce, kazali kłaść się twarzą do ziemi, a potem chodzili i strzelali do mężczyzn. Po masakrze kobiety i dzieci musiały wstać i iść przed siebie. Mąż mojej znajomej trzymał dziecko na rękach, mężczyznę zastrzelili, a dziecko omal nie udusiło się pod ciężarem ciała zmarłego ojca.
...Tyle lat już minęło od tamtego dnia na łące, a ja wciąż widzę te uniesione dwa różance: jeden w dłoni skazanej na śmierć kobiety, a drugi w rękach jej niedoszłego oprawcy...
Szliśmy dużą grupą w stronę granicy na Bugu. Rzekę przekroczyliśmy po wojskowym moście pontonowym. Drogami przemieszczało się bardzo dużo wojska, ale nikt nie zwracał na nas uwagi.
Późną nocą, bardzo utrudzeni, dotarliśmy do Dorohuska. Tu zastał nas 25. dzień czerwca. Podobnie jak poprzednie, piękny i słoneczny. Odpoczywaliśmy przed dalszą drogą w nieznane. Trzymałam na rękach swego synka, siedziałam na obcym podwórku, pod ścianą budynku. W odległości kilkunastu kroków niemieccy żołnierze jedli śniadanie. W pewnej chwili jeden z nich wstał i podszedł do mnie. Patrzę, a on wyciąga rękę z kromką chleba... Wzięłam ten pokarm, to był chleb chyba z serem, a może z innym dodatkiem, nie pamiętam. Bardzo mi smakował, ale chyba nie tylko dlatego, że byłam głodna. Było coś bardzo wymownego, a zarazem i symbolicznego w scenach z dnia poprzedniego i obecnego: okrucieństwo przeplatało się z dobrocią. Odwieczna walka dobra i zła.
Już nie pamiętam, czy tego samego dnia czy może kolejnego, wróciliśmy do domu. Zastaliśmy ruiny i zgliszcza. Mamę pochowaliśmy na cmentarzu w Rymaczach, a sami rozpoczęliśmy długą tułaczkę po cudzych mieszkaniach. Wiele razy uciekaliśmy do lasu przed niemiecką łapanką. Na przełomie marca i kwietnia koczowaliśmy w lesie cały miesiąc.
Potem przyszły pełne trwogi miesiące rzezi ukraińskiej. Wiele osób z mojej rodziny zostało zamordowanych, wśród nich mój ojczym, śp. Antoni, wspaniały patriota, członek wołyńskiego okręgu AK. Schwytali go przebrani w niemieckie mundury banderowcy, a następnie, we wsi Sztuń, okrutnie zamordowali wrzucając w tryby kieratu.
Czy doczekam jeszcze czasu, gdy moje prawnuki poznają na lekcjach historii prawdę o martyrologii Polaków z Kresów Wschodnich? Bo przecież holocaust to nie tylko Żydzi i Auschwitz...
W roku 1944, gdy wojska niemieckie cofały się ze Wschodu, linia frontu przebiegała na przepływającej przez Kowel rzece Turia, około trzydziestu kilometrów od Terebejek (mieszkaliśmy tam u naszych dawnych sąsiadów). Byłam w tym czasie ciężko chora z powodu wrzodu w okolicy lewego ucha. Od kilku dni miałam wysoką gorączkę, majaczyłam, nic nie pomagały domowe środki lecznicze. Ktoś poradził mężowi, aby udał się z prośbą o pomoc do polowego niemieckiego szpitala położonego niedaleko Terebejek. Mąż poszedł tam i przyprowadził wojskowego lekarza wraz z tłumaczką. Lekarz obejrzał wrzód i stwierdził, że on sam nie może pomóc, że chorą należałoby umieścić w szpitalu i wrzód powinien być nacięty. To oczywiście nie było możliwe i lekarz o tym wiedział, poradził więc, by przykładać na ten wrzód gotowane, ciepłe siemię lniane. Moja mama całą noc to siemię gotowała i zmieniała mi kataplazmy. Nad ranem wrzód pękł i od razu odczułam ulgę. Przed południem lekarz przyszedł ponownie. Spotkał męża przed domem i spytał, czy jeszcze żyję, czy już umarłam. Potem zdjął mi opatrunek i oczyścił ranę z ropy. Polecił, by nic poza lnem w to miejsce nie przykładać.
I wyzdrowiałam, mimo takiego wyniszczenia organizmu, biedy, okropnych warunków sanitarnych. A tego wojskowego, niemieckiego lekarza często wspominam. To był dobry, Boży człowiek. Przychodził do mnie bezinteresownie, pokonując pieszo kilka kilometrów. Jako lekarz wierny był zasadom etyki Hipokratesa: „Do jakiegokolwiek domu zajdę, wejdę tam dla dobra chorego. Zgodnie z moim najlepszym przekonaniem ustanowię tryb życia dla chorych, mając na względzie ich dobro, bacząc, by nie czynić im krzywdy i niesprawiedliwości”.
Ale był to czas okrutny, czas zagłady narodów, czy łatwo było wierzyć i postępować zgodnie z tymi zasadami? I znów: dobro i zło. Dzisiaj stawiam sobie pytanie: może to jest w jakiejś mierze zasługą tego lekarza, że ja wtedy wyzdrowiałam? Czasem modlę się za tego Niemca. W każdym narodzie są ludzie szlachetni i zbrodniarze. Spotykamy jednych i drugich.
...Ja odzyskałam zdrowie. Front przeszedł za Bug i zatrzymał się pod Warszawą. Męża zabrali do wojska, jak i wielu innych młodych mężczyzn. Ja zaś z moją Mamą, trójką dzieci, siostrą i bratem wyjechaliśmy za Bug do wsi Ostrów. Tam umarło moje pięciomiesięczne dzieciątko - Józio.
W 1946 r. mąż został zdemobilizowany i otrzymał pracę w charakterze leśniczego w nadleśnictwie Wieniec Zdrój, obecnie Świeradów. Na Dolnym Śląsku jesteśmy już 53 lata. Mąż mój dawno nie żyje, dzieci usamodzielniły się i trochę rozproszyły po Polsce, mają swoje rodziny. Urosły mi wnuki, dorastają prawnuki. Skończyłam 80 lat i codziennie dziękuję Panu Bogu za wszystko, co od Niego otrzymałam.
Często wspominam swoje rodzinne strony, ot, jak to człowiek stary, trochę nostalgii za latami młodości. Ale mam też w sobie wiele radości, że dane mi było tego wszystkiego doświadczyć, dochować wiary i obyczajów Ojców. Wszystko to starałam się najlepiej jak umiałam przekazać swoim dzieciom.
Bardzo wiele zawdzięczam też rozgłośni Radio Maryja. Nie wyobrażam sobie teraz w ogóle życia bez tych audycji.
Szczęść Boże

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Korea Płd.: 24 proc. wzrost liczby chrztów

2024-04-25 11:02

[ TEMATY ]

Korea Płd.

Adobe Stock

Liczba chrztów w Korei Południowej wzrosła o 24 proc. w ciągu roku, według statystyk opublikowanych 24 kwietnia przez Konferencję Biskupów Katolickich Korei.

W 2023 r. w tym wschodnioazjatyckim kraju ochrzczono łącznie 51 307 osób, w porównaniu do 41 384 osób w 2022 roku. Chociaż w porównaniu z ubiegłym rokiem, wzrost ten jest gwałtowny, to liczba ta jest niższa niż poziomy sprzed pandemii, kiedy było ich ponad 80 tys. rocznie.

CZYTAJ DALEJ

W siedzibie MEN przedstawiono szokujący ranking szkół przyjaznych osobom LGBTQ+

2024-04-24 13:58

[ TEMATY ]

LGBT

PAP/Rafał Guz

„Bednarska" - I społeczne liceum ogólnokształcące im. Maharadży Jam Saheba Digvijay Sinhji w Warszawie zostało najwyżej ocenione w najnowszym rankingu szkół przyjaznych osobom LGBTQ+. Ranking przedstawiła Fundacja "GrowSpace" w siedzibie Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Ranking w gmachu MEN został zaprezentowany po raz pierwszy.

CZYTAJ DALEJ

Czas decyzji wpisany…w Boży zegar – o pielgrzymowaniu maturzystów na Jasną Górę

Młodzi po Franciszkowemu „wstali z kanapy”, sprzed ekranów i znaleźli czas dla Boga, a nauczyciele, katecheci, kapłani, mimo wielu obowiązków, przeżywali go z wychowankami. Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę w roku szkolnym 2023/2024. Dziś przybyła ostatnia grupa diecezjalna – z arch. katowickiej. W sumie w pielgrzymkach z niemalże wszystkich diecezji w Polsce przybyło ok. 40 tys. uczniów. Statystyka ta nie obejmuje kilkuset pielgrzymek szkolnych.

Najliczniej przyjechali maturzyści z diec. płockiej, bo 2,7 tys. osób. „We frekwencyjnej” czołówce znaleźli się też młodzi z arch. lubelskiej, diecezji: rzeszowskiej, sandomierskiej i radomskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję