Nie tak dawno przeżywaliśmy uroczystość Wszystkich Świętych i wspomnienie wszystkich zmarłych, które powoli wprowadziły nas w klimat refleksji nad ludzkim życiem i jego ostatecznym celem. Także niedzielne
czytania koncentrują się coraz bardziej wokół eschatologii, czyli rzeczy ostatecznych.
Czytania z dzisiejszej Liturgii skupiają się wokół idei zmartwychwstania człowieka. W chrześcijaństwie jest to centralny punkt wiary. Szczególnie zaś uwypuklona jest wiara w zmartwychwstanie Jezusa
Chrystusa, bowiem „jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest nasza wiara i aż dotąd pozostajemy w grzechach i jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (por. 1 Kor 15,17.19b).
Ale Chrystus zmartwychwstał i - jak zapewnia nas dzisiejsze Słowo Boże - także i my zmartwychwstaniemy. Prawda ta jawi się jako coś nieprawdopodobnego, tym bardziej że nie można tego udowodnić
naukowo.
Dziś także, podobnie jak saduceusze za czasów Jezusa Chrystusa, wielu wątpi w tę Bożą obietnicę. Pragną oni swoim rozumem ogarnąć tajemnicę, której pojąć nie są w stanie. Jej zrozumienie można wyprosić,
mając „zgięte kolana”.
Wielu teologów i filozofów próbowało dawać odpowiedzi na pytanie: Jak będzie wyglądało zmartwychwstanie człowieka? Jednak precyzyjnej odpowiedzi nikt nie jest w stanie udzielić. Myślę jednak, że nie
jest to kwestia najważniejsza. Gdyby Jezus Chrystus chciał nam to objawić, zapewne uczyniłby to. On jednak nie chce koncentrować naszej uwagi na rzeczach drugorzędnych lub tych, których nie jesteśmy w
stanie pojąć.
Głównym przesłaniem dzisiejszej Ewangelii jest to, by dać człowiekowi nadzieję. Jezus przypomina, że życie w wymiarze ziemskim to nie wszystko. Przecież tak naprawdę, według zamysłu Bożego, wezwani
jesteśmy do życia w bliskości z Bogiem, jak wyznaje psalmista: „Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy” (Ps 16, 11).
Natomiast spekulacje i dociekania co do formy zmartwychwstania są tylko czczą gadaniną, nieprzynoszącą większego pożytku. Kiedy umierał jeden z „braci machabejskich”, nie zastanawiał się
nad tym, w jaki sposób zmartwychwstanie; dla niego liczyła się pewność, że Bóg go wskrzesi.
Niech przede wszystkim ta wiara inspiruje nas do coraz ściślejszego życia z Bogiem. Bowiem w ferworze codziennych zajęć sprawa rzeczy ostatecznych niekiedy schodzi na plan dalszy. Jak senną zmorę
staramy się odsunąć myśli o swojej śmierci czy o śmierci w ogóle, chociaż codziennie się o nią ocieramy. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas... A co jeśli już?...
Boimy się śmierci i tego, co po niej. Nadzieja staje się nikła jak płomyk dogasającej świecy, a przecież „nadzieja zawieść nie może” (Rz 5, 5), bo jest „gwarantem tych dóbr, których
się spodziewamy” (por. Hbr 11, 1). Bóg jest wierny swoim obietnicom, więc nie musimy się niczego lękać. Z ufnością polecajmy samych siebie i naszych bliskich zmarłych, powtarzając słowa modlitwy
jednego z „braci machabejskich”: „Tracę obecne życie. Jednak Król Nieba, w którym umieram, wskrzesi i ożywi moje ciało do życia wiecznego” (por. 2 Mch 7,9b).
Pomóż w rozwoju naszego portalu