Niedziela, 29 lipca 2001
Media podają zastraszającą wiadomość: z powodu przerwania wału na Wiśle zostało zalane kilka miejscowości w okolicach Sandomierza. Rozpoczyna się rozpaczliwy apel o pomoc... Przypominam sobie mój dawny pobyt w Finlandii. Liczyła się każda para rąk i każdy człowiek chcący wysłuchać drugiego człowieka... Cała rzesza psy-chologów i terapeutów wyruszyła od razu z Helsinek, aby powodzianie nie byli w tym trudnym czasie sami ze swoim nie-szczęściem. Postanowiłam jechać pod Sandomierz i być tym ludziom, choćby w małej części, podporą psychiczną. Chciałam być przy dzieciach o oczach pełnych trwogi. Takie oczy miały dzieci z Borowej, które spotkałam w 1997 r., prowadząc z nimi zajęcia terapeutyczne...Tych oczu się nie zapomina...
Poniedziałek, 30 lipca 2001
Wykonuję kilka telefonów, aby w końcu dodzwonić się do tamtejszego
Komitetu Przeciwpowodziowego. Zdziwienie: .Psychoterapeuta ? To znaczy,
co taki człowiek robić ma wśród wody?... Proszę o zanotowanie mojego
numeru telefonu i przekazanie do władz gminy...Koniec rozmowy. Czy
ktoś zadzwoni?...Godzina 21.00 . telefon z Urzędu Gminy Gorzyce.
Jestem bardzo potrzebna, czekają na mnie załamani starsi ludzie i
przerażone dzieci... Pakuję do plecaka trochę bluzek, spodnie, cały
zapas domowych mydełek, kilka nowych ręczników i kolorowe bajki dla
dzieci...Syn przynosi ze starej walizki swe dawno zapomniane zakurzone
za-
bawki...Zastanawiamy się, jak tam dojadę...Następnego dnia
zaraz z samego rana zacznę dzwonić po instytucjach, które może będą
coś tam dostarczać... Żeby już skończyła się ta pełna czekania noc...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wtorek, 31 lipca 2001
Jadę najbliższym transportem P C K do Gorzyc...Po drodze widzę zalane łąki, pola, wiele dróg jest nieczynnych, konieczny jest dłuższy objazd. Mijamy patrole policyjne i wojskowe... W Gorzycach, w Urzędzie Gminy witają mnie bardzo serdecznie . jestem pierwszym i jedynym terapeutą przybyłym na ten teren. Jest to ogromna odpowiedzialność, a zarazem satysfakcja, że mogę być z tymi ludźmi prawie od początku ich dramatu. Wiozą mnie do szkoły, gdzie ulokowano ewakuowanych ludzi. Zostawiam plecak w sekretariacie i idę do stołówki pełnej ludzi. Staram się ocenić zastaną sytuację . ogólna dezorientacja wywołana przeżywanym szokiem, twarze tępo patrzące w podłogę, w okna, dzieci kurczowo trzymające się swoich najbliższych i fetor spoconych ciał. Przybliżam się do nich, gdy przy długich stołach siedzą i trzymają w rękach łyżki ciepłej zupy. Nawet nie zwracają uwagi na ekipy telewizyjne z Niemiec i z Holandii. Stają się bezimiennymi bohaterami zagranicznych filmów. Reagują na mój identyfikator, utożsamiając mnie z urzędnikami gminy, powiatu czy nawet kimś z Warszawy W gorzkich słowach wyrzucają swój żal, ból i bezradność. Mają takie prawo, a ja mam obowiązek w ciszy i w spokoju ich wysłuchać. Rozpoczyna się proces stopniowego odreagowania na tę straszliwą traumę . na niewyobrażalny uraz psychiczny. Utwierdzam ich w przekonaniu, że są wzorem dla innych, że jestem po to, aby tu i teraz dzielić z nimi ten czas ...Ocieram łzy z jakiejś pooranej bruzdami twarzy kulejącego mężczyzny... Niemcy pytają mnie przez tłumacza, czy w tej sytuacji, pełnej rozpaczy i żalu starczy mi sił na uśmiech i rozmowę z tymi ludźmi... . To, ci ludzi dodadzą mi sił, jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni... Po chwili podchodzę do dzieci, głaszczę po główkach, uśmiecham się , zapraszam do wspólnego siedzenia w kole. Te starsze podchodzą niepewnie, młodsze ciągną za rękę rodziców. Strach, wszechobecny strach...
Środa, 1 sierpnia 2001
Dostaję z gminy służbowe gumiaki. Sięgają aż do kolan, ale tylko takie zdają egzamin w terenie. Razem z Łucją, młodziutką pracownicą Ośrodka Pomocy Społecznej jedziemy w stronę zalanych wałów. Cały czas spotykamy patrole wojskowe, policyjne, strażackie. Za mostem, w stronę Trześni rozdawana jest żywność i środki czystości. Ludzie przychodzą po kilka razy, przyjeżdżają też z pobliskiego Sandomierza, podając rzekome numery domów z zalanych terenów. Myślę o tych wszystkich , ewakuowanych. Oni są tam, a na ich adresy inni zabierają dary. Straszliwe skutki żywiołu. Policjanci powiadamiają mnie o kobiecie, która cały czas mówi, że skończy z sobą... Podpływam do jej domu wojskową amfibią. Długo rozmawiamy o życiu, rodzinie, o Bogu... Na pożegnanie zrzuca mi czerwony kwiatek pelargonii. Udało się! Jadę do Grębowa, do przebywających tam powodzian z całkowicie zalanego Zalesia Gorzyckiego. Jest bardzo dużo ludzi, większość płacze, inni skarżą się na bezsenność i lęki. Siadam na łóżkach polowych i prowadzę z nimi długie, długie rozmowy. Pozwalają tulić się jak małe dzieci... Padam ze zmęczenia, jestem głodna, zakurzona, ale szczęśliwa, jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni... Jeszcze tylko niektórzy z nich opowiedzą o sobie telewizji szwajcarskiej i mogę spokojnie wsiadać do wojskowego jeepa. Pani Józefa trzyma mnie za rękę podczas mówienia do kamery...Gdy odchodzę mówi mi: . .Niech cię Bóg błogosławi! Przyjedź do nas jeszcze.. Siedząc w samochodzie czuję, jak bardzo bolą mnie spocone nogi w tych wielkich gumiakach. Po powrocie do szkoły w Gorzycach umyję się, coś zjem i zacznę rysować z dziećmi terapeutyczne obrazki mające na celu stopniowe oswajanie się z minionym lękiem i szokiem... Przez telefon komórkowy strażacy powiadamiają mnie o mężczyźnie siedzącym w stodole wśród podtopionych kur i indyków... Jedziemy na sygnale...Staruszek już jest przetransportowany do lekarza wojskowego w szkole... Już śpi, jutro będzie pierwszą osobą, z którą będę rozmawiać... Jutro znów stanę w obliczu ludzkich dramatów, w obliczu wielkiej wody...