Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, zwani cichociemnymi, złotymi literami bohaterstwa pisali swoją drogę z zachodniej Europy do Polski walczącej z okupantem niemieckim. Byli szkoleni na terenie
Wielkiej Brytanii, następnie przerzucani do okupowanego kraju, by w oddziałach partyzanckich zmagać się z Niemcami. Pierwszym z wojskowych kapelanów polskich przebywających na Zachodzie, który zgłosił
się na spadochronowy kurs cichociemnych, był ks. kpt. Józef Król, kapłan pochodzący z ziemi kieleckiej.
Urodził się 21 marca 1905 r. we wsi Ignacówka k. Jędrzejowa. Pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej. Po ukończeniu seminarium duchownego studiował teologię na Uniwersytecie Stefana Batorego
w Wilnie. Pod koniec lat 30. ks. Józef Król rozpoczął budowę kościoła parafialnego w Jaznie k/Wilna. Nie ukończył jej. Jako kapelan 23. Pułku Wileńskiej Brygady Kawalerii, dostał się w 1939 r. przez
Rumunię do Coetqidan we Francji. Otrzymał nominację na kapelana Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich. Na statku w drodze do Norwegii spowiadał wielu żołnierzy, codziennie odprawiał dla nich Msze
św. przy ołtarzu ustawionym ze skrzynek amunicji. Odprawił też nabożeństwo żałobne za marynarzy kontrtorpedowca „Grom”, zatopionego przez Niemców. Brał udział w walkach pod Narwikiem. Objuczony
żołnierskim ekwipunkiem, czołgał się po grzbietach skalnych i wąwozach norweskich z posługą do rannych. Poległym żołnierzom wyciągał dokumenty, zdjęcia spod rozszarpanego i zakrwawionego munduru, by po
wojnie przesłać je rodzinie. Polakom poległym pod Narwikiem, z pomocą żołnierzy Ksiądz Kapelan wykopał wspólny grób, urządził okazałe nabożeństwo pogrzebowe. Nad ich mogiłą ustawił małą kapliczkę podhalańską
z obrazkiem Matki Bożej.
Jeden z dowódców Brygady Podhalańskiej ppłk Władysław Dec tak wspominał ks. kpt. Króla: „Był to kapelan wielkiej uczciwości i szlachetnego serca - nie cierpiał fałszu i obłudy (...) cichy
i pokorny sługa Boży, gdy chodziło o krzywdę bliźniego umiał stawać sztorcem w obronie strzelców”. Szanowali go żołnierze, nawet wielu zaniedbanych religijnie korzystało z jego posługi sakramentalnej.
Skruszonemu penitentowi Kapelan często mówił: „Ja tak samo grzeszę jak ty synu, albo i więcej...”. Zdarzyło się, że w wojennych warunkach na czas nie dotarł obiad dla żołnierzy, wtedy kapelanowi
zlecano prowadzenie pogadanki religijnej, ale ks. Król odpowiadał: „Ja im na puste żołądki o religii mówił nie będę”. By ulżyć doli frontowych żołnierzy, Kapelan działał z zaskoczenia. Gdy
w angielskiej kantynie oficerskiej zauważył wiele frykasów, potajemnie obdarzył nimi szeregowych żołnierzy. Zresztą osobisty żołd dzielił między nich. Z pewnością z tego powodu nie wpisywano go na listę
oficerskiego awansu, a on tego nie oczekiwał. Wszystko to sprawiło, że Kapelan w Norwegii i później, cieszył się wielką popularnością wśród żołnierzy. Jeden ze strzelców mówił do ks. Króla: „Do
piekła bym z Księdzem poszedł”. W odpowiedzi usłyszał z ust kapelana: „A fe, mój drogi, do piekła? Ja wcale nie chcę do piekła. Ot, najpierw do Narwiku, potem dalej, potem do Polski, a potem
- no już chyba, jeśli Bóg pozwoli, do nieba...”.
Spod norweskich fiordów ks. kpt. Król wrócił do Francji, przeżywał jej klęskę. Z polskim wojskiem przeprawił się na terytorium brytyjskie. Pełnił posługę kapelańską w polskich oddziałach strzegących
przed Niemcami wschodnich wybrzeży Szkocji. Wszędzie dużo spowiadał, a korzystających ze spowiedzi miał wielu. Sprawował nabożeństwa i głosił kazania o miłości Boga i Ojczyzny w sposób prosty i zrozumiały,
tak jak prosta i żywa była jego religijność. Napawał nadzieją powrotu do wolnej Polski.
Po układach gen. W. Sikorskiego z rządem sowieckim, ks. kapelan Król z ambasadorem S. Kotem, z urzędnikami i oficerami polskimi wyjechał do Moskwy. Nie zagrzał jednak miejsca w ambasadzie, zgłosił
się do polskiego wojska powstającego w ZSRR. Został kapelanem VII Kresowej Dywizji Piechoty w Kermineh. Z dywizją ewakuował się do Iranu. Z Azji biskup polowy J. Gawlina przeniósł go do I Korpusu Polskiego
w Wielkiej Brytanii. Do Anglii docierały hiobowe wieści o okrucieństwach hitlerowskiej okupacji w Polsce, o bohaterskich poczynaniach podziemia AK. Z kraju szło wołanie o pomoc w działalności konspiracyjnej.
Wiosną roku 1944 ks. Król zgłosił się do Sztabu Naczelnego Wodza, prosił o przydział na szkolenie cichociemnych. Był pierwszym księdzem zgłaszającym się na kurs skoczków spadochronowych w Anglii. Tłumaczył,
że zna ziemię kielecką, jej mieszkańców, jako kapelan będzie pomocny partyzantom.
Na kursie spadochronowym ks. kpt. Józef Król oddał tylko pięć skoków. Jednak nie obawiał się lądowania w spadochronie na ziemi ojczystej. Jedynie martwił się, czy spadochron się otworzy. Przyjacielowi
oświadczył, że powierza siebie opiece Matki Najświętszej. 17 kwietnia 1944 r. wystartował z Gibraltaru w kierunku Polski. Tuż po starcie, samolot uległ katastrofie i runął w Morze Śródziemne. Ciało
ks. Józefa Króla i innych cichociemnych zostało wyłowione z wody i pochowane wśród polskich żołnierzy na cmentarzu w Brookwood pod Londynem. Żegnała go garstka żołnierzy Brygady Strzelców Podhalańskich.
Frontowi przyjaciele dowiedzieli się o jego tragicznej śmierci dopiero podczas lądowania we Włoszech, przed bitwą pod Monte Cassino. Jeden z nich zapisał, że ks. kapelan Józef Król miał krótszą drogę
do tronu Najwyższego, bo ominął jej odcinek wiodący przez Polskę. Pozostał na ziemi brytyjskiej, między poległymi rodakami walczącymi o wolną Polskę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu