Reklama

Babskie zapiski, czyli garść gorących wrażeń z Chicago

Byłam w Ameryce na początku lutego. Nie jest to najlepsza pora na zwiedzanie, ale trudno, tak ułożyły się terminy. Miałam możliwość przez trzy tygodnie podglądać życie chicagowskiej Polonii. Nie to świąteczne, ale takie zwykłe, codzienne. Polonii szczególnej, bo wywodzącej się z Podhala. Największą radością tego pobytu było, że mogłam przez chwilę pobyć z przyjaciółmi, których nie widziałam przeszło 20 lat. To dzięki nim znalazłam się w USA, to oni przez cały okres mojego tam pobytu troszczyli się o mnie, cierpliwie odpowiadali na pytania i planowali każdy dzień tak, abym zobaczyła jak najwięcej. Niesamowite jest to, że po części stało się to wszystko dzięki obecności „Niedzieli” w Chicago. Można się z nią spotkać w polskich kościołach, sklepach lub na falach polonijnych rozgłośni radiowych. To przede wszystkim przez nią moi przyjaciele mnie odnaleźli.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Właściwie wiedziałam o Chicago rzeczy podstawowe: tu działał gangster wszechczasów Al Capone, tu urodził się blues, a jezioro Michigan, nad którym miasto leży, jest większe od naszego Bałtyku. W Chicago jest też największe skupisko Polonii. Pierwszym przeżyciem na amerykańskiej ziemi, które nieco popsuło cudowne wrażenia spowodowane widokami z samolotu, było spotkanie z urzędnikiem biura emigracyjnego na chicagowskim lotnisku O’Hare. Mimo że wszystko odbywa się bardzo grzecznie, składanie odcisków palców czy robienie zdjęcia nie do końca są przeżyciami sympatycznymi. Odbyła się jeszcze krótka rozmowa w języku angielskim, a na koniec usłyszałam czystą polszczyzną wypowiedziane: „Życzę udanego pobytu w naszym mieście!”. Nie miałam czasu złościć się na urzędnika, że tak mnie nabrał, myślałam już o czekającym mnie spotkaniu po latach. Chciałam jak najszybciej zobaczyć swoich przyjaciół.

Zaskoczenia i zachwyty

Postanowiłam nie wędrować tradycyjnymi ścieżkami. Chciałam zobaczyć jak żyją ludzie gdzieś na bocznych ulicach. Bardzo interesowały mnie kościoły i chciałam być na amerykańskiej Mszy św. Właściwie wszystko udało mi się zrealizować. Zostałam zawieziona wszędzie, gdzie chciałam. Przejechałam przez dzielnicę zamieszkałą przez Murzynów (jak wolą niektórzy afroamerykanów), chińską, latynoską i oczywiście byłam na Jackowie. Podziwiałam wielkie, błyszczące wieżowce w centrum, zachwycałam się małymi, zgrabnymi „blokami” na obrzeżach miasta i niewielkimi domkami w większości zabudowującymi to miasto. Udało mi się również zobaczyć amerykańską wieś. Tam zaskoczyły mnie głównie stada dzikich indyków spacerujące po zaśnieżonych polach. Zupełnie jak nasze kuropatwy, tylko troszkę większe. Najwspanialszym widokiem była jednak panorama miasta widziana z okien Sears Tower, a przeżyciem dużej miary nawiedzenie starych polskich kościołów: pięknej bazyliki św. Jacka i kościoła Matki Bożej Częstochowskiej. Zupełnie inne uczucia wzbudziła możliwość podziwiania najnowszych osiągnięć motoryzacji prezentowanych na dorocznym „Chicago Auto Show”. Byłam tam głównie dla moich synów, aby przywieźć im zdjęcia wspaniałych samochodów, ale jak później stwierdziłam, tam dopiero poczułam Amerykę. Przez ponad dwie godziny chodziłam między cudownie błyszczącymi, mieniącymi się w tysiącach lamp, samochodami i oglądałam nie tylko je. Patrzyłam jak całe rodziny wypróbowują kolejne modele Mercedesa, Toyoty czy Lincolna, bez żadnych stresów zaglądając w każde miejsce, rozkładając i składając wszystko co tylko się dało. Wszystko działo się w atmosferze radości, wspierane było uśmiechem i życzliwością przedstawicieli firm, którzy natychmiast wręczali kolorowe foldery i udzielali wszelkich informacji o możliwości ratalnego zakupu samochodu, oprocentowaniu pożyczki i kolejnych ulg, jakie można otrzymać w wypadku wyboru określonego banku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Frustracje

Spowodowane były między innymi sytuacjami zaobserwowanymi na wspomnianej wyżej wystawie. Zazdrościłam troszkę Amerykanom. My tyle lat żyliśmy w nienormalności, że dziś trudno przyzwyczaić się nam do sytuacji, w której potencjalny użytkownik daje się łaskawie adorować producentom i wymaga od nich mocnych starań, aby dać się na coś namówić. W Polsce dalej zachowujemy się w sklepach czy urzędach, jak przysłowiowi petenci, zapominając, kto komu winien służyć. Dodatkowo, dziś nie bardzo mamy się do czego przyzwyczajać, bo mało kogo stać na „rozdmuchaną” konsumpcję. Większość szczęśliwców posiadających pracę musi dokonywać cudów, aby wytrwać do „pierwszego”. Mam świadomość, że Ameryka nie jest rajem. Widziałam i słyszałam jaką cenę zapłacili Polacy, żyjący tam lat kilkanaście, za osiągnięcie przyzwoitego standardu życia. Przeżyłam jednak rozterki, bo jest mi niezwykle przykro, że w moim kraju nie może być choć trochę normalnie. W Chicago dymią fabryczne kominy, co kawałek mija się duże, zastawione parkingi, nieomylny znak - jeśli to nie centrum handlowe - że to jakiś zakład pracy - może rzeźnia, z których miasto słynęło od zawsze, może coś innego, ale widać na każdym kroku, że to miasto żyje. Moja Polska, niestety, powoli umiera. Nie ma tłumów w tramwajach w godzinach kończących drugą zmianę, a i Śląsk nie dymi tak jak przed laty. Tłumy są przy kasach w supermarketach i w urzędach zatrudnienia. Widziałam różnych Polaków. Tych biegnących z jednej pracy do drugiej, bo przyjechali na krótko i muszą utrzymać siebie, rodzinę w Polsce i jeszcze coś zaoszczędzić. Tych „zasiedziałych”, tworzących klasę średnią i tych zamożniejszych. Są w większości zadowoleni z życia w Chicago. Gdyby jeszcze nie ta tęsknota... Oni ciągle Polskę kochają, choć przecież różne były przyczyny ich emigracji i nie zawsze czas sprzed wyjazdu wspominają dobrze. Zaimponował mi ich głęboki patriotyzm i świetna orientacja w „naszych” sprawach. Bolało pytanie „dlaczego?”. Dotyczyło niezrozumiałych (przecież i dla mnie) wyborów rodaków, którzy ciągle oszukiwani, ciągle oszukiwać się dają. Nie umiałam na nie odpowiedzieć. Jeszcze jedną przyczyną rozgoryczenia było słuchanie polonijnych rozgłośni radiowych. Tylu patriotycznych audycji, wypowiedzi pełnych miłości i troski o Polskę nie słyszałam we wszystkich rodzimych mediach przez ostatnie kilkanaście lat razem. Pozostało znów pytanie „dlaczego tak się dzieje?”. Na nie też nie umiem, a może tylko nie chcę, nawet sobie odpowiedzieć.

Reklama

Wzruszenia

Osobnym zupełnie tematem jest Polonia podhalańska. Górale są jedną z tych grup, która bardzo dba, by tradycje były pielęgnowane i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jeszcze jedną ich cechą jest głęboka miłość do Boga i religijność. Dlatego święcą sztandary poszczególne koła Związku Podhalan w Ameryce Północnej, a klasyczne góralskie kapliczki, jak ta przy klasztorze o. Karmelitów Bosych w Munster (Indiana) spotkać można w wielu miejscach. Zauroczenie folklorem, a przede wszystkim ludźmi Podhala, wynika u mnie z faktu, że w dzieciństwie i młodości spędzałam w Poroninie każde wakacje. Przyjaźń z rodziną Stachoniów i Dorulów, wyprawa do Chicago, to konsekwencje tamtych właśnie lat. Moi przyjaciele mieszkają tu od lat 17. Funkcjonują jako rodzina wielopokoleniowa. Młodym jest oczywiście łatwiej, bo rodzice przetarli im szlak. Mają pracę, mieszkanie, samochody, i czego im zazdroszczę, poczucie stabilizacji. Najmłodsi z rodu liczą sobie 2 i 4 lata. W domu mówi się piękną gwarą, a we wszystkie większe uroczystości obowiązują stroje góralskie. Najmłodszy Maciuś najchętniej ogląda Janosika, a najpiękniejszy uśmiech i najszczęśliwsze oczy widziałam u niego, kiedy w dzień 2 urodzin rozpakował kolejny prezent - małe skrzypce. Teraz może, tak jak jego tata, założyć kapelusz, portki z parzenicami i grać. Czy trzeba coś więcej pisać o rodzinie polskich górali w Chicago? Przecież każdy wie, że tego typu zachowania nie biorą się z niczego, są świadectwem atmosfery w jakiej dziecko wyrasta, wartości wyznawanych w rodzinie. Czy nie zatraciliśmy tego w Ojczyźnie? Wiem, że nie do końca, ale czy to nie realna perspektywa?
Takie to refleksje i pytania roją się w mojej głowie po powrocie z Chicago. Może nie do końca są obiektywne, ale na pewno odzwierciedlają to, co udało mi się zobaczyć przez krótkie 3 tygodnie. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że może jeszcze kiedyś dane mi będzie zasmakować klimatu „Wietrznego Miasta” i podziękować wszystkim, dzięki którym mój pobyt tam był możliwy. Dziękuję również Wam, Kochani Rodacy w Ameryce za to, że nie tylko pamiętacie o Polsce, ale dajecie wspaniały przykład, jak ją kochać.

cdn.

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pierwszy Synod Diecezji Świdnickiej. Hasło, hymn i logo

2024-04-24 10:53

[ TEMATY ]

Świdnica

synod diecezji świdnickiej

diecezja świdnicka

Logo Pierwszego Synodu Diecezji Świdnickiej

Logo Pierwszego Synodu Diecezji Świdnickiej

Już w sobotę 18 maja w katedrze świdnickiej zostanie zainaugurowana uroczysta sesja Pierwszego Synodu Diecezji Świdnickiej. Tym czasem świdnicka kuria zaprezentowała logotyp wydarzenia.

Ważnymi znakami, które będą towarzyszyć wiernym w czasie tego ważnego wydarzenia, są specjalnie wybrane hasło, hymn oraz logo, odzwierciedlające duchową misję i cel Synodu.

CZYTAJ DALEJ

R. Czarnecki: Najbardziej ideologiczna kadencja europarlamentu od czasu wstąpienia Polski do UE

2024-04-24 09:01

[ TEMATY ]

polityka

Unia Europejska

parlament europejski

Łukasz Brodzik

Ryszard Czarnecki

Artur Stelmasiak

Ryszard Henryk Czarnecki

Ryszard Henryk Czarnecki

Zbliżają się wybory do europarlamentu. Nie ulega wątpliwości, że ostatnia kadencja była nadzwyczajna ze względu nie tylko na pandemię i wojnę na Ukrainie, ale także wielość spraw ideologicznych forsowanych przez Komisję Europejską.

Czym zajmowali się europosłowie przez ostatnie 5 lat? Czy nastąpią zmiany po wyborach? Czy prawicowe ugrupowania powiększą swój stan posiadania? I czy przyszły parlament wycofa się z tak krytykowanego Zielonego Ładu, czy paktu migracyjnego? O tym z Ryszardem Czarneckim, europosłem Prawa i Sprawiedliwości rozmawia Łukasz Brodzik.

CZYTAJ DALEJ

Stań przed Bogiem taki, jaki jesteś

2024-04-24 19:51

Marzena Cyfert

O. Wojciech Kowalski, jezuita

O. Wojciech Kowalski, jezuita

W uroczystość św. Wojciecha, biskupa i męczennika, głównego patrona Polski, wrocławscy dominikanie obchodzą uroczystość odpustową kościoła i klasztoru.

Słowo Boże podczas koncelebrowanej uroczystej Eucharystii wygłosił jezuita o. Wojciech Kowalski. Rozpoczął od pytania: Co w takim dniu może nam powiedzieć św. Wojciech?

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję