Reklama

Sakramenty n i e s a k r a m e n t a l n y c h

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W zasadzie nikt nie potrafi sobie wyobrazić, co się wówczas czuje. Dla każdego zdrowo myślącego człowieka jest to wiadro zimnej wody na głowę. Dodatkowo dla mężczyzny stanowiącego kiedyś podstawę rodziny jest to cios prosto w plecy. Nikt, ale to absolutnie nikt, nie jest w stanie nawet w minimalnej części uzmysłowić sobie, co dzieje się w człowieku, pod którym usuwają się wszystkie grunty - mówi mi Adam, dojrzały mężczyzna mieszkujący w Chicago od ponad 10 lat, ojciec dwojga wspaniałych dzieci, przykładny małżonek i jednocześnie... rozwodnik z Polski. - W zasadzie stres i lęk przed kolejną tragedią życiową pozostaje po pierwszej porażce do samego końca. Obronną ręką z tego dołka wychodzą jedynie ci, którzy mają szczęście, mają podporę w swojej najbliższej rodzinie (ojciec, matka), bądź znajdują uspokojenie duszy w Bogu. Gdy elementów tych zaczyna brakować, człowiek upada, a później stacza się w zawrotnym tempie.

Bieda lepsza niż niedosyt

Adam pracował w Polsce za dwóch. Był w zasadzie jedynym żywicielem rodziny, gdyż nauczycielska pensja jego pierwszej żony wystarczyła na uregulowanie kilku rachunków. A tu trzeba zapłacić czynsz za wynajmowane pod sklep pomieszczenia, za benzynę, gaz, światło oraz kupić 2-letniej córeczce Ani coś nowego. Nie było łatwo sprzedawać ciuchy, choć ceny były wyjątkowo niskie, a wzory bardzo modne. Należało starać się o dodatkowe rynki zbytu, szukać nowych, tańszych dostawców materiałów. Wszystko to zajmowało bardzo dużo czasu i sprawiało, że Adam był w domu przysłowiowym gościem.
- Moim „dziewczynom” nie brakowało niczego, ale człowiek jest z natury zawsze bardzo pazerny i dlatego mimo dość zamożnego stylu życia, wciąż marzyliśmy o większych pieniądzach, lepszych i droższych samochodach czy o postawieniu własnego domku. Nigdy dość - wspomina. - Gdy patrzę na ten czas z perspektywy ponad 10 lat, wiem, że lepiej byłoby, gdybym nie miał na chleb, aniżeli zastanawiał się, ile wydać i na jaki alkohol na zaplanowane spotkanie z przyjaciółmi.
Wielodniowe wyjazdy, całodzienne przebywanie w trasie bądź doglądanie biznesu szybko odbiły się na rodzinnym życiu. - Na początku nie bardzo wiedziałem, o czym rozmawiać ze swoją żoną wieczorami. Im rzadziej się widywaliśmy, tym mniej było wspólnych trosk i zmartwień, dotyczących choćby kłopotów zdrowotnych naszej córeczki - mówi Adam. - Często wracałem w nocy. Dziewczyny już spały. Rano w pośpiechu nie było kiedy zagadnąć. Cóż z tego, że mieliśmy pieniądze i kilkunastu przyjaciół krążących wokół nas, a raczej wokół naszych kont bankowych. Tak naprawdę traciliśmy siebie nawzajem. I to bardzo szybko, z dnia na dzień.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Samotność

Sygnałem niepokojącym, mogącym zwiastować zbliżającą się tragedię były noce. Późne powroty do domu powodowały, że Adam w trosce o spokojny sen żony i dziecka nie wchodził nawet do sypialni. Kładł się na dole w pokoju gościnnym, na niewielkiej kanapie. - Mieliśmy wtedy po dwadzieścia kilka lat - komentuje. - Dziś wiem, że małżeństwo to nie tylko dbanie o pieniądze. To także wieczorne spotkania, wspólne komentowanie minionego dnia - małżeńskie życie.
Wypadki potoczyły się bardzo szybko. Najpierw wyjścia żony z domu pod byle pretekstem, później spóźnianie się na niedzielne kolacje. - Gdy dowiedziałem się od córeczki Ani, że dziś był u nas znów pan Wojtek, sytuacja była już całkowicie jasna. Rozpad małżeństwa stał się faktem. Pozostała już tylko kwestia czasu oraz... podziału majątku.
Moja opowieść w zasadzie dopiero tu powinna się zaczynać. Od momentu największego życiowego dramatu do chwili, gdy okazało się, że dwoje młodych ludzi, już po zawarciu sakramentalnego związku małżeńskiego w kościele, decydują się na rozstanie. Tragedia dopiero się zaczęła.

Reklama

Rozdarcie

Zawsze na początku rozpadu związku związanego sakramentem Kościoła znajduje się jedno z małżonków, które na nowo próbuje wszystko łatać i sklejać. Zawsze po jednej stronie jest więcej trzeźwego myślenia, które powoduje, iż nadzieja na uratowanie związku wciąż odradza się na nowo. To tylko pogłębia tragedię i przysparza bólu.
- W zasadzie sam nie wiem, dlaczego postanowiłem próbować ratować swoje pierwsze małżeństwo - zastanawia się mój rozmówca. - Dużą rolę odegrali tu moi rodzice. Pochodzę z rodziny katolickiej, osadzonej głęboko w korzeniach wiary. Jak sięgam pamięcią, zawsze byliśmy blisko Kościoła. Mój tato często klęczał pochylony w modlitwie tuż przed snem. Perspektywa rozwodu, złamanie małżeńskiej przysięgi była nie tylko dla mnie samego przepaścią nie do przeskoczenia, ale także sytuacją wręcz nie do przyjęcia przez całą rodzinę. Myślę, że próby podtrzymania małżeństwa podejmowałem w dużej mierze przez wzgląd na rodziców. Obawiałem się, że nie poradzą sobie z myślą, iż ich syn jest rozwodnikiem. To przede wszystkim dla nich była ogromna porażka. Porażka, która ujawniała, że mimo wielkiego trudu i wysiłku ich praca włożona w wychowanie syna w nauce Kościoła poszła na marne. To mogło ich zabić. Zwłaszcza mamę. Miałem tego pełną świadomość.
Adam dlatego też nie od razu dał za wygraną. Chciał powrotu. Jednakże po kilku miesiącach „przepychanek”, doszło do złożenia pozwu w sądzie.
- Na szczęście było w nas choć trochę rozsądku. Nie daliśmy okazji prawnikom na rozszarpywanie naszego prywatnego życia. Po kilku sprawach dotyczących podziału majątku, przyznania opieki nad dzieckiem oraz warunków widywania się dzieci z ojcem wszystko się zakończyło - mówi zdenerwowany Adam. - Miałem nadzieję, że „lekka” sprawa rozwodowa w sądzie jest zapowiedzią „lekkiego życia rozwodnika”. Myliłem się. Najtrudniejsze było jeszcze przede mną.
- Mężczyzna rozwodzący się z kobietą, która ma od dawna oficjalnego kochanka, jeśli liczy na rozsądek swej „byłej”, to się mocno przeliczy - przestrzega Adam. - Kilka dni po sądowej rozprawie moja była już żona zniknęła z kochankiem, zabierając ze sobą nie tylko meble, ale także córeczkę.

Reklama

Dno

- Nikt nie potrafi nawet zbliżyć się do stanu duchowego osoby porzuconej, zdradzonego męża, zagubionego i stęsknionego ojca. Zawsze wydawało mi się, że jestem silnym facetem - wspomina drżącym głosem Adam. - Byłem pewien, że potrafię wiele przejść, a nawet z największych opresji wyjść obronną ręką. Co się martwisz - słyszałem wokoło. Rozwód jest dziś rzeczą normalną, ba, nawet więcej. Bycie rozwodnikiem staje się coraz bardziej modne w wielu środowiskach. Rozwodnicy mają „lepsze wzięcie” itp.
Nikt jednakże nie potrafi zrozumieć, że w takim momencie dosłownie cały świat wali się człowiekowi na głowę. I nie ma w tym stwierdzeniu nic z przesady. Załamanie psychiczne pogłębia fakt złamania małżeńskiej przysięgi złożonej przed ołtarzem i niczego nie można już zatrzymać, naprawić, wszak zapadł wyrok sądowy.
- Nie załamałem się psychicznie chyba tylko z racji mojego bardzo aktywnego życia - mówi Adam, sięgając po kolejnego papierosa. - Koledzy przestali pytać o szczegóły, nadal miałem wielu przyjaciół. Zacząłem traktować życie takim jakie jest. Żyłem z dnia na dzień. Nie popadłem w alkoholizm, ale abstynentem też nie byłem. Kobiety traktowałem całkowicie przedmiotowo i było mi z tym wygodnie. W zasadzie nie zależało mi na niczym. Stanąłem całkowicie z boku życia Kościoła, twierdząc, że skoro Kościół mnie nie chce, to ja sam tam się pchać na siłę nie będę. Czasem, gdy budziłem się z tego marazmu i zastanawiałem się, dlaczego tak się stało, dlaczego zostałem wykreślony z życia Kościoła na zawsze, gdzieś w głębi serca słyszałem głos sumienia, który uświadamiał mi, że nie tędy droga. Z tygodnia na tydzień był to jednakże coraz słabszy głos, wręcz szept.
Czy sięgnąłem wówczas dna? Chyba nie. Przynajmniej nie tego moralnego, choć było zupełnie blisko. Jednakże beznadzieja duchowa spowodowała we mnie takie spustoszenie, że do dziś, po ponad 15 latach, nie mogę odzyskać równowagi.

Reklama

Zwrot

- Nie zapomnę pewnego przypadkowego spotkania z przyjacielem na przystanku autobusowym w samym centrum mojego miasta - wspomina już nieco spokojniej Adam. - Było to bardzo wcześnie rano. Wracałem z jakiejś nocnej imprezy, Marek chyba też. Wyglądaliśmy na „mocno zmęczonych”. „Jeśli myślisz, że jesteś odrzucony przez Kościół, to się mylisz - mówił mi mój przyjaciel. Pamiętasz słowa: „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją”. Nie martw się!
Do dziś nie wiem, czy szatan, czy Bóg postawił wówczas na mojej drodze starego kumpla. Jego słowa były tak mocne, że najpierw zacząłem szukać pocieszenia w innych religiach, dopiero bardzo poważna rozmowa z moją mamą rozjaśniła mi w głowie i skierowała moje kroki we właściwą stronę. Zacząłem rozumieć, że takie jest moje powołanie. To właśnie jest mój krzyż. Jeden z wielu zapewne. Pierwszy krok, jaki poczyniłem po „otrzepaniu kurzu z nóg” z drogi dotychczasowego życia, to była próba doprowadzenia do stwierdzenia o nieważności ślubu kościelnego. Zakończyło się jednakże na próbie. Uświadomiłem sobie w porę, że niczego to nie zmieni w moim życiu. To nic innego jak okłamywanie samego siebie. Próba zagłuszenia głosu własnego sumienia i w końcu próba wmówienia sobie, że nic się nie stało, że ślubu i wesela nie było. Bzdura! Innych mogę oszukać, ale po co oszukiwać samego siebie i żyć w ciągłym kłamstwie, że mój drugi związek niesakramentalny jest taki sam jak pierwszy? „Rozwodu” kościelnego nie mam i dlatego dziś tu, w Ameryce, wciąż lekko się rumienię, gdy w czasie Bożego Narodzenia lub Wielkiej Nocy „cała ławka” wstaje i idzie do Komunii św., a ja siedzę w środku. Wydaje mi się wówczas, że wszyscy patrzą na mnie z pogardą: „ten to się nawet nie miał czasu wyspowiadać”. Na szczęście zdarza się to tylko dwa razy do roku. A ja nauczyłem się w czasie Pasterki i Rezurekcji siadać z tyłu. Tam nikt nie widzi.
Czytałem wiele książek na temat rozwodników i związków niesakramentalnych. Nie wiem, może się mylę, ale jestem zdania, że dbanie o moją drugą rodzinę, miłość, jaką darzę swoją drugą żonę i dziecko, stawia mnie coraz bliżej Kościoła, nawet jeśli mój związek nie jest pobłogosławiony przez kościół.
Wiem, że nie stanowię dobrego przykładu dla moich dzieci. Wciąż mam jednak nadzieję, że gdy dorosną, zrozumieją, że życie płata figle.
Adam należy do polonijnej parafii, stara się być w każdą niedzielę na Mszy św., zawsze z całą rodziną. Wieczorami modli się wspólnie z żoną i dziećmi. Gdy patrzy się na jego rodzinę z boku, to trudno uwierzyć, że jest to związek niepełny, niesakramentalny.

Nasz komentarz...

Nie możemy zostawić tego tekstu bez słowa redakcyjnego komentarza. Związki niesakramentalne, czyli te które nie mają ślubu kościelnego, nie mogą być przez Kościół traktowane na równi z ze związkami sakramentalnymi. Ta postawa nie jest wymysłem srogich i nie znających życia kapłanów, ale jedynie poważnym taktowaniem słów Jezusa, o czym przeczytacie w tekście „Prawo małżeńskie Kościoła katolickiego”.
Rozwody są plagą naszych czasów, a każde rozbicie rodziny jest tragedią w osobistym, prywatnym wymiarze każdego z małżonków. Nie zawsze jednak jest tak, iż każda ze stron „układa sobie potem życie”, w wielu przypadkach pozostają na polu bitwy matki samotnie wychowujące dzieci czy ojcowie walczący o prawo do spotykania się ze swoimi dziećmi choćby w weekendy. W artykule użyte zostało przez bohatera reportażu wyrażenie „rozwód” kościelny, poniważ tak popularnie określane jest unieważnienie ślubu zawartego w Kościele (unieważnienie małżeństwa). W prawie kościelnym nie istnieje rozwód. Osoby po rozwodzie mogą uczestniczyć w pełni w życiu Kościoła, jeśli pozostają samotne, nie pozostają w związku formalnym czy nieformalnym. Natomiast osoby w drugim lub kolejnym związku muszą liczyć się z siedzeniem w ostatniej ławce podczas Mszy św.
Nie wolno jednak sądzić, ze Kościół osoby ze związków niesakramentalnych odrzuca i straszy wyłącznie ogniem piekielnym. Przeciwnie. Namawiamy do częstego uczestniczenia w życiu religijnym parafii, do członkostwa w duszpasterstwach związków niesakramentalnych, do wychowywania dzieci w wierze katolickiej. Trzeba pamiętać i wierzyć w miłosierdzie Boże i moc modlitwy braci w wierze.

(Redakcja)

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Prezydent: W expose szefa MSZ znalazło się wiele kłamstw, manipulacji i żenujących stwierdzeń

2024-04-25 11:13

[ TEMATY ]

Andrzej Duda

PAP/Radek Pietruszka

W wypowiedzi szefa MSZ znalazło się wiele kłamstw i manipulacji - ocenił w czwartek w Sejmie prezydent Andrzej Duda, komentując informację szefa MSZ Radosława Sikorskiego dotyczącą kierunków polityki zagranicznej. Podkreślił, że niektóre wypowiedzi szefa MSZ wzbudziły jego niesmak.

Prezydent powiedział, że "nieco ze zdumieniem i dużym rozczarowaniem" przyjął zwłaszcza początek wystąpienia szefa MSZ. Według niego po pierwszych słowach Sikorskiego o wspólnym budowaniu polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, "nastąpił atak na politykę, która była prowadzona przez ostatni rząd w ciągu poprzednich ośmiu lat".

CZYTAJ DALEJ

Zwykła uczciwość

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 3

[ TEMATY ]

Ks. Jarosław Grabowski

Piotr Dłubak

Ks. Jarosław Grabowski

Ks. Jarosław Grabowski

Duchowni są dziś światu w dwójnasób potrzebni. Bo ludzie stają się coraz bardziej obojętni na sprawy Boże.

Przyznam się, że coraz częściej w mojej refleksji dotyczącej kapłaństwa pojawia się gniewna irytacja. Pytam siebie: jak długo jeszcze mamy czuć się winni, bo jakaś niewielka liczba księży dopuściła się przestępstwa? Większość z nas nie tylko absolutnie nie akceptuje ich zachowań, ale też zwyczajnie cierpi na widok współbraci, którzy prowadzą podwójne życie i tym samym zdradzają swoje powołanie. Tylko czy z powodu grzechów jednostek wolno nakazywać reszcie milczenie? Mamy zaprzestać nazywania rzeczy w ewangelicznym stylu: tak, tak; nie, nie, z obawy, że komuś może się to nie spodobać? Przestać działać, by się nie narazić? Wiem, że wielu z nas, księży, stawia sobie dziś podobne pytania. To stanie pod pręgierzem za nie swoje winy jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. Dobrze ujął to bp Edward Dajczak, który w rozmowie z red. Katarzyną Woynarowską mówi o przyczynach zmasowanej krytyki duchowieństwa, ale i o konieczności zmian w formacji przyszłych kapłanów, w relacjach między biskupami a księżmi i między księżmi a wiernymi świeckimi. „Wiele rzeczy wymaga teraz korekty” – przyznaje bp Dajczak (s. 10-13).

CZYTAJ DALEJ

Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę

2024-04-25 15:59

[ TEMATY ]

Jasna Góra

pielgrzymka maturzystów

Karol Porwich/Niedziela

Młodzi po Franciszkowemu „wstali z kanapy”, sprzed ekranów i znaleźli czas dla Boga, a nauczyciele, katecheci, kapłani, mimo wielu obowiązków, przeżywali go z wychowankami. Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę w roku szkolnym 2023/2024. Dziś przybyła ostatnia grupa diecezjalna - z arch. katowickiej. W sumie w pielgrzymkach z niemalże wszystkich diecezji w Polsce przybyło ok. 40 tys. uczniów. Statystyka ta nie obejmuje kilkuset pielgrzymek szkolnych. Najliczniej przyjechali maturzyści z diec. płockiej, bo 2,7 tys. osób. „We frekwencyjnej” czołówce znaleźli się też młodzi z arch. lubelskiej, diecezji: rzeszowskiej, sandomierskiej i radomskiej.

- Maturzyści są uśmiechnięci, ale myślę, że i stres też jest, stąd pielgrzymka na Jasna Górę może być czasem wyciszenia, nabrania ufności i nadziei - zauważył ks. Łukasz Wieczorek, diecezjalny duszpasterz młodzieży arch. katowickiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję