Św. Maksymilian Maria Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Mieczysław Kościelniak - 29 stycznia 1912 r. w Kaliszu. 17 lutego 1941 r. o. Maksymilian
został aresztowany przez gestapo, Mieczysław Kościelniak - 3 marca 1941 r. Obydwaj zostali osadzeni w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Tam też zrodziła się ich wielka przyjaźń,
która naznaczyła całe życie Mieczysława Kościelniaka - nieżyjącego już dziś artysty malarza. Sam wspominał jej początki: „Nadszedł maj. Do obozu przywieziono transport więźniów z Warszawy.
Jeden z kolegów poznał mnie z o. Maksymilianem, który poprosił o namalowanie Chrystusa i Maryi na małych kartkach. Narysowałem mu Święte Postacie wielkości
znaczka pocztowego. Koledzy postarali się o szeroki pasek i wszyli w jego wewnętrzną stronę małą kieszonkę. Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Widywaliśmy się codziennie,
ale pracowaliśmy gdzie indziej”.
W trakcie jednego z konspiracyjnych spotkań o. Maksymilian Kolbe przekazał artyście przepowiednię - przesłanie: „Ja nie przeżyję obozu, ty go przeżyjesz, ale pamiętaj, że będziesz
miał obowiązek jako artysta przekazać to całe piekło obozowe światu”.
M. Kościelniak był świadkiem męczeńskiej śmierci o. Maksymiliana. Odtąd całe jego życie naznaczone było tymi słowami, czuł swoją powinność wobec Świętego i tych wszystkich, którym towarzyszył
w chwilach obozowej grozy i śmierci. Napisał we wspomnieniach: „Widząc to piekło, postanowiłem malować wszystko, co przeżywałem, ale to było szaleństwo! Skąd wziąć
papier, ołówek? Kieszeni nie było w ubraniach, karano za to. Czasem, gdy przyniesiono na apel chorych i umierających, esesman Fitze chwytał leżący pod ścianą kilof i dziurawił
nim konających. Tych scen i ich grozy nigdy nie zapomnę! (...) Do olbrzymiego żelaznego walca wypełnionego betonem zaprzęgano ośmiu więźniów, głównie Żydów i księży. Bywało, iż słaby
więzień pod wpływem ustawicznego bicia padał, walec miażdżył go. Trudno mi to wspominać, to było straszne - ten «plaster» krwawy oblepiony na walcu, czerwony od krwi. (...) Pracowałem
potem w żwirowni i tam zabijano słabych ciężkim stołkiem lub zadeptywano butami. Udało mi się narysować tę scenę i przemycić do rodziny. Miałem już kilka rysunków. Ołówek
i papier dostarczył mi kolega pracujący w obozowej kancelarii”.
Całe obozowe piekło zatrzymał w swojej wyobraźni, by przez długie lata swojego życia być żywym świadkiem tamtych dni, by niestrudzenie świadczyć o straszliwej prawdzie, rezygnując
z zaszczytów i honorów. Władze PRL nie chciały dostrzec jego talentu artystycznego, tylko dlatego, że wyłaniało się z niego nieustanne świadectwo świętości o. Maksymiliana.
W 1971 r., w trakcie uroczystości zakończenia procesu beatyfikacyjnego o. Kolbe, w którym był jednym z dwóch świadków, wręczył papieżowi Pawłowi VI tekę
swych prac.
Żona artysty Urszula Kościelniak wyjaśnia: „Mąż namalował ponad 100 portretów o. Maksymiliana. Miał też dużo prelekcji na temat o. Kolbego i z tego powodu spotkało go wiele
nieprzyjemności, ale zawsze pozostawał wierny o. Maksymilianowi”.
„Cóż po nas pozostanie? - pisał Mieczysław Kościelniak. - Nie ma tak trudnych chwil, w których nieobecna jest wszelka nadzieja. Może powinniśmy tak istnieć, żeby po nas
zostało dobro i piękno?”.
W słowach artysty odbija się jak echem wielka wiara, której przykład dał św. Maksymilian Maria Kolbe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu